piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział dwudziesty czwarty. "Zagubieni wśród bolesnych wspomnień"

 Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio cokolwiek pisałam. Dziennik gdzieś przepadł, zapewne bezpowrotnie, na szczęście pozostały mi wspomnienia. Jednak na jak długo?
Jestem pewna jednego. Kocham Matthew, choć nieustannie go ranię. Zauważyłam, że gdy przychodzi, już się nie uśmiecha. Tylko raz po raz spogląda na mnie ukradkiem, to wszystko. Dobrze wiem, że sama sobie na to zasłużyłam. Kiedyś, gdy mnie odwiedzał, cieszył go sam dźwięk mojego głosu. Chwytał mnie wtedy za dłoń, przyciskał do swoich ust, oblewając moją skórę własnym, ciepłym oddechem. Dziś boi się dotyku, zupełnie jak ja. Obawiam się, że nie ma już sił by burzyć mur, który wciąż buduję wokół siebie.
Znów nie potrafię zasnąć, choć powieki ciążą mi już od dobrych kilku godzin... w zasadzie od poranka. Mój umysł najchętniej znów zapadłby w śpiączkę, by odpocząć od tych wszystkich uporczywych myśli, które nieustannie kłębią się w mojej głowie.
Matt... jak możesz być takim egoistą? Bez skrupułów wkradasz się w nocy w najskrytsze zakamarki mojego umysłu, wypełniając je sobą po brzegi... dlaczego? Dlaczego teraz, gdy mam odwagę się do Ciebie odezwać, stałeś się taki zimny...?

          Odłożyłam długopis na szafkę, tuż przy szpitalnym łóżku. Nie miałam nawet zeszytu, czy choćby kartki papieru, swoje myśli przelałam na kawałek serwetki, którą zachowałam po kolacji.
          Matt się dziś nie pojawił. Rosie nadal nie dawała znaku życia. Odkąd się obudziłam, nie widziałam jej tu ani razu. Bałam się, że gdy byłam nieobecna umysłem, wydarzyło się coś złego. O Rachelle już nawet nie wspomnę, o niej dawno słuch zaginął.
          Jedynie Marie wpadła do mnie dzisiaj, jednak nie rozmawiałyśmy ze sobą. Chyba nadal była wstrząśnięta tym, co się stało... Zupełnie jak ja.
          W jednej chwili budzę się, niczego nieświadoma, a w drugiej dowiaduję się, że straciłam matkę, którą niedawno odzyskałam i... dziecko, które było częścią mnie, za które byłam gotowa oddać życie i... które połączyło mnie i Matthew.
          No właśnie.
          Ta myśl wciąż nie daje mi spokoju. A co, jeśli dziecko było jedynym, co tak naprawdę nas łączyło i gdy zniknęło, on również odejdzie? Choć gdyby miał to zrobić, zrobiłby to dawno... prawda?
          Zacisnęłam kawałek serwetki w dłoni i położyłam się na boku, naciągając na siebie kołdrę. Wciąż byłam bardzo obolała. Często miałam trudności z oddychaniem. Byłam niemal pewna, że ten wypadek odcisnął piętno nie tylko na mojej duszy, ale i na ciele. I obawiałam się, że złe wspomnienia na długo nie pozwolą o sobie zapomnieć...
          Pod powiekami poczułam słone łzy. Pozwoliłam im swobodnie spłynąć wzdłuż moich policzków, nie mogłam wciąż tłumić w sobie uczuć.
Matt... proszę, wróć.

*

          Kolejny wieczór, który spędzi w klubie. Od niedawna był jego częstym gościem. Właściwie, bywał tam niemal codziennie. Stwierdził, że chyba mógłby nazwać to uzależnieniem. Był słaby. Coraz częściej po prostu uciekał przed przytłaczającymi go problemami. Niestety, z dnia na dzień ich nie ubywało, wręcz przeciwnie. Od pewnego czasu prześladowała go myśl o tym, że jego i Sunny nic już nie łączy. Bał się, że oboje zbyt wiele przeszli i zbyt wiele ich dzieliło, by mogli naprawić swoją relację. Martwił się również o swoją pracę. Nie potrafił się na niczym skupić, nic go nie cieszyło. Nie miał sił, by to wszystko udźwignąć, dlatego niemal co wieczór zalewał się tu w trupa, by potem ledwie żywym wracać do domu. Wiedział, że swoim zachowaniem przysparza matce wiele cierpień, jednak nie potrafił tego zmienić, nie potrafił nie ulec pokusie. Coraz częściej zauważał, że jego jedyną uciechą w ciągu dnia była myśl o błogim stanie upojenia alkoholowego, którego miał doświadczyć wieczorem...
          Oparł na dłoni ciążącą mu głowę, umęczonym wzrokiem śledząc ruchy barmana, który szykował dla niego kolejnego drinka. Już po chwili mężczyzna postawił przed nim fikuśną szklankę z kolorowym płynem w środku. Chłopak pochłonął napój w kilka sekund i odstawił szklankę z hukiem na blat baru. Westchnął, po czym obrócił się w stronę parkietu, wpatrując się tępo w tańczących nań ludzi. Obraz rozmazywał mu się przed oczyma, jednak ani myślał opuszczać klubu. Wciąż miał świadomość i wciąż pamiętał, dlaczego przychodzi tu tak często, a przecież jedyne, czego pragnął, to jak najszybciej zapomnieć...
          Nagle wśród głośnej muzyki i przekrzykujących się nawzajem ludzi usłyszał coś jakby... własne imię. Zignorował to jednak, myśląc, że jest już dość pijany i umysł płata mu figle. Wtem ktoś trącił go w ramię. Odwrócił się natychmiast i dostrzegł przed sobą jakąś obcą mu dziewczynę, która uśmiechała się do niego. Starał się skupić na niej swój wzrok, by móc się jej przyjrzeć. Była blondynką. Miała krótkie, kręcone włosy, sięgające jej do ramion. Nie wyglądała na typową imprezowiczkę, wręcz przeciwnie, była ubrana zupełnie zwyczajnie. Można by rzec, że nie pasowała tam.
          Zbliżyła swoją twarz do jego, by mógł ją usłyszeć, mimo to krzyczała. Wyłączył się na chwilę, czując jej ciepły oddech oplatający jego policzki. Jej zapach był uderzająco podobny do zapachu Sunny. Uśmiech, którym promieniała nieznajoma tak łudząco przypominał jej uśmiech. Jęknął cicho, próbując skupić na jej słowach.
- ...Wołam cię i wołam! Nie słyszałeś mnie, co?
- Kim ty właściwie jesteś? - burknął, przytomniejąc.
          Roześmiała się i zmarszczyła swój smukły nos. Drażniła go. Już wcześniej zdawał się nie mieć humoru.
- Och, nie znasz mnie, za to ja ciebie tak. Jesteś tym aktorem, prawda? Jak on się... ach, tak! Collins... Matthew Collins, czyż nie?
- Nie, przykro mi - warknął i odwrócił się w przeciwnym kierunku, gestem ręki przywołując do siebie barmana. Nie miał ochoty dłużej ciągnąć tej rozmowy.
- Chciałam tylko wiedzieć, co tu robi ktoś taki jak ty? Z tego co wiem, nie lubisz tłumów. To chyba nienajlepsze miejsce do odcięcia się od świata, nie sądzisz?
          Spojrzał na nią kątem oka.
- Nic o mnie nie wiesz. Daj mi spokój - mruknął, widząc zmierzającego ku niemu barmana. - Jesteś ostatnią osobą, której miałbym ochotę się zwierzać.
- Nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać. Sama mam sporo problemów... - ciągnęła.
- Co mnie obchodzą twoje problemy? - posłał jej nieprzyjemne spojrzenie.
- Mnie również nie obchodzą. Staram się o nich nie myśleć, tobie radzę to samo - była wyjątkowo pogodna, mimo jego nieuprzejmości. - Czego się napijemy? - skinęła głową w stronę barmana, oczekującego na jego zamówienie.
         Spojrzał na nią wymownie, jednak po chwili, widząc, że nie wygra z nią, z uśmiechem pokręcił tylko głową.
- Czy ktoś ci już kiedyś wspominał, że jesteś nad wyraz upierdliwa? - roześmiali się oboje.
- Obiło mi się o uszy - wsparła dłoń na blacie baru, zupełnie jak on.
- Ekhm - mruknął zniecierpliwiony mężczyzna, oczekując aż tych dwoje zdecyduje się wreszcie na jakikolwiek trunek.
- Cóż, w takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak prosić pana o pół litra czystej i dwie szklanki. Może pan dorzucić też jakiś sok dla damy - rzekł Matthew, a barman skinął głową i oddalił się.
- Masz gest - rzekła żartobliwie.
          Chłopak odwrócił wzrok, wodząc oczyma wśród obcych sylwetek pochłoniętych tańcem. Próbował skupić swoje myśli na czymś innym niż Sunny, jednak nawet teraz wśród ogłupiającej muzyki i dużej ilości alkoholu, która wraz z krwią krążyła w jego żyłach, zdawał się być niemalże trzeźwy. I był. Jego organizm z wolna przyzwyczajał się do codziennych wypadów do klubu. Z każdym kolejnym dniem brunet musiał wypijać coraz więcej, by choć trochę odciążyć swój umysł.
          Z transu, w który zapadł wyrwał go trzask stawianej przed nim szklanki. Odwrócił się w kierunku nieznajomej, siedzącej tuż obok niego. Ona również została wyrwana z zadumy. Widać było, jak skupienie znika w jej oczach.
- Powiesz mi chociaż, jak ma na imię? - odezwała się nagle.
- Co? - Matthew spojrzał na nią, ściągając brwi.
- Ta, przez którą upijasz się prawie każdego wieczoru - chwyciła w dłoń butelkę wódki i odkręciła ją, po czym napełniła nią jedną czwartą jednej ze szklanek.
- Skąd ty...
- Chcę tylko poznać imię tej szczęściary - dodała nieco ciszej, palcem wodząc wokół ścianek szklanki. Nie musiała już krzyczeć, gdyż nagle głośną muzykę zastąpił jakiś wolniejszy kawałek.
         Odwróciła od niego wzrok.
- Zatańczymy? - rzuciła nagle, niby od niechcenia.
         Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, chwyciła jego dłoń i pociągnęła w stronę mieniącego się parkietu. Dosięgnął ich blask kolorowych świateł. Różowa smuga opadła delikatnie na ich ciała, gdy znaleźli się gdzieś pomiędzy tłumem rozkołysanych par. Niewiele myśląc, Matt chwycił nieznajomą w talii. Była równie drobna, co Sunny. Można by rzec, że ważyła tyle, co piórko.
         Dziewczyna natychmiast ułożyła głowę na ramieniu bruneta, otulając swym ciepłym oddechem jego szyję.
- To Sunny. Ma na imię Sunny - mruknął tuż przy jej uchu, kryjąc twarz w jej jasnych lokach. Spostrzegł, że wśród imprezowiczów rosło zainteresowanie jego osobą. Nie chciał, by ktokolwiek go rozpoznał. Nie miał dziś ochoty użerać się z ludźmi, bądź paparazzi.
- Miała wypadek, prawda? - objęła rękoma jego szyję.
- Tak... ale nie chcę o tym rozmawiać.
        Umilkli na moment oboje.
- Opowiedz mi o niej - zagadnęła. Widząc jego naburmuszoną minę, ciągnęła dalej: - Błagam. Chyba nie proszę o wiele? Uwierz mi, że gdy coś z siebie wyrzucisz, poczujesz się lepiej - podniosła głowę i wpatrywała się w niego uporczywie swymi błękitnymi oczyma, dopóty, dopóki znużony, nie skinął głową, tym samym zgadzając się.
- Cóż... jest wyjątkowo skrytą osobą. Początkowo nie zwracałem na nią większej uwagi, ze względu na to, że nie pozwalała mi się poznać. Zresztą, nie dziwię jej się, byłem dla niej okropny - na te słowa brunet uniósł wzrok, błądząc nim gdzieś w przestrzeni, tuż za dziewczyną. - Przywiązuje dużą wagę do szczegółów. Jest bardzo wstydliwa i nieśmiała - uśmiechnął się nikle. - Bardzo lubi na wszystko narzekać - ponownie tego wieczoru roześmiali się oboje. - Jednak... kiedy się uśmiecha, sprawia, że cały mój świat nagle zwalnia tępa. Tak, jakby czas pragnął zatrzymać dla nas tę chwilę na wieki. Kiedy jej dotykam lub gdy jestem blisko, często się rumieni, jakby wstydziła się każdego drobnego gestu, który wiązałby się z kontaktem fizycznym... Jednak nie przeszkadza mi to. - westchnął, spoglądając w dół, na nieznajomą. Ona również przyglądała mu się uważnie. - Chyba nie potrafiłbym przeżyć jej straty. Gdy miała wypadek... cholernie się bałem. I boję się nadal... Boję się, że ją stracę. Nigdy więcej nie zobaczę. A obiecałem jej, że nie pozwolę nikomu jej skrzywdzić... i zawiodłem ją - poczuł, jak oczy niemiłosiernie go zapiekły. - Nie chcę zrobić tego znowu, jednak nie potrafię jej pomóc... jest inna. Obawiam się, że nie taka, jaką ją pokochałem. Byłem przy niej cały ten czas, gdy leżała nieprzytomna. Modliłem się o jej powrót do zdrowia. I odzyskałem ją, jednak... jakby nie była sobą - nachylił się tuż nad uchem dziewczyny. Kołysali się mozolnie w rytm ów wolnej piosenki. - Jakby nie była moja.
          Nagle blondynka odsunęła się od bruneta, nadal kurczowo trzymając się dłońmi jego karku. Był od niej zdecydowanie wyższy.
          Spojrzała przenikliwie w jego brązowe tęczówki, błyszczące blaskiem różnokolorowych reflektorów. Jej usta wykrzywił łagodny uśmiech.
- Kochasz ją - wyczytał z ruchu jej warg. Było bowiem zbyt głośno, by udało mu się dosłyszeć jej cichy głos.
- Sam nie wiem, to jest w tym wszystkim najgorsze... - ścisnął palcami nasadę swojego nosa. Uczuł narastające zmęczenie.
          Nieznajoma zsunęła dłonie z jego karku, wzdłuż ramion, aż do dłoni, które chwyciła.
- To nie było pytanie.
          Skupił na niej swój wzrok. Była radosna, roześmiana. Zbliżyła twarz do jego, tak, by dzieliło ich jedynie kilka centymetrów.
- Leć do niej. Lećmy oboje. Nie możesz jej teraz zostawić. Kochasz ją, przecież wiesz. To po prostu siedziało głęboko w tobie - rzekła.
          I wtedy coś go olśniło.
          Miłość nie przemija, jeśli jest odpowiednio pielęgnowana. Wymaga wiele czasu i troski, jednak gdy oddamy się jej bez reszty, odpłaci nam się stokrotnie, a może i tysiąckrotnie. Musimy tylko pomóc jej zakorzenić się w naszym sercu, pomóc jej zawładnąć naszym całym ciałem - umysłem, duszą.
          Matthew nie zostawił Sunny, ponieważ ją kochał i był jej wdzięczy, że pomogła mu odnaleźć prawdziwego siebie. Był z nią w chwilach, w których wielu innych by odeszło. Pozostał do końca, nawet wtedy, gdy sam ze sobą nie dawał sobie rady. Przetrwał tę próbę. Wygrał. Jego "nagroda" odpoczywała właśnie wśród szpitalnych pościeli, zupełnie nieświadoma tego, jak niszczył się każdej nocy. I dlaczego? Przez strach. Strach przed tym, że mógłby ją stracić. Cóż za ironia, bo przez ów strach tracił ją coraz bardziej, oddalał się od niej co dzień.
- No na co czekasz? Chodź! - krzyknęła nieznajoma. Chłopak pozostawił na barze kilka banknotów, chwycił dłoń dziewczyny i wybiegł z klubu niczym oparzony. Nie był do końca pewien, czy to co robi, jest słuszne, jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Pędzili ulicą, niby szaleni, za nic mając sobie panującą ulewę, która w kilka sekund przemoczyła ich oboje. Raz po raz, przebiegając przez ulicę, wymijali zatrzymujące się tuż obok nich, trąbiące samochody, zupełnie ignorując wyklinających na nich kierowców. Śmiali się i wrzeszczeli jak para głupawych piętnastolatków, a przecież byli już prawie dorośli.
          Na szczęście dystans, który dzielił szpital i klub, w którym zwykle przesiadywał Matthew, był niewielki. Po piętnastominutowym biegu, zupełnie wykończeni, stanęli przed szpitalnymi drzwiami. W większości sal światła były przygaszone, jednak czemu się dziwić? Było grubo po drugiej w nocy.
          Tego wieczoru dyżur na głównym hallu miała jedna z mniej przyjaznych recepcjonistek, dlatego Matt i nieznajoma mu dziewczyna musieli przejść tuż obok niej niepostrzeżenie, zważywszy na fakt iż godziny odwiedzin skończyły się przeszło siedem godzin temu, a kobieta wyjątkowo rygorystycznie podchodziła do ów kwestii.
          Będąc już wewnątrz szpitalnego budynku próbowali wtopić się w tłum chorych i poszkodowanych, koczujących na plastikowych krzesełkach w izbie przyjęć. Niestety, było ich niewielu, więc przedostanie się wgłąb szpitala wśród tłumu chorych nie wchodziło w grę.
          Zaczęli nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, szukając jakiejkolwiek deski ratunku z zaistniałej sytuacji. Sprawa nie była jednak taka prosta jak mogłoby się wydawać, ponieważ szpital był monitorowany, a to, co działo się na głównym hallu rejestrowały dwie kamery, osadzone na dwóch przeciwległych ścianach.           Nagle chłopak zauważył krzątającą się nieopodal sprzątaczkę. Swoją uwagę skupił na jej stroju i wózku o pokaźnym rozmiarze, który pchała przed sobą. Był na tyle duży, że na jednej z jego półek spokojnie zmieścił by się drobny człowiek. Właśnie miała zamiar odstawić go do schowka.
          Chłopak rozejrzał się wokół. Zakres kamer nie obejmował miejsca, w którym się znajdował... Szarpnął swoją towarzyszkę za ramię i wskazał dyskretnie na kobietę, mocującą się z zamkiem w starych drzwiach.
- Zajmij ją czymś i spróbuj zabrać jej te klucze. Będę miał oko na recepcjonistkę. – szepnął tuż przy jej uchu. 
          Zachichotała cicho, po czym wolnym krokiem podeszła do ów kobiety, podczas gdy on zgodnie z planem co chwilę zerkał w stronę kontuaru.
- Może pani pomóc? – zagadnęła.
          Sprzątaczka okazała się być miłą starszą panią. Dłonie chorobliwie jej się trzęsły. Za pewne ze względu na jej wiek i związane z nim dolegliwości, tak proste czynności sprawiały kobiecie trudność. Uśmiechnęła się więc, gdy dziewczyna zaoferowała pomoc.
          Gdy nieznajoma zabrała jej pęk kluczy, zaczęła ją zagadywać, tak, by ta najzwyczajniej w świecie o nich zapomniała. W trakcie prowadzonej przez nie rozmowy, blondynka dyskretnie wsunęła je do tylnej kieszeni spodni.
- Powinnam już iść. Muszę lecieć do domu, pakować się. Jutro jadę na urlop do dzieci, do Cleveland. Rano mam samolot, a powinnam się jeszcze przespać przed podróżą. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę moje ukochane wnuczki – westchnęła i poklepała dłońmi kieszenie swojego uniformu. Zmarszczyła delikatnie czoło. – Dziecinko, widziałaś moje klucze? Te, które ci dawałam?
         Blondynka przełknęła ślinę, dyskretnie spoglądając w stronę Matta, stojącego niedaleko. Machnął dłońmi, radząc jej tym samym, by improwizowała.
- Jakie klucze? – palnęła bez namysłu. Kompletnie zbiła kobietę z tropu.
- No… klucze. Dawałam ci je… Pomagałaś mi zamknąć drzwi, prawda? – pisnęła, przeszukując wszystkie kieszenie. Wyglądała na podenerwowaną.
- Ależ nie! Podeszłam tu, bo miała pani kłopoty z wózkiem!
         Serce waliło jej niczym młot pneumatyczny. Postawiła wszystko na jedną kartę. Kątem oka dostrzegła jak Matthew gestykuluje nerwowo rękoma, ponaglając ją. Wzbudzili zaistniałą sytuacją niemałe zainteresowanie, nie tyle wśród pacjentów, co personelu…
- Och, starość nie radość – sprzątaczka westchnęła z rezygnacją w głosie. - Musiałam zapomnieć ich zabrać z jednej z sal… Pomogłabyś mi ich poszukać? Bardzo cię proszę.
         Widząc przerażenie kobiety zaistniałą sytuacją, nie potrafiła jej odmówić. Skinęła głową i objęła ją ostrożnie, starając się odwrócić jej uwagę. Poprosiła, by opowiedziała jej coś osobie i, gdy ta skupiła się na zobrazowaniu słowami lat jej wczesnej młodości, dziewczyna odwróciła się w stronę Matthew i rzuciła mu pęk kluczy prosto w ręce. Na szczęście w hallu zapanowało ożywienie, gdyż jeden z pacjentów stracił przytomność. Wykorzystał więc moment, w którym cała uwaga obecnych tam ludzi skupiona była na poszkodowanym i wślizgnął się do ciasnego pomieszczenia. Zauważył czyste uniformy, takie jak ten, który miała na sobie ta starsza kobieta. Wisiały na wieszakach w prowizorycznej szafie. Chwycił jeden z nich i zaczął się szybko przebierać, mając nadzieję, że nikomu z personelu nie strzeli do głowy tu teraz zaglądać.
          Gdy był już przebrany, schował swoje ciuchy na wózku tuż pod stertą równo ułożonych prześcieradeł, a klucze rzucił tuż obok. Uchylił drzwi i rozejrzał się po korytarzu, po czym widząc, że jest czysty, wyszedł i ostrożnie wyciągnął wózek ze schowka. Najciszej jak potrafił, zamknął za sobą drzwi i szybkim krokiem pognał do windy, której drzwi znajdowały się tuż obok jednej z kamer. Przełknął głośno ślinę, widząc szklane oko, wpatrujące się w niego swym pustym wzrokiem. Odwrócił głowę w przeciwną stronę i nacisnął guzik tuż przy drzwiach windy. Na szczęście znajdowała się na parterze, więc wepchnął weń wózek i zniknął wraz z nim za stalowymi wrotami.
          Wcisnął guzik z dwójką, oparł się plecami o jedną ze ścian i odetchnął głęboko. Na razie był bezpieczny, choć nie był do końca pewien, czy nikt nie zorientował się, że coś jest nie tak z ów sprzątaczem, przemykającym się na górne piętro.
          Właściwie… sam nie wiedział, dlaczego to wszystko robi. Był wyjątkowo podekscytowany zaistniałą sytuacją. Chciał zobaczyć Sunny teraz, w tym momencie i był pewien, że nie ma na świecie nikogo, kto mógłby prawo mu tego zabronić, ani mu w tym przeszkodzić. Pragnął jej dotknąć, pocałować ją, czy choćby zobaczyć. Nie miał pojęcia, czemu miał służyć wybryk, którego dopuścił się wraz z nieznajomą, ale podobał mu się sposób, w jaki na niego działała. Miał wielką ochotę zrobić coś wbrew regułom, nieważne, jaką skalę miał by ten eksces. To były wyjątkowo szczeniackie i żałosne wygłupy z ich strony, ale właściwie, dlaczego mieliby tego nie zrobić?
          Z chwilowej zadumy wyrwał go dźwięk oznajmiający, że winda znalazła się na odpowiednim piętrze, a jej drzwi jak na rozkaz, rozchyliły się przed nim. Wyszedł na korytarz, ciągnąc za sobą metalowy wózek. Rozejrzał się wokół, szukając wzrokiem swojej towarzyszki lub kogoś, przed kim musiałby się ukryć, jednak nie napotkał nikogo. Skoro nieznajoma zniknęła bez śladu wraz ze sprzątaczką, stwierdził iż nie ma potrzeby ciągać za sobą wózka. Zostawił go na boku, przy ścianie. Szpitalny uniform w zupełności wystarczał, jeśli nie chciał zwracać na siebie zbytniej uwagi.
          Gdy znalazł salę, w której leżała Sunny, począł bić się z myślami. A co, jeśli rankiem nie będzie chciała z nim rozmawiać lub znów zabraknie mu języka w gębie i oboje będą siedzieć w milczeniu? Co wtedy?
          Z drugiej strony, nie mógł ciągle zwlekać. Nie mógł odkładać każdej rozmowy, jaką chciał z nią przeprowadzać, na jutro lub na najbliższy czas. Chciał być gotowy, jednak prawda była taka, że nigdy by nie był. Zawsze w jakimś stopniu bałby się, a odwlekanie wszystkiego tylko pogarszało sprawę. Chciał, by była świadoma tego, że jest dla niej oparciem…
          Przez chwilę zdawało mu się, że słyszy jakieś szmery w głębi sali. Przekroczył jej próg. Nie było już odwrotu.
          Miał wrażenie, że Sunny nie śpi. Jej drobnym ciałem co chwilę wstrząsały jakieś dziwne drgawki. Gdy się do niej zbliżył, do jego uszu dobiegł jej szloch.
- Sunny?
          Natychmiast się odwróciła. Słabe smuga światła, dobiegająca do nich zza uchylonych drzwi, opadła delikatnie na jej umęczoną twarz. Jej chude, zapadnięte policzki były mokre od łez, a oczy czerwone i opuchnięte. Ten widok chwycił go za serce.
          Nagle zmarszczyła delikatnie nos, a jej usta mimowolnie wykrzywiły się w nikły uśmiech. Pragnął wydusić z siebie cokolwiek, jednak uprzedziła go.
- Dlaczego masz na sobie szpitalny uniform?
          Rozluźnił się, gdy w jego uszach zabrzmiał jej uroczy chichot. Uśmiechnął się pod nosem, drapiąc się po głowie.
- Cóż, to długa historia… - usiadł na krześle tuż obok jej łóżka i wierzchem dłoni otarł samotną łzę, spływającą wzdłuż jej policzka. Westchnęła cicho. – Powiedz mi, dlaczego płaczesz? Coś się stało? – spytał, zatroskany.
- Dobrze wiesz, co się stało – spuściła wzrok. – Odkąd odzyskałam świadomość bez ustanku męczą mnie wyrzuty sumienia. Nie potrafię wybaczyć sobie tego, co zrobiłam… - ostatnie dwa słowa niemalże wyłkała. – Matthew, to wszystko moja wina. To ja uparłam się na to kretyńskie prawo jazdy, na to badanie i…
          Widząc w jakim jest stanie, podniósł się, nachylił nad nią i wtulił w siebie, pozwalając wypłakać się we własne ramię. Nie mógł znieść jej łez, każda z nich sprawiała mu niewyobrażalny ból.
- Tęsknię za moją mamą… - szepnęła nagle, po czym zaniosła się jeszcze głośniejszym płaczem. Matthew usiadł na jej łóżku i przyciągnął ją do siebie. Natychmiast usiadła na jego kolanach i objęła dłońmi jego szyję.           Wtulił ją w siebie, kołysząc delikatnie jej ciałem.
- Ciii, skarbie… - mruknął jej do ucha, głaszcząc ją po plecach. – To był wypadek. Nie miałaś wpływu na to, co się stanie. Nie mogłaś nic zrobić. Wiem, że jest ci ciężko i uwierz, gdybym mógł coś na to poradzić, zrobiłbym wszystko…
- Kocham cię.
          Świat na moment jakby ucichł. Sunny mocniej objęła jego szyję, delikatnie wtulając w nią swoją twarz.
- Kocham cię… wątpię, bym kiedykolwiek, w ciągu całego swoje życia zdołała ci się odwdzięczyć za to co dla mnie robisz.
          Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Język mu zdrętwiał. Uśmiechnął się tylko i ucałował czubek jej głowy, po czym oparł na nim swoją brodę. Milczał.
          Nagle głowa Sunny bezwładnie opadła mu na ramię, a jej oddech zrobił się miarowy i spokojny.         Zasnęła.
          Objął ją mocniej i powoli ułożył na szpitalnym łóżku, uważając przy tym, by nie uszkodzić wenflonu, który tkwił w jej prawej ręce. Przykrył ją szczelnie kołdrą i już miał zająć miejsce na plastikowym krzesełku, gdy zauważył jakiś papier, leżący na podłodze obok łóżka.  Podniósł go i dostrzegł zapisany na nim ciąg liter, układający się w jakieś wyrazy. Wytężył wzrok. Charakter pisma rozpoznał niemal od razu… Było to pismo Sunny. Tylko dlaczego pisała cokolwiek na serwetce?
Kocham Matthew, choć nieustannie go ranię, mruknął w myślach i uśmiechnął się do siebie. Cóż, po tym co ci zrobiłem, masz do tego pełne prawo, pomyślał.
          Odłożył serwetkę na szafkę i opadł na krzesło. Bawiła go myśl o tym, że nieznajoma być może wciąż wysłuchuje niestworzonych historii ów kobiety i błąka się gdzieś wśród szpitalnych sal.

*

         
          Czułam się… szczęśliwa. Oszałamiająco szczęśliwa. Zupełnie jak tamtego dnia, nim miał miejsce ten feralny wypadek. W przeciągu kilku sekund przyczyniłam się do śmierci dwóch niewinnych osób i jednej nie całkiem bez winy. Mojej matki, nienarodzonego dziecka i… mnie.
          Tamtego dnia zginęłam wraz z nimi. Odeszłam i jestem gdzieś tam, sama nie wiem gdzie. Tęsknie za sobą… za tą częścią mnie, która pognała w nieznane, na zawsze. Sądzę, że już nigdy nie odzyskam siebie z tamtych lat.
Choć może to i dobrze?
          Kiedyś byłam wyjątkowo samolubna. Jak mogłam wymagać od ludzi, by darzyli mnie sympatią, gdy jedynym co wówczas dostrzegałam był czubek własnego nosa? Byłam przekonana, że żyję w świecie bezpodstawnych oskarżeń, choć w gruncie rzeczy to ja byłam ich głównym źródłem. Jedyną rzeczą, w której byłam naprawdę dobra było narzekanie na wszystko wokół, dosłownie.
          Odkąd pamiętam, byłam sama. Nic więc dziwnego, że tylko we własnym towarzystwie czułam się naprawdę dobrze. Ciało stanowiło swego rodzaju skorupę, która chroniła mnie przed światem zewnętrznym. Okropnie się go bałam.
          Jedyną osobą, przed którą potrafiłam się otworzyć była moja ukochana Helga. Wychowywała mnie. Mimo to, nie była w stanie zastąpić mi matki. Ta z kolei żyła w ciągłym pośpiechu. Robiła to dla mnie, teraz to wiem, jednak wcześniej nie potrafiłam tego zrozumieć, a może nie chciałam? Nie miałabym wtedy kogo obarczać winą za mój każdy gorszy dzień.
          Podczas gdy ja uciekałam od problemów najzwyczajniej w świecie zamiatając je pod dywan, mama starała się zapomnieć, biorąc na siebie masę obowiązków. Obie miałyśmy z tym problem… szkoda, że nie potrafiłyśmy rozwiązać go razem.

          Nagle nieodparte szczęście, wypełniające mnie swym ciepłym blaskiem po brzegi zaczęło niesłychanie szybko blednąć. Poczułam narastający w duszy niepokój. W jednej chwili ramiona Matthew, w których niemalże utonęłam, zniknęły od tak. Ich ciepło zastąpił mi podmuch lodowatego wiatru, którego chłodny dotyk wywołał na moim ciele gęsią skórkę. Czułam się, jakbym błądziła we mgle… Nawet moje uczucia przysłaniała jakaś niewidoczna dla oka bariera, która zdawała się trzymać mnie z dala od wszystkiego, co rzeczywiste.
          Rażące bielą, szpitalne ściany ni stąd ni zowąd zaczęły się kurczyć, aż otoczyły mnie sobą, przypominając kształtem wnętrze… samochodu?
          Poczułam falę gorąca, napierającą na moje ciało. Mimo to zaczęłam się trząść.
          Spostrzegłam, że moje dłonie spoczywają na kierownicy. Zacisnęłam je nerwowo. Nie potrafiłam ich z niej zdjąć, jakby były z nią spojone. Zauważyłam, że nie stoję już w miejscu. Przed sobą dostrzegłam drogę, wyłaniającą się z wszechobecnej mgły, którą pokonywałam w coraz to większym tempie.
          Odruchowo spojrzałam w lusterko tuż nad moją głową. Dostrzegłam w nim… twarz. Mimo, iż nie potrafiłam jej zidentyfikować, wiedziałam jedno – nie była mi obca. Z pewnością jest to twarz dziecka, pomyślałam, dostrzegając w niej coś niewinnego i świeżego. Miała delikatne, spokojne rysy. Ogromne, brązowe oczy okalały gęste, ciemne rzęsy, rzucające cień na zaróżowione policzki. Postać uniosła wzrok. Był to mały chłopiec… Sposób, w jaki na mnie patrzył… jak mnie hipnotyzował, nie potrafiłam tego opisać. Znałam tylko jedną osobę, która działała na mnie w ten sposób, jednak to nie możliwe bym…
Zaraz.
Nie.
Nie, nie, nie.
To nie mógł być on…
          Chłopiec uśmiechnął się, gdy spostrzegł, że mu się przyglądam. Był… idealny. Nie potrafiłam uzasadnić, dlaczego tak uważałam, jednak gdy on się uśmiechał, miałam ochotę zrobić to samo.
Sposób, w jaki wykonywał drobne gesty, spoglądał na mnie i ten błysk w oku… Ich kolor. Czekolada, delikatnie przyprószona miedzianym pyłkiem. To był on. Skłamałabym, gdybym zaprzeczyła.
          To nasz syn. Widziałam naszego syna, odbijał się w lusterku. Był tak cholernie podobny do Matta… Siedział na foteliku tuż za mną. Czułam bijące od niego ciepło, niemalże słyszałam jego maleńkie serduszko, wystukujące miarowy rytm. Była to muzyka dla moich uszu.
          Nagle spokój zniknął z twarzy chłopca. Jego usta wykrzywione grymasem rozpaczy zawołały: Spójrz!
Wskazywał na drogę tuż przede mną, był przerażony… Odwróciłam wzrok.
          W oddali dostrzegłam postać, stała na środku jezdni. Pędziliśmy prosto na nią. Wszelkie próby uratowania nas, których się podjęłam spełzły na niczym, ponieważ strach, który mnie sparaliżował, nie pozwolił mi się choćby ruszyć. Mogłam tylko bezradnie patrzeć jak zderzamy się z tajemniczą postacią. W ostatniej sekundzie dostrzegłam w jej twarzy twarz własnej matki. To z nią się zderzyłam…
          Ciało chłopca przemknęło mi przed oczyma, by po chwili uderzyć o przednią szybę i upaść bezwładnie tuż przed maską samochodu… Jego kruche, maleńkie ciałko leżało, pozbawione życia kilka metrów ode mnie. Zabiłam go… Zabiłam ich oboje przez własną głupotę.

          Zaczęłam krzyczeć. Nie potrafiłam się powstrzymać. Ból wywołany okropieństwami, których przed chwilą doświadczyłam, niemal rozerwał mi serce na pół… Wrzeszczałam jak opętana.


*

          Błądził gdzieś na granicy między snem, a jawą, gdy rozkoszny stan brutalnie przerwał mu przerażający krzyk, dobiegający do jego uszu. Początkowo sądził, że to zły sen, jednak gdy odzyskał wreszcie kontakt z rzeczywistością zauważył, że to nie jego wyobraźnia płata mu figle, lecz Sunny naprawdę krzyczy z przerażenia, wyszarpując sobie włosy z głowy.
          Natychmiast poderwał się z krzesełka i chwycił ją za nadgarstki, chwiejąc się na odrętwiałych nogach.
- Sunny! Sunny! – potrząsał nią delikatnie, starając się do niej dotrzeć. – Przestań, to tylko sen! – chwycił ją za policzki, próbując tym samym zmusić ją, by na niego spojrzała. – Sen, słyszysz? Sen!
          Zamrugała kilkakrotnie oczyma, oddychając ciężko. Jej skronie błyszczały od potu, a powieki zaszły łzami. Poczuł, jak jej mięśnie powoli się rozluźniają.
- Widziałam go – szepnęła, przerażona. – Widziałam naszego synka… Umarł na moich oczach.
          Poczuł jak grunt chwieje mu się pod nogami. Nie był pewien, czy za sprawą zmęczenia, czy też ugiął się pod ciężarem, który spadł na jego serce wraz z jej słowami.
- Co tu się dzieje?! – do sali wbiegł lekarz, wraz z pielęgniarką. Oboje byli wystraszeni nie na żarty. – Pan Collins? Co pan tu robi o tej porze?!
          Cholera, jęknął w myślach.
- I dlaczego ma pan na sobie ten uniform? – pielęgniarka skrzyżowała ręce na piersiach. – Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, że godziny odwiedzin skończyły się wieki temu? Nie wspominając już o tym, że ukradł pan coś, co należy do szpitala! – zaczęła wymachiwać rękoma. – Jak można być tak nieodpowiedzialnym, jak można…
- Jones, do jasnej cholery, nie pora na to! – wtrącił mężczyzna. – Panno Sunny? Wszystko w porządku?
- Tak, to… to tylko zły sen, przepraszam – mruknęła. – Proszę się mną nie przejmować.
- Czy jest pani tego pewna? Może chciałaby panna porozmawiać z psychologiem? Mogę załatwić pani wizytę na popołudnie… - dopytywał, notując coś we własnym notesie.
- Nie. Po prostu muszę odpocząć, dziękuję – uśmiechnęła się uprzejmie.
- Dobrze… W takim razie życzę miłej nocy – odwzajemnił gest i przeniósł wzrok na Matthew. Mina natychmiast mu zrzedła. – A pana, panie Collins zapraszam do mnie. Opowie mi pan, jakim cudem pan się tu znalazł i skąd ma pan to ubranie.
          Chłopak zaklął pod nosem i ruszył w kierunku drzwi, układając w głowie jakąś stosowną wymówkę.
- Moment! – zawołała Sunny. – Nie chcę go w żaden sposób usprawiedliwiać, ale proszę, niech pan nie będzie dla niego zbyt surowy. To moja wina. Matt dobrze wie, że bardzo zależało mi na tym, żeby był dzisiaj przy mnie – spojrzała na niego przelotnie. – Miał dużo pracy i nie mógł wyrwać się wcześniej, więc wślizgnął się tu w przebraniu sprzątacza – zachichotała pod nosem. – Błagam pana, niech mu pan odpuści. Nie uważa pan, że paradowanie w takim kostiumie to wystarczająca kara?
          W tym momencie mężczyzna przeniósł swój wzrok na Matthew, który pokiwał ochoczo głową, wysuwając przy tym swoją dolną wargę, robiąc minę zbitego psiaka. Wyglądał wyjątkowo komicznie.                   Sunny roześmiała się.
- No… - lekarz zdjął z nosa okulary i ścisnął palcami nasadę swojego nosa, wzdychając ciężko. - …dobrze. Ale następnym razem niech pan po prostu zgłosi się do recepcji i zobaczymy, co da się zrobić, jasne?
- W porządku – chłopak wzruszył ramionami, po czym wybuchł śmiechem. Odprowadził wzrokiem mężczyznę, który niemalże natychmiast opuścił salę, zamykając za sobą drzwi. Przez okienko z widokiem na korytarz oboje dostrzegli jak wykłóca się z ową pielęgniarką.
          Po dłuższej chwili ciszy usłyszał jej szept:
- Widziałam go, naprawdę.
          Spojrzał na nią niepewnie. Wyglądała na spokojną, jednak dobrze wiedział, że w każdej chwili może wybuchnąć histerycznym płaczem.
- Był cudowny, Matthew…
          Oczy zaszły jej mgłą.
- Do którego z nas był bardziej podobny?  – spytał nagle, gdy wreszcie udało mu się przełknąć gulę rosnącą w jego gardle.
          Minęło kilka minut, nim się odezwała.
- Do ciebie. Zdecydowanie.
          Mówiła tak cicho, że słowa musiał wyczytywać z ruchu jej warg.
- Miał twoje piękne oczy – dodała po chwili. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc to. – Był idealny… - jęknęła. – Tak bardzo chciałabym go znów zobaczyć, dotknąć… marzę o tym, Matt.
          Dłońmi objęła swój brzuch i zacisnęła je delikatnie. W jej oczach rozbłysły łzy, które chwilę potem zakreśliły srebrzyste szlaki wzdłuż jej policzków.
- Czuję się teraz taka… pusta w środku, gdy go nie ma.
          Natychmiast znalazł się przy niej. Usiadł na łóżku, tuż obok i chwycił jej drobną dłoń. Teraz, gdy znacznie schudła, wyglądała na jeszcze bardziej kruchą i delikatną niż dotychczas.
- Wiem. – westchnął. Był na siebie wściekły, ponieważ nie potrafił powiedzieć jej nic więcej… nic więcej, oprócz głupiego wiem. – Spójrz na mnie – rozkazał. Gdy nie zareagowała, chwycił jej podbródek i zwrócił jej twarz ku sobie. Wierzchem dłoni otarł jej wilgotne policzki. – Może tak właśnie miało być?... Ja też za nim tęsknię, choć go nie poznałem. Pocieszam się myślą, że tam, gdzie teraz jest będzie mu znacznie lepiej, niż tu.
          Wpatrywała się w pustą przestrzeń tuż przed nimi.
- Może to samolubne, ale wolałabym mieć go tylko dla siebie. Móc obserwować go każdego wieczoru, podczas snu – oparła głowę o jego ramię, zrobiła to jednak tak delikatnie, że nie zdołał spostrzec, kiedy.
          W pewnej chwili podniosła się i spojrzała przenikliwie w jego oczy, tak, jakby chciała wyczytać z nich, co tak naprawdę czuje.
- Pocałuj mnie – rzekła nagle głosem nie znoszącym sprzeciwu. Nie czekając na jego reakcję, przymknęła powieki i wydęła delikatnie usta.
          Był oszołomiony jej prośbą, jednak spełnienie jej było dla niego ogromną przyjemnością. Nachylił się nad nią ostrożnie i jednym ruchem połączył ich spragnione wargi w jedność. Czuł jak szybko bije jej serce i uśmiechnął się pod nosem, dumny, że swoim pocałunkiem potrafi zaprowadzić chaos w jej ciele.
          Poczuła się zupełnie błogo, gdy jego usta subtelnie pieściły jej. Pragnęła na moment oderwać się od ziemi i znaleźć się ponad przytłaczającymi ją problemami.
          Wplotła dłoń w jego miękkie włosy, ciągnąc go za nie delikatnie. Zamruczał pod nosem, oddając się w pełni przyjemności, jaką mu sprawiła. Złapał zębami jej dolną wargę i przygryzł ją, po czym wsunął język do jej ust. Dłońmi złapał ją za policzki i przyciągnął ku sobie. Czując ciepło bijące od jej ciała, westchnął cicho.
          Nigdy dotąd nie całował jej w ten sposób, nie czuli nawzajem swojej bliskości tak intensywnie, jak w tamtej chwili. Zsunęła dłonie na jego kark, jakby łaknęła dotyku jego miękkiej skóry.
          Całowali się tak intensywnie, aż puchły im wargi. Pragnęli przelać wewnętrzny ból i kłębiące się w nich uczucia w ten pocałunek. Dzielili nawzajem swój ból i cierpienie.
          Nagle oderwali się od siebie. Długo nie mogli zaczerpnąć wystarczająco dużo powietrza. Uśmiechali się głupkowato, tak, jakby robili to po raz pierwszy. W tamtej chwili przeżywali ich miłość od nowa.

          Przeciągnęła się ospale, trącając przypadkowo drzemiącego jeszcze chłopaka. Pisnęła cicho, widząc, że marszczy delikatnie brwi i rozchyla powoli powieki. Zasnęli, wtuleni w siebie na szpitalnym łóżku.
          Na dworze świtało. W słabym, porannym świetle dostrzegła, że uśmiechnął się do niej i musnął ustami jej obojczyk. Zauważył, że wywołał tym gęsią skórkę na jej ciele, więc kontynuował pocałunki wzdłuż jej ramienia. Z każdym kolejnym coraz mocniej zagryzała dolną wargę. Nie potrafiła pokonać rosnącego w niej pożądania.
          Widząc to, zachichotał, podniósł się szybko i usiadł na brzegu łóżka. Chwycił ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie, tuląc twarz do jej szyi. Nie ważyła mu się sprzeciwić. Najpierw zaczął jeździć po niej nosem, chwilę później dotknął jej skóry koniuszkiem swojego języka. Sunny jęknęła cichutko, rękoma sunąc po jego plecach.
          Nie mógł się dłużej powstrzymać, chwycił więc palcami kołnierz jej szpitalnej piżamy i powoli pociągnął go w dół, odsłaniając górną część jej klatki piersiowej.
          Czując jego usta coraz niżej, westchnęła głośno, wplatając dłoń w jego włosy. Matt położył dłoń na jej plecach i przyciągnął ją bliżej siebie, po czym wsunął ręce pod jej koszulkę, delikatnie gładząc palcami jej brzuch…
          Nagle ktoś odchrząknął donośnie, sprawiając, że oboje odskoczyli od siebie niczym oparzeni.
- Dzień dobry państwu – przywitał ich doktor Schneider. Tuż obok niego stała Marie. Oboje byli nieco zmieszani, ale i rozbawieni zaistniałą sytuacją.
          Matthew zaczął w pośpiechu poprawiać włosy, a Sunny owinęła się kołdrą i pozwoliła by niesforne kosmyki jej włosów opadły na twarz, przysłaniając tym samym zalane rumieńcem policzki.
- Przyszliśmy sprawdzić jak się dziś pani miewa po wczorajszym, nocnym ekscesie, jednak jak widzę obecność pana Matta działa na pani nerwy niezwykle kojąco – mrugnął do nich porozumiewawczo i roześmiał się, a wraz z nim i Marie. – Myślę, że nie jesteśmy tu chyba potrzebni, jak pani sądzi? – zwrócił się do kobiety.
- Oczywiście, że nie. Myślę, że lepiej będzie, jeśli zostawimy ich samych – zachichotała.
          Już mieli wychodzić, gdy lekarz odwrócił się na moment.
- Zapomniałbym! Otrzymałem wczoraj wyniki pani ostatnich badań. Wszystko wraca do normy panno Sunny. Myślę, że opuszczenie przez panią szpitala to kwestia kilku, do kilkunastu dni. – oznajmił pogodnym tonem i zniknął za drzwiami wraz z matką Matthew.
- Słyszałaś? – chłopak nachylił się nad nią. Całe zażenowanie jakby w jednej sekundzie z niego uleciało. – Już za kilka dni będę miał cię tylko dla siebie… - nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wpił się w jej usta.

*

          Myślę, że mój zaskakująco prędki powrót do zdrowia nie był kwestią przypadku. To może zabrzmieć dość banalnie, ale według mnie to Matthew stanowił mój lek na całe zło tego świata. Ilekroć pojawiał się w drzwiach szpitalnej sali z uśmiechem na ustach, czułam, że unoszę się ponad chmury.
          Niestety, doszłam do wniosku, że to rozkoszne uczcie szczęścia, które towarzyszy mi przy każdej jego wizycie, odchodzi wraz z nim, gdy ten zmuszony jest mnie opuścić. Staję się wówczas wyjątkowo markotna i dopadają mnie te wszystkie troski, o których zapominam, gdy jesteśmy razem. Wciąż nie mogę pozbyć się uciążliwych wspomnień i poczucia winy, które z każdym dniem narasta.
          Bardzo brakuje mi matki. Ilekroć o niej pomyślę, łzy cisną mi się do oczu i czuję ten nieprzyjemny ucisk w gardle, jakby cała ta gorycz, która mnie wypełnia, chwytała mnie za krtań i miażdżyła ją w żelaznym uścisku… Była jedną z niewielu osób, których ciepła tak bardzo potrzebowałam. Przecież miałyśmy zacząć od nowa, wszystko naprawić… dlaczego to wszystko przydarzyło się akurat mnie? I to teraz, kiedy nagle moje życie odzyskiwało dawno utracony sens…
          Nie znałam odpowiedzi na ani jedno zadawane przez siebie pytanie. Obawiam się, że na wiele z nich nigdy jej nie znajdę. Nie potrafiłam porozmawiać z kimś o tym otwarcie. Nawet psycholog, który dotąd się mną zajmował, miał ogromne trudności, aby nawiązać ze mną kontakt. Zbywałam wszystkich, którzy zdołali zauważyć, że coś jest nie tak. Tłumaczyłam, że to przez pogodę, albo, że miałam gorszy dzień. Gówno prawda. Po prostu wolałam dusić to wszystko w sobie.
          Do pewnego momentu tylko przy Matthew potrafiłam się odnaleźć, mówić o uczuciach, do których do tej pory bałam się przyznać. Jedno jego czułe spojrzenie zdołało obalić każdą blokadę, którą miałam wewnątrz siebie i sprawić, że słowa mi ciążące wylewały się ze mnie potokiem.
          Czasami zapominałam, że ów chłopak, który przesiadywał tu ze mną większość swojego wolnego czasu i którego tak bardzo kochałam, jest kimś naprawdę wielkim. Jest jednym z najbardziej utalentowanych aktorów młodego pokolenia, pożądanym przez większość kobiet w tym kraju i na świecie, pozbawionym prywatnego życia, otaczanym tłumami namolnych dziennikarzy… I to mój największy błąd.
          Doktor Schneider polecił mi któregoś dnia, bym korzystała z pięknej pogody tak często, jak to tylko możliwe. Postanowiłam więc każdego popołudnia wybierać się na spacer do przyszpitalnego parku. Matthew towarzyszył mi w nim niemal codziennie. Wydawać by się mogło, że obrał sobie za cel poświęcać mi więcej czasu. I na całe szczęście, był ze mną również tego feralnego dnia…
         
          Oparłam łokieć o śnieżnobiały blat kontuaru, przy którym uprzejma, starsza pielęgniarka zawzięcie kartkowała pismo dla kobiet. Raz po raz spoglądałam znudzonym wzrokiem w stronę czytanych przez nią artykułów, nie potrafiłam jednak się skupić, ponieważ moje myśli krążyły wokół jego osoby. Może to trochę niepoważne z mojej strony, ale wciąż miałam w sobie coś z dawnej siebie – z tej gderliwej, rozhisteryzowanej nastolatki – wciąż byłam w nim desperacko zakochana i dostawałam nagłej gorączki na samo wspomnienie o nim. Nie potrafiłam zmienić się pod tym względem, dorosnąć. A może po prostu nie chciałam?
          Prawdę mówiąc… dopiero teraz, gdy dochodzę do siebie w szpitalu, mamy czas, by porozmawiać, poznać się nawzajem, od początku do końca. Tak, jak powinniśmy zrobić to wcześniej. Mimo ran, jakie sobie nawzajem zadaliśmy, czuję, że potrafimy być razem szczęśliwi. Nie chcę myśleć o przeszłości… o tych błahych problemach, które sama sobie stwarzałam i o brutalnej i nieokrzesanej naturze Matta, tego, który zniknął już kilka miesięcy temu.
          Myśli na tyle mnie pochłonęły, że zupełnie zapomniałam o Bożym świecie i o tym, na kogo właściwie czekam. Nagle poczułam jak czyjeś dłonie oplatają czule mój brzuch. Nie mogłam powiedzieć, że były mi obce. Od razu je rozpoznałam. Potrafiłam odróżnić jego dotyk od dotyku każdego innego mężczyzny. Nikt nie obchodził się ze mną równie ostrożnie.
          Mimo, iż czyjaś bliskość, zwłaszcza jego, wciąż mnie onieśmielała i wprawiała w zakłopotanie, nie chciałam okazywać mu swoich słabości. Bałam się, że zranię go, gdy kolejny raz go odtrącę. Jednak z każdym jego czułym gestem, czy choćby wspomnieniem o nim, wracały również makabryczne obrazy z moich snów…
          Uśmiechnęłam się, ujrzawszy tuż przed sobą tę rozpromienioną twarz. Dostrzegłam w jego oczach blask, którego nigdy dotąd nie uświadczyłam. Poczułam ciepło, w okolicach serca. Swym pocałunkiem, który nastąpił kilka sekund później sprawił, że rozeszło się po całym moim ciele i wypełniło je po brzegi. Zagryzłam subtelnie dolną wargę.
- W porządku? Dobrze się czujesz? – spytał, pomagając mi narzucić bluzę na szpitalną piżamę.
           Zauważyłam, że z pewnej odległości przygląda nam się tęgi mężczyzna. Od stóp do głów ubrany był na czarno, przez co bardzo wyróżniał się na tle wszechobecnej, sterylnej bieli. Poczułam się trochę nieswojo, jednak starałam się go ignorować.
- O wiele lepiej niż przed twoim przyjściem – odparłam po chwili.
          Roześmiał się.
- Musimy porozmawiać, ale… nie tutaj, na zewnątrz, w parku. Idź już, nie czekaj na mnie. Chciałbym zamienić słowo z doktorem Schneiderem, Marie mnie o to prosiła. To zajmie mi dosłownie kilka sekund, dogonię cię i zaraz wszystko ci wyjaśnię – powiedział, po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku windy.
          Chwilę stałam przed szklanymi drzwiami, byłam bowiem trochę zdezorientowana jego tajemniczością. Poza tym wciąż czułam na sobie wzrok tajemniczego mężczyzny. On sam zdawał się nie kryć z tym, że mnie obserwuje.
          Świat cieszył się ostatkami słonecznych promieni, które ledwie wyglądały zza horyzontu, gdy pchnęłam drzwi zdecydowanym ruchem. Omiotłam spojrzeniem opustoszały parking – w końcu godziny odwiedzin już dawno minęły. W oczy rzucił mi się samochód, który jako jedyny sterczał pod szpitalem – czarny, z przyciemnianymi szybami. Wyglądał wyjątkowo tajemniczo. Był jedyny, co oznaczało, że to nim Matthew się tu dostał. Tylko skąd ta nagła dbałość o dyskrecję?
          Powolnym krokiem ruszyłam w kierunku parku, niesiona delikatnym, majowym wiatrem, gdy nagle usłyszałam tupot czyichś stóp oraz niewyraźnie wrzaski. I nie był to tupot pojedynczej osoby, jakby było ich kilkunastu… Spojrzałam w bok. Nagle, jakby spod ziemi, parę metrów ode mnie wyrósł tłum ludzi. Biegli wprost na mnie, wymachując czymś w rękach. Nie miałam pojęcia, czego mogą chcieć, czy chodzi o mnie… Rozejrzałam się wokół. Nikogo oprócz mnie nie było na parkingu.
          Zrobiło mi się cholernie gorąco. Biegli ku mnie już nie tylko z przeciwka, otoczyli mnie z każdej strony, tworząc pętle, która z wolna zaciskała się wokół mnie. Pojawiali się jakby znikąd. Krzyczeli coś, jednak nie mogłam ich zrozumieć. Usłyszałam trzaski, a wokół mnie rozbłysły jasne światła. To flesze, a mnie dopadła zgraja dziennikarzy.
          Poczułam się jak w pułapce. Biegłam to w tę, to we w tę, szukając drogi ucieczki. Oni pozostawali jednak nieugięci, śledzili każdy mój krok i nie mieli zamiaru puścić mnie wolno.
- Czy Matthew był ojcem twojego dziecka?!
- Czy specjalnie spowodowałaś wypadek by się go pozbyć?
- Czy to Collins zlecił ci zabójstwo syna, by nie wyszło na jaw, że jest ojcem?
          Sama nie byłam pewna, kiedy właściwie zaczęłam wylewać z siebie słone łzy, próbując wybłagać u tych bezlitosnych hien, by puściły mnie wolno. Oni jednak nie mieli zamiaru odpuścić. Sycili się moim bólem, niczym sępy starą padliną. Rozdrapywali świeżo zabliźnione rany, zupełnie nie zważając na stan, w jakim się znajdowałam.
- Dość! Dość tego, dość! – krzyczałam rozżalona. – Puśćcie mnie! – szarpałam ich za ręce ostatkami sił, próbując uciec.
          Ktoś nagle zaczął przeciskać się przez tłum. Wśród nieustających błysków fleszy ujrzałam ów mężczyznę, który przedtem przyglądał mi się w szpitalu. Teraz skutecznie odganiał fotoreporterów i starał się trzymać ich z dala ode mnie, a po chwili zjawiło się o wiele więcej rosłych mężczyzn w czarnych strojach, krzyczących: „Odsunąć się!”
 - Zostawcie ją!
          Jego głos. Jego cudowny głos tuż przy moim uchu. Marzyłam, by znalazł się tuż obok mnie, by znów mnie uratował… Mój wieczny wybawca.
          To działo się tak szybko… Podbiegł do mnie, przedarłszy się przez zgraję dziennikarzy i bez słowa objął i przycisnął do siebie, roztrzęsioną i w kompletnej rozsypce.
          Jak na rozkaz po raz kolejny rozbłysły flesze. To jeszcze bardziej go rozjuszyło. Natychmiast narzucił mi na głowę kaptur i nagle poczułam, że się unoszę… i płynę w powietrzu, otoczona jego silnymi ramionami. Wtuliłam twarz w jego szyję, trzęsąc się niczym osika, gdy on szeptał mi do ucha:

- Już dobrze, spokojnie… Jestem tu i nie pozwolę im cię skrzywdzić.

Od autorki: Uwaga! Powracam! Jest 03:24, a ja za chwilę muszę wstawać, haha. Osobiście jestem zadowolona z rozdziału. Jakaś nowość... Cóż, mam nadzieję, że trafiłam w Wasze gusta, Kochani. Mam tylko prośbę - tycią, tyciusieńką! Każdy, kto przeczyta ten rozdział, kto czyta cokolwiek, co piszę - Proszę, niech wyrazi swoją opinię lub napisze chociaż głupie "Czytam", tylko tyle. Do niczego nie zmuszam, tylko proszę :)

          Nie było wcześniej okazji, dlatego z całego serca chciałabym życzyć moim stałym Czytelnikom i tym nowym szczęśliwego nowego roku, wielu sukcesów i spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń. Mam nadzieję, że ten rok będzie dla Was o wiele lepszy niż poprzedni, nieważne czy 2013 był dobry, czy też zły! :)

14 komentarzy:

  1. OMFG!! Mówiłam Ci już, że Cię kocham? Boże... ten rozdział jest obłędny! Tyle czekania się w 100% opłaciło. Tak się cieszę, że znowu piszesz i mam nadzieję, że częściej będziesz dodawała rozdziały, bo "chęć" na to opowiadanie znowu powróciła. Ten rozdział jest odealnym oderwaniem do "jelena drama".
    Kocham Cię xx
    @iluvourkidrauhl

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak się cieszę żę wróciłaś! Wprawdzie musiałam przeczytać kilka poprzednich rozdziałów bo twojej tak długiej przerwie ale pomimo wszystko i tak jestem zafascynowana tym opowiadaniem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekałam wieki. <3 jesteś niesamowita. Ostatnio (jakieś kilka dni temu) myślałam jakby tu dostać do ciebie kontakt... nie powirm jakie miałam pomysły xd ale naprawdę mi się podoba, jest długi co tylko poprawiło mój humor. Czekam z niecierpliwością na następny i wiedz że na mnie zawsze możesz liczyć;) 20570566 <---moje GG które masz:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej , nareszcie ;3 taaaak sie ciesze że dodałaś rozdział ;) jest naprawde świetny , z niecierpliwością czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Omg, to jest cudowne.
    Na początku bałam się, że on ją zdradzi, że z tą dziewczyną do czegoś się posuną ale na szczeście nie :)
    Cieszę sie, że wróciłaś, mam nadzieje, ze kolejny rozdział dodasz już niebawem <3

    OdpowiedzUsuń
  6. o mój boże ryczałam przez 3/4 rozdziału i ryczę teraz pisząc ten komentarz. nawet nie masz pojęcia jak cholernie się cieszę, że go w końcu napisałaś. jest cudowny w każdym momencie, każde słowo jakie przeczytałam tworzyło mi przed oczami obraz tego co się dzieje.. nie wiem dlaczego, ale od zawsze odczuwam razem z Mattem jego emocje a Sunny - cóż cieszę się, że w końcu się "ogarnęła". cieszę się, że w końcu porozmawiali i wyjaśnili sobie wiele spraw, i że znów są ze sobą blisko. boże jedyne co mi przychodzi w tej chwili do głowy aby opisać ten rozdział to icdfjnwiufnwfuiufnwirf *o* rozumiesz, prawda? :) już nie mogę się doczekać następnego rozdziału także pisz, pisz ;d
    @kidrauhv

    OdpowiedzUsuń
  7. czytam c; śliczny *.*
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Rany, matko! Czemu nie wiedziałam, że jest tutaj coś nowego?! Gdyby nie przypadek, to nie zaczęłabym czytać tego prześlicznego rozdziału!
    Muszę Ci powiedzieć, że tęskniłam za Twoim pisaniem, za tą historią! Kurczę, to jest nieziemskie, to, co tworzysz.
    Jestem tak zafascynowana tym długim kawałkiem tekstu, że nie potrafię sklecić komentarza.
    Przepraszam ;c

    OdpowiedzUsuń
  9. Cos cudownego, omg! x

    OdpowiedzUsuń
  10. UGH, pięćdziesiąt razy próbowałam dodać ten komentarz na telefonie, ale nie dało rady. Teraz robię to w pierwszej wolnej chwili dostępu do kompa.
    Moja droga Sharley/Olu.
    Bardzo, ale to bardzo długo zbierałam się aby przeczytać ten rozdział. Czytałam go częściami- między zajęciami na zimowisku i podczas imprez rodzinnych, gdy tylko nadchodził odpowiedni moment na oddalenie się do cichego pokoju z dostępem WiFi.
    Nie mam nic nowego do powiedzenia. Moje komentarze są tak cholernie nudne- za każdym razem rozpisuję się o tym, że jesteś zarąbista. Ale nie umiem tego nie zrobić po raz kolejny. (Jeez, jestem taka słaba). Poza tym wiem, jak niesamowicie przyjemne jest czytanie dowodów na to, że ktoś jednak śledzi karierę pisarską autora i docenia jego działania. Niezapomniane uczucie...
    Jedno słowo: wow. Tyle mogę powiedzieć. Za długość, styl i pomysł. Ta historia jest jak narkotyk. Po prostu- wow. Jesteś genialna. I nikt temu nie zaprzeczy.
    Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć i jestem tu z tobą.
    I dodatkowy podziw za mobilizację, bo ja klecę ten rozdział już od początku roku szkolnego i dalej nie jest skończony. Ale...
    SOON.
    Zawsze tutaj,
    Lilly Hope

    OdpowiedzUsuń
  11. Wracaj tu! Omg tesknie

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejku jak ja tęskniłam za tym opowiadaniem. Ostatnio sobie przypomniałam o nim i spędziłam chyba godzinę na szukaniu go, ale w kocu znalazłam i zabrałam się za komentarz. Niesamowicie się cieszę, że wróciłaś i będziesz kontynuowała to opowiadanie. Jest ono jednym z nielicznych, które bardzo mnie wciągnęło. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na nowy rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Jaki długi rozdział <3 Bardzo się cieszę, że znalazłam to opowiadanie jest cudowne. Cieszę się, że Sunny i Matt się pochodzili. Biedna Sunny te paparazzi zachowali się strasznie wobec niej. Mam nadzieję, że Matt i Sunny wreszcie będą szczęśliwi. Czekam z niecierpliwością na nowy i mam nadzieję, że go dodasz ;))

    OdpowiedzUsuń
  14. Booski ! <3 ~natu

    OdpowiedzUsuń