Jestem pewna jednego. Kocham Matthew, choć nieustannie go ranię. Zauważyłam, że gdy przychodzi, już się nie uśmiecha. Tylko raz po raz spogląda na mnie ukradkiem, to wszystko. Dobrze wiem, że sama sobie na to zasłużyłam. Kiedyś, gdy mnie odwiedzał, cieszył go sam dźwięk mojego głosu. Chwytał mnie wtedy za dłoń, przyciskał do swoich ust, oblewając moją skórę własnym, ciepłym oddechem. Dziś boi się dotyku, zupełnie jak ja. Obawiam się, że nie ma już sił by burzyć mur, który wciąż buduję wokół siebie.
Znów nie potrafię zasnąć, choć powieki ciążą mi już od dobrych kilku godzin... w zasadzie od poranka. Mój umysł najchętniej znów zapadłby w śpiączkę, by odpocząć od tych wszystkich uporczywych myśli, które nieustannie kłębią się w mojej głowie.
Matt... jak możesz być takim egoistą? Bez skrupułów wkradasz się w nocy w najskrytsze zakamarki mojego umysłu, wypełniając je sobą po brzegi... dlaczego? Dlaczego teraz, gdy mam odwagę się do Ciebie odezwać, stałeś się taki zimny...?
Odłożyłam długopis na szafkę, tuż przy szpitalnym łóżku. Nie miałam nawet zeszytu, czy choćby kartki papieru, swoje myśli przelałam na kawałek serwetki, którą zachowałam po kolacji.
Matt się dziś nie pojawił. Rosie nadal nie dawała znaku życia. Odkąd się obudziłam, nie widziałam jej tu ani razu. Bałam się, że gdy byłam nieobecna umysłem, wydarzyło się coś złego. O Rachelle już nawet nie wspomnę, o niej dawno słuch zaginął.
Jedynie Marie wpadła do mnie dzisiaj, jednak nie rozmawiałyśmy ze sobą. Chyba nadal była wstrząśnięta tym, co się stało... Zupełnie jak ja.
W jednej chwili budzę się, niczego nieświadoma, a w drugiej dowiaduję się, że straciłam matkę, którą niedawno odzyskałam i... dziecko, które było częścią mnie, za które byłam gotowa oddać życie i... które połączyło mnie i Matthew.
No właśnie.
Ta myśl wciąż nie daje mi spokoju. A co, jeśli dziecko było jedynym, co tak naprawdę nas łączyło i gdy zniknęło, on również odejdzie? Choć gdyby miał to zrobić, zrobiłby to dawno... prawda?
Zacisnęłam kawałek serwetki w dłoni i położyłam się na boku, naciągając na siebie kołdrę. Wciąż byłam bardzo obolała. Często miałam trudności z oddychaniem. Byłam niemal pewna, że ten wypadek odcisnął piętno nie tylko na mojej duszy, ale i na ciele. I obawiałam się, że złe wspomnienia na długo nie pozwolą o sobie zapomnieć...
Pod powiekami poczułam słone łzy. Pozwoliłam im swobodnie spłynąć wzdłuż moich policzków, nie mogłam wciąż tłumić w sobie uczuć.
Matt... proszę, wróć.
*
Kolejny wieczór, który spędzi w klubie. Od niedawna był jego częstym gościem. Właściwie, bywał tam niemal codziennie. Stwierdził, że chyba mógłby nazwać to uzależnieniem. Był słaby. Coraz częściej po prostu uciekał przed przytłaczającymi go problemami. Niestety, z dnia na dzień ich nie ubywało, wręcz przeciwnie. Od pewnego czasu prześladowała go myśl o tym, że jego i Sunny nic już nie łączy. Bał się, że oboje zbyt wiele przeszli i zbyt wiele ich dzieliło, by mogli naprawić swoją relację. Martwił się również o swoją pracę. Nie potrafił się na niczym skupić, nic go nie cieszyło. Nie miał sił, by to wszystko udźwignąć, dlatego niemal co wieczór zalewał się tu w trupa, by potem ledwie żywym wracać do domu. Wiedział, że swoim zachowaniem przysparza matce wiele cierpień, jednak nie potrafił tego zmienić, nie potrafił nie ulec pokusie. Coraz częściej zauważał, że jego jedyną uciechą w ciągu dnia była myśl o błogim stanie upojenia alkoholowego, którego miał doświadczyć wieczorem...
Oparł na dłoni ciążącą mu głowę, umęczonym wzrokiem śledząc ruchy barmana, który szykował dla niego kolejnego drinka. Już po chwili mężczyzna postawił przed nim fikuśną szklankę z kolorowym płynem w środku. Chłopak pochłonął napój w kilka sekund i odstawił szklankę z hukiem na blat baru. Westchnął, po czym obrócił się w stronę parkietu, wpatrując się tępo w tańczących nań ludzi. Obraz rozmazywał mu się przed oczyma, jednak ani myślał opuszczać klubu. Wciąż miał świadomość i wciąż pamiętał, dlaczego przychodzi tu tak często, a przecież jedyne, czego pragnął, to jak najszybciej zapomnieć...
Nagle wśród głośnej muzyki i przekrzykujących się nawzajem ludzi usłyszał coś jakby... własne imię. Zignorował to jednak, myśląc, że jest już dość pijany i umysł płata mu figle. Wtem ktoś trącił go w ramię. Odwrócił się natychmiast i dostrzegł przed sobą jakąś obcą mu dziewczynę, która uśmiechała się do niego. Starał się skupić na niej swój wzrok, by móc się jej przyjrzeć. Była blondynką. Miała krótkie, kręcone włosy, sięgające jej do ramion. Nie wyglądała na typową imprezowiczkę, wręcz przeciwnie, była ubrana zupełnie zwyczajnie. Można by rzec, że nie pasowała tam.
Zbliżyła swoją twarz do jego, by mógł ją usłyszeć, mimo to krzyczała. Wyłączył się na chwilę, czując jej ciepły oddech oplatający jego policzki. Jej zapach był uderzająco podobny do zapachu Sunny. Uśmiech, którym promieniała nieznajoma tak łudząco przypominał jej uśmiech. Jęknął cicho, próbując skupić na jej słowach.
- ...Wołam cię i wołam! Nie słyszałeś mnie, co?
- Kim ty właściwie jesteś? - burknął, przytomniejąc.
Roześmiała się i zmarszczyła swój smukły nos. Drażniła go. Już wcześniej zdawał się nie mieć humoru.
- Och, nie znasz mnie, za to ja ciebie tak. Jesteś tym aktorem, prawda? Jak on się... ach, tak! Collins... Matthew Collins, czyż nie?
- Nie, przykro mi - warknął i odwrócił się w przeciwnym kierunku, gestem ręki przywołując do siebie barmana. Nie miał ochoty dłużej ciągnąć tej rozmowy.
- Chciałam tylko wiedzieć, co tu robi ktoś taki jak ty? Z tego co wiem, nie lubisz tłumów. To chyba nienajlepsze miejsce do odcięcia się od świata, nie sądzisz?
Spojrzał na nią kątem oka.
- Nic o mnie nie wiesz. Daj mi spokój - mruknął, widząc zmierzającego ku niemu barmana. - Jesteś ostatnią osobą, której miałbym ochotę się zwierzać.
- Nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać. Sama mam sporo problemów... - ciągnęła.
- Co mnie obchodzą twoje problemy? - posłał jej nieprzyjemne spojrzenie.
- Mnie również nie obchodzą. Staram się o nich nie myśleć, tobie radzę to samo - była wyjątkowo pogodna, mimo jego nieuprzejmości. - Czego się napijemy? - skinęła głową w stronę barmana, oczekującego na jego zamówienie.
Spojrzał na nią wymownie, jednak po chwili, widząc, że nie wygra z nią, z uśmiechem pokręcił tylko głową.
- Czy ktoś ci już kiedyś wspominał, że jesteś nad wyraz upierdliwa? - roześmiali się oboje.
- Obiło mi się o uszy - wsparła dłoń na blacie baru, zupełnie jak on.
- Ekhm - mruknął zniecierpliwiony mężczyzna, oczekując aż tych dwoje zdecyduje się wreszcie na jakikolwiek trunek.
- Cóż, w takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak prosić pana o pół litra czystej i dwie szklanki. Może pan dorzucić też jakiś sok dla damy - rzekł Matthew, a barman skinął głową i oddalił się.
- Masz gest - rzekła żartobliwie.
Chłopak odwrócił wzrok, wodząc oczyma wśród obcych sylwetek pochłoniętych tańcem. Próbował skupić swoje myśli na czymś innym niż Sunny, jednak nawet teraz wśród ogłupiającej muzyki i dużej ilości alkoholu, która wraz z krwią krążyła w jego żyłach, zdawał się być niemalże trzeźwy. I był. Jego organizm z wolna przyzwyczajał się do codziennych wypadów do klubu. Z każdym kolejnym dniem brunet musiał wypijać coraz więcej, by choć trochę odciążyć swój umysł.
Z transu, w który zapadł wyrwał go trzask stawianej przed nim szklanki. Odwrócił się w kierunku nieznajomej, siedzącej tuż obok niego. Ona również została wyrwana z zadumy. Widać było, jak skupienie znika w jej oczach.
- Powiesz mi chociaż, jak ma na imię? - odezwała się nagle.
- Co? - Matthew spojrzał na nią, ściągając brwi.
- Ta, przez którą upijasz się prawie każdego wieczoru - chwyciła w dłoń butelkę wódki i odkręciła ją, po czym napełniła nią jedną czwartą jednej ze szklanek.
- Skąd ty...
- Chcę tylko poznać imię tej szczęściary - dodała nieco ciszej, palcem wodząc wokół ścianek szklanki. Nie musiała już krzyczeć, gdyż nagle głośną muzykę zastąpił jakiś wolniejszy kawałek.
Odwróciła od niego wzrok.
- Zatańczymy? - rzuciła nagle, niby od niechcenia.
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, chwyciła jego dłoń i pociągnęła w stronę mieniącego się parkietu. Dosięgnął ich blask kolorowych świateł. Różowa smuga opadła delikatnie na ich ciała, gdy znaleźli się gdzieś pomiędzy tłumem rozkołysanych par. Niewiele myśląc, Matt chwycił nieznajomą w talii. Była równie drobna, co Sunny. Można by rzec, że ważyła tyle, co piórko.
Dziewczyna natychmiast ułożyła głowę na ramieniu bruneta, otulając swym ciepłym oddechem jego szyję.
- To Sunny. Ma na imię Sunny - mruknął tuż przy jej uchu, kryjąc twarz w jej jasnych lokach. Spostrzegł, że wśród imprezowiczów rosło zainteresowanie jego osobą. Nie chciał, by ktokolwiek go rozpoznał. Nie miał dziś ochoty użerać się z ludźmi, bądź paparazzi.
- Miała wypadek, prawda? - objęła rękoma jego szyję.
- Tak... ale nie chcę o tym rozmawiać.
Umilkli na moment oboje.
- Opowiedz mi o niej - zagadnęła. Widząc jego naburmuszoną minę, ciągnęła dalej: - Błagam. Chyba nie proszę o wiele? Uwierz mi, że gdy coś z siebie wyrzucisz, poczujesz się lepiej - podniosła głowę i wpatrywała się w niego uporczywie swymi błękitnymi oczyma, dopóty, dopóki znużony, nie skinął głową, tym samym zgadzając się.
- Cóż... jest wyjątkowo skrytą osobą. Początkowo nie zwracałem na nią większej uwagi, ze względu na to, że nie pozwalała mi się poznać. Zresztą, nie dziwię jej się, byłem dla niej okropny - na te słowa brunet uniósł wzrok, błądząc nim gdzieś w przestrzeni, tuż za dziewczyną. - Przywiązuje dużą wagę do szczegółów. Jest bardzo wstydliwa i nieśmiała - uśmiechnął się nikle. - Bardzo lubi na wszystko narzekać - ponownie tego wieczoru roześmiali się oboje. - Jednak... kiedy się uśmiecha, sprawia, że cały mój świat nagle zwalnia tępa. Tak, jakby czas pragnął zatrzymać dla nas tę chwilę na wieki. Kiedy jej dotykam lub gdy jestem blisko, często się rumieni, jakby wstydziła się każdego drobnego gestu, który wiązałby się z kontaktem fizycznym... Jednak nie przeszkadza mi to. - westchnął, spoglądając w dół, na nieznajomą. Ona również przyglądała mu się uważnie. - Chyba nie potrafiłbym przeżyć jej straty. Gdy miała wypadek... cholernie się bałem. I boję się nadal... Boję się, że ją stracę. Nigdy więcej nie zobaczę. A obiecałem jej, że nie pozwolę nikomu jej skrzywdzić... i zawiodłem ją - poczuł, jak oczy niemiłosiernie go zapiekły. - Nie chcę zrobić tego znowu, jednak nie potrafię jej pomóc... jest inna. Obawiam się, że nie taka, jaką ją pokochałem. Byłem przy niej cały ten czas, gdy leżała nieprzytomna. Modliłem się o jej powrót do zdrowia. I odzyskałem ją, jednak... jakby nie była sobą - nachylił się tuż nad uchem dziewczyny. Kołysali się mozolnie w rytm ów wolnej piosenki. - Jakby nie była moja.
Nagle blondynka odsunęła się od bruneta, nadal kurczowo trzymając się dłońmi jego karku. Był od niej zdecydowanie wyższy.
Spojrzała przenikliwie w jego brązowe tęczówki, błyszczące blaskiem różnokolorowych reflektorów. Jej usta wykrzywił łagodny uśmiech.
- Kochasz ją - wyczytał z ruchu jej warg. Było bowiem zbyt głośno, by udało mu się dosłyszeć jej cichy głos.
- Sam nie wiem, to jest w tym wszystkim najgorsze... - ścisnął palcami nasadę swojego nosa. Uczuł narastające zmęczenie.
Nieznajoma zsunęła dłonie z jego karku, wzdłuż ramion, aż do dłoni, które chwyciła.
- To nie było pytanie.
Skupił na niej swój wzrok. Była radosna, roześmiana. Zbliżyła twarz do jego, tak, by dzieliło ich jedynie kilka centymetrów.
- Leć do niej. Lećmy oboje. Nie możesz jej teraz zostawić. Kochasz ją, przecież wiesz. To po prostu siedziało głęboko w tobie - rzekła.
I wtedy coś go olśniło.
Miłość nie przemija, jeśli jest odpowiednio pielęgnowana. Wymaga wiele czasu i troski, jednak gdy oddamy się jej bez reszty, odpłaci nam się stokrotnie, a może i tysiąckrotnie. Musimy tylko pomóc jej zakorzenić się w naszym sercu, pomóc jej zawładnąć naszym całym ciałem - umysłem, duszą.
Matthew nie zostawił Sunny, ponieważ ją kochał i był jej wdzięczy, że pomogła mu odnaleźć prawdziwego siebie. Był z nią w chwilach, w których wielu innych by odeszło. Pozostał do końca, nawet wtedy, gdy sam ze sobą nie dawał sobie rady. Przetrwał tę próbę. Wygrał. Jego "nagroda" odpoczywała właśnie wśród szpitalnych pościeli, zupełnie nieświadoma tego, jak niszczył się każdej nocy. I dlaczego? Przez strach. Strach przed tym, że mógłby ją stracić. Cóż za ironia, bo przez ów strach tracił ją coraz bardziej, oddalał się od niej co dzień.
- No na co czekasz? Chodź! - krzyknęła nieznajoma. Chłopak pozostawił na barze kilka banknotów, chwycił dłoń dziewczyny i wybiegł z klubu niczym oparzony. Nie był do końca pewien, czy to co robi, jest słuszne, jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Pędzili ulicą, niby szaleni, za nic mając sobie panującą ulewę, która w kilka sekund przemoczyła ich oboje. Raz po raz, przebiegając przez ulicę, wymijali zatrzymujące się tuż obok nich, trąbiące samochody, zupełnie ignorując wyklinających na nich kierowców. Śmiali się i wrzeszczeli jak para głupawych piętnastolatków, a przecież byli już prawie dorośli.
Na szczęście dystans, który dzielił szpital i klub, w którym zwykle przesiadywał Matthew, był niewielki. Po piętnastominutowym biegu, zupełnie wykończeni, stanęli przed szpitalnymi drzwiami. W większości sal światła były przygaszone, jednak czemu się dziwić? Było grubo po drugiej w nocy.
Tego wieczoru dyżur na głównym hallu miała jedna z mniej przyjaznych recepcjonistek, dlatego Matt i nieznajoma mu dziewczyna musieli przejść tuż obok niej niepostrzeżenie, zważywszy na fakt iż godziny odwiedzin skończyły się przeszło siedem godzin temu, a kobieta wyjątkowo rygorystycznie podchodziła do ów kwestii.
Będąc już wewnątrz szpitalnego budynku próbowali wtopić się w tłum chorych i poszkodowanych, koczujących na plastikowych krzesełkach w izbie przyjęć. Niestety, było ich niewielu, więc przedostanie się wgłąb szpitala wśród tłumu chorych nie wchodziło w grę.
Zaczęli nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, szukając jakiejkolwiek deski ratunku z zaistniałej sytuacji. Sprawa nie była jednak taka prosta jak mogłoby się wydawać, ponieważ szpital był monitorowany, a to, co działo się na głównym hallu rejestrowały dwie kamery, osadzone na dwóch przeciwległych ścianach. Nagle chłopak zauważył krzątającą się nieopodal sprzątaczkę. Swoją uwagę skupił na jej stroju i wózku o pokaźnym rozmiarze, który pchała przed sobą. Był na tyle duży, że na jednej z jego półek spokojnie zmieścił by się drobny człowiek. Właśnie miała zamiar odstawić go do schowka.
Chłopak rozejrzał się wokół. Zakres kamer nie obejmował miejsca, w którym się znajdował... Szarpnął swoją towarzyszkę za ramię i wskazał dyskretnie na kobietę, mocującą się z zamkiem w starych drzwiach.
Nie było wcześniej okazji, dlatego z całego serca chciałabym życzyć moim stałym Czytelnikom i tym nowym szczęśliwego nowego roku, wielu sukcesów i spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń. Mam nadzieję, że ten rok będzie dla Was o wiele lepszy niż poprzedni, nieważne czy 2013 był dobry, czy też zły! :)
Oparł na dłoni ciążącą mu głowę, umęczonym wzrokiem śledząc ruchy barmana, który szykował dla niego kolejnego drinka. Już po chwili mężczyzna postawił przed nim fikuśną szklankę z kolorowym płynem w środku. Chłopak pochłonął napój w kilka sekund i odstawił szklankę z hukiem na blat baru. Westchnął, po czym obrócił się w stronę parkietu, wpatrując się tępo w tańczących nań ludzi. Obraz rozmazywał mu się przed oczyma, jednak ani myślał opuszczać klubu. Wciąż miał świadomość i wciąż pamiętał, dlaczego przychodzi tu tak często, a przecież jedyne, czego pragnął, to jak najszybciej zapomnieć...
Nagle wśród głośnej muzyki i przekrzykujących się nawzajem ludzi usłyszał coś jakby... własne imię. Zignorował to jednak, myśląc, że jest już dość pijany i umysł płata mu figle. Wtem ktoś trącił go w ramię. Odwrócił się natychmiast i dostrzegł przed sobą jakąś obcą mu dziewczynę, która uśmiechała się do niego. Starał się skupić na niej swój wzrok, by móc się jej przyjrzeć. Była blondynką. Miała krótkie, kręcone włosy, sięgające jej do ramion. Nie wyglądała na typową imprezowiczkę, wręcz przeciwnie, była ubrana zupełnie zwyczajnie. Można by rzec, że nie pasowała tam.
Zbliżyła swoją twarz do jego, by mógł ją usłyszeć, mimo to krzyczała. Wyłączył się na chwilę, czując jej ciepły oddech oplatający jego policzki. Jej zapach był uderzająco podobny do zapachu Sunny. Uśmiech, którym promieniała nieznajoma tak łudząco przypominał jej uśmiech. Jęknął cicho, próbując skupić na jej słowach.
- ...Wołam cię i wołam! Nie słyszałeś mnie, co?
- Kim ty właściwie jesteś? - burknął, przytomniejąc.
Roześmiała się i zmarszczyła swój smukły nos. Drażniła go. Już wcześniej zdawał się nie mieć humoru.
- Och, nie znasz mnie, za to ja ciebie tak. Jesteś tym aktorem, prawda? Jak on się... ach, tak! Collins... Matthew Collins, czyż nie?
- Nie, przykro mi - warknął i odwrócił się w przeciwnym kierunku, gestem ręki przywołując do siebie barmana. Nie miał ochoty dłużej ciągnąć tej rozmowy.
- Chciałam tylko wiedzieć, co tu robi ktoś taki jak ty? Z tego co wiem, nie lubisz tłumów. To chyba nienajlepsze miejsce do odcięcia się od świata, nie sądzisz?
Spojrzał na nią kątem oka.
- Nic o mnie nie wiesz. Daj mi spokój - mruknął, widząc zmierzającego ku niemu barmana. - Jesteś ostatnią osobą, której miałbym ochotę się zwierzać.
- Nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać. Sama mam sporo problemów... - ciągnęła.
- Co mnie obchodzą twoje problemy? - posłał jej nieprzyjemne spojrzenie.
- Mnie również nie obchodzą. Staram się o nich nie myśleć, tobie radzę to samo - była wyjątkowo pogodna, mimo jego nieuprzejmości. - Czego się napijemy? - skinęła głową w stronę barmana, oczekującego na jego zamówienie.
Spojrzał na nią wymownie, jednak po chwili, widząc, że nie wygra z nią, z uśmiechem pokręcił tylko głową.
- Czy ktoś ci już kiedyś wspominał, że jesteś nad wyraz upierdliwa? - roześmiali się oboje.
- Obiło mi się o uszy - wsparła dłoń na blacie baru, zupełnie jak on.
- Ekhm - mruknął zniecierpliwiony mężczyzna, oczekując aż tych dwoje zdecyduje się wreszcie na jakikolwiek trunek.
- Cóż, w takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak prosić pana o pół litra czystej i dwie szklanki. Może pan dorzucić też jakiś sok dla damy - rzekł Matthew, a barman skinął głową i oddalił się.
- Masz gest - rzekła żartobliwie.
Chłopak odwrócił wzrok, wodząc oczyma wśród obcych sylwetek pochłoniętych tańcem. Próbował skupić swoje myśli na czymś innym niż Sunny, jednak nawet teraz wśród ogłupiającej muzyki i dużej ilości alkoholu, która wraz z krwią krążyła w jego żyłach, zdawał się być niemalże trzeźwy. I był. Jego organizm z wolna przyzwyczajał się do codziennych wypadów do klubu. Z każdym kolejnym dniem brunet musiał wypijać coraz więcej, by choć trochę odciążyć swój umysł.
Z transu, w który zapadł wyrwał go trzask stawianej przed nim szklanki. Odwrócił się w kierunku nieznajomej, siedzącej tuż obok niego. Ona również została wyrwana z zadumy. Widać było, jak skupienie znika w jej oczach.
- Powiesz mi chociaż, jak ma na imię? - odezwała się nagle.
- Co? - Matthew spojrzał na nią, ściągając brwi.
- Ta, przez którą upijasz się prawie każdego wieczoru - chwyciła w dłoń butelkę wódki i odkręciła ją, po czym napełniła nią jedną czwartą jednej ze szklanek.
- Skąd ty...
- Chcę tylko poznać imię tej szczęściary - dodała nieco ciszej, palcem wodząc wokół ścianek szklanki. Nie musiała już krzyczeć, gdyż nagle głośną muzykę zastąpił jakiś wolniejszy kawałek.
Odwróciła od niego wzrok.
- Zatańczymy? - rzuciła nagle, niby od niechcenia.
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, chwyciła jego dłoń i pociągnęła w stronę mieniącego się parkietu. Dosięgnął ich blask kolorowych świateł. Różowa smuga opadła delikatnie na ich ciała, gdy znaleźli się gdzieś pomiędzy tłumem rozkołysanych par. Niewiele myśląc, Matt chwycił nieznajomą w talii. Była równie drobna, co Sunny. Można by rzec, że ważyła tyle, co piórko.
Dziewczyna natychmiast ułożyła głowę na ramieniu bruneta, otulając swym ciepłym oddechem jego szyję.
- To Sunny. Ma na imię Sunny - mruknął tuż przy jej uchu, kryjąc twarz w jej jasnych lokach. Spostrzegł, że wśród imprezowiczów rosło zainteresowanie jego osobą. Nie chciał, by ktokolwiek go rozpoznał. Nie miał dziś ochoty użerać się z ludźmi, bądź paparazzi.
- Miała wypadek, prawda? - objęła rękoma jego szyję.
- Tak... ale nie chcę o tym rozmawiać.
Umilkli na moment oboje.
- Opowiedz mi o niej - zagadnęła. Widząc jego naburmuszoną minę, ciągnęła dalej: - Błagam. Chyba nie proszę o wiele? Uwierz mi, że gdy coś z siebie wyrzucisz, poczujesz się lepiej - podniosła głowę i wpatrywała się w niego uporczywie swymi błękitnymi oczyma, dopóty, dopóki znużony, nie skinął głową, tym samym zgadzając się.
- Cóż... jest wyjątkowo skrytą osobą. Początkowo nie zwracałem na nią większej uwagi, ze względu na to, że nie pozwalała mi się poznać. Zresztą, nie dziwię jej się, byłem dla niej okropny - na te słowa brunet uniósł wzrok, błądząc nim gdzieś w przestrzeni, tuż za dziewczyną. - Przywiązuje dużą wagę do szczegółów. Jest bardzo wstydliwa i nieśmiała - uśmiechnął się nikle. - Bardzo lubi na wszystko narzekać - ponownie tego wieczoru roześmiali się oboje. - Jednak... kiedy się uśmiecha, sprawia, że cały mój świat nagle zwalnia tępa. Tak, jakby czas pragnął zatrzymać dla nas tę chwilę na wieki. Kiedy jej dotykam lub gdy jestem blisko, często się rumieni, jakby wstydziła się każdego drobnego gestu, który wiązałby się z kontaktem fizycznym... Jednak nie przeszkadza mi to. - westchnął, spoglądając w dół, na nieznajomą. Ona również przyglądała mu się uważnie. - Chyba nie potrafiłbym przeżyć jej straty. Gdy miała wypadek... cholernie się bałem. I boję się nadal... Boję się, że ją stracę. Nigdy więcej nie zobaczę. A obiecałem jej, że nie pozwolę nikomu jej skrzywdzić... i zawiodłem ją - poczuł, jak oczy niemiłosiernie go zapiekły. - Nie chcę zrobić tego znowu, jednak nie potrafię jej pomóc... jest inna. Obawiam się, że nie taka, jaką ją pokochałem. Byłem przy niej cały ten czas, gdy leżała nieprzytomna. Modliłem się o jej powrót do zdrowia. I odzyskałem ją, jednak... jakby nie była sobą - nachylił się tuż nad uchem dziewczyny. Kołysali się mozolnie w rytm ów wolnej piosenki. - Jakby nie była moja.
Nagle blondynka odsunęła się od bruneta, nadal kurczowo trzymając się dłońmi jego karku. Był od niej zdecydowanie wyższy.
Spojrzała przenikliwie w jego brązowe tęczówki, błyszczące blaskiem różnokolorowych reflektorów. Jej usta wykrzywił łagodny uśmiech.
- Kochasz ją - wyczytał z ruchu jej warg. Było bowiem zbyt głośno, by udało mu się dosłyszeć jej cichy głos.
- Sam nie wiem, to jest w tym wszystkim najgorsze... - ścisnął palcami nasadę swojego nosa. Uczuł narastające zmęczenie.
Nieznajoma zsunęła dłonie z jego karku, wzdłuż ramion, aż do dłoni, które chwyciła.
- To nie było pytanie.
Skupił na niej swój wzrok. Była radosna, roześmiana. Zbliżyła twarz do jego, tak, by dzieliło ich jedynie kilka centymetrów.
- Leć do niej. Lećmy oboje. Nie możesz jej teraz zostawić. Kochasz ją, przecież wiesz. To po prostu siedziało głęboko w tobie - rzekła.
I wtedy coś go olśniło.
Miłość nie przemija, jeśli jest odpowiednio pielęgnowana. Wymaga wiele czasu i troski, jednak gdy oddamy się jej bez reszty, odpłaci nam się stokrotnie, a może i tysiąckrotnie. Musimy tylko pomóc jej zakorzenić się w naszym sercu, pomóc jej zawładnąć naszym całym ciałem - umysłem, duszą.
Matthew nie zostawił Sunny, ponieważ ją kochał i był jej wdzięczy, że pomogła mu odnaleźć prawdziwego siebie. Był z nią w chwilach, w których wielu innych by odeszło. Pozostał do końca, nawet wtedy, gdy sam ze sobą nie dawał sobie rady. Przetrwał tę próbę. Wygrał. Jego "nagroda" odpoczywała właśnie wśród szpitalnych pościeli, zupełnie nieświadoma tego, jak niszczył się każdej nocy. I dlaczego? Przez strach. Strach przed tym, że mógłby ją stracić. Cóż za ironia, bo przez ów strach tracił ją coraz bardziej, oddalał się od niej co dzień.
- No na co czekasz? Chodź! - krzyknęła nieznajoma. Chłopak pozostawił na barze kilka banknotów, chwycił dłoń dziewczyny i wybiegł z klubu niczym oparzony. Nie był do końca pewien, czy to co robi, jest słuszne, jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Pędzili ulicą, niby szaleni, za nic mając sobie panującą ulewę, która w kilka sekund przemoczyła ich oboje. Raz po raz, przebiegając przez ulicę, wymijali zatrzymujące się tuż obok nich, trąbiące samochody, zupełnie ignorując wyklinających na nich kierowców. Śmiali się i wrzeszczeli jak para głupawych piętnastolatków, a przecież byli już prawie dorośli.
Na szczęście dystans, który dzielił szpital i klub, w którym zwykle przesiadywał Matthew, był niewielki. Po piętnastominutowym biegu, zupełnie wykończeni, stanęli przed szpitalnymi drzwiami. W większości sal światła były przygaszone, jednak czemu się dziwić? Było grubo po drugiej w nocy.
Tego wieczoru dyżur na głównym hallu miała jedna z mniej przyjaznych recepcjonistek, dlatego Matt i nieznajoma mu dziewczyna musieli przejść tuż obok niej niepostrzeżenie, zważywszy na fakt iż godziny odwiedzin skończyły się przeszło siedem godzin temu, a kobieta wyjątkowo rygorystycznie podchodziła do ów kwestii.
Będąc już wewnątrz szpitalnego budynku próbowali wtopić się w tłum chorych i poszkodowanych, koczujących na plastikowych krzesełkach w izbie przyjęć. Niestety, było ich niewielu, więc przedostanie się wgłąb szpitala wśród tłumu chorych nie wchodziło w grę.
Zaczęli nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, szukając jakiejkolwiek deski ratunku z zaistniałej sytuacji. Sprawa nie była jednak taka prosta jak mogłoby się wydawać, ponieważ szpital był monitorowany, a to, co działo się na głównym hallu rejestrowały dwie kamery, osadzone na dwóch przeciwległych ścianach. Nagle chłopak zauważył krzątającą się nieopodal sprzątaczkę. Swoją uwagę skupił na jej stroju i wózku o pokaźnym rozmiarze, który pchała przed sobą. Był na tyle duży, że na jednej z jego półek spokojnie zmieścił by się drobny człowiek. Właśnie miała zamiar odstawić go do schowka.
Chłopak rozejrzał się wokół. Zakres kamer nie obejmował miejsca, w którym się znajdował... Szarpnął swoją towarzyszkę za ramię i wskazał dyskretnie na kobietę, mocującą się z zamkiem w starych drzwiach.
- Zajmij ją czymś i spróbuj zabrać jej te klucze. Będę miał
oko na recepcjonistkę. – szepnął tuż przy jej uchu.
Zachichotała cicho, po czym
wolnym krokiem podeszła do ów kobiety, podczas gdy on zgodnie z planem co
chwilę zerkał w stronę kontuaru.
- Może pani pomóc? – zagadnęła.
Sprzątaczka okazała się być miłą starszą panią. Dłonie
chorobliwie jej się trzęsły. Za pewne ze względu na jej wiek i związane z nim
dolegliwości, tak proste czynności sprawiały kobiecie trudność. Uśmiechnęła się
więc, gdy dziewczyna zaoferowała pomoc.
Gdy nieznajoma zabrała jej pęk kluczy, zaczęła ją zagadywać,
tak, by ta najzwyczajniej w świecie o nich zapomniała. W trakcie prowadzonej
przez nie rozmowy, blondynka dyskretnie wsunęła je do tylnej kieszeni spodni.
- Powinnam już iść. Muszę lecieć do domu, pakować się. Jutro
jadę na urlop do dzieci, do Cleveland. Rano mam samolot, a powinnam się jeszcze
przespać przed podróżą. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę moje ukochane wnuczki
– westchnęła i poklepała dłońmi kieszenie swojego uniformu. Zmarszczyła
delikatnie czoło. – Dziecinko, widziałaś moje klucze? Te, które ci dawałam?
Blondynka przełknęła ślinę, dyskretnie spoglądając w stronę
Matta, stojącego niedaleko. Machnął dłońmi, radząc jej tym samym, by
improwizowała.
- Jakie klucze? – palnęła bez namysłu. Kompletnie zbiła
kobietę z tropu.
- No… klucze. Dawałam ci je… Pomagałaś mi zamknąć drzwi,
prawda? – pisnęła, przeszukując wszystkie kieszenie. Wyglądała na
podenerwowaną.
- Ależ nie! Podeszłam tu, bo miała pani kłopoty z wózkiem!
Serce waliło jej niczym młot pneumatyczny. Postawiła
wszystko na jedną kartę. Kątem oka dostrzegła jak Matthew gestykuluje nerwowo
rękoma, ponaglając ją. Wzbudzili zaistniałą sytuacją niemałe zainteresowanie,
nie tyle wśród pacjentów, co personelu…
- Och, starość nie radość – sprzątaczka westchnęła z
rezygnacją w głosie. - Musiałam zapomnieć ich zabrać z jednej z sal… Pomogłabyś
mi ich poszukać? Bardzo cię proszę.
Widząc przerażenie kobiety zaistniałą sytuacją, nie
potrafiła jej odmówić. Skinęła głową i objęła ją ostrożnie, starając się
odwrócić jej uwagę. Poprosiła, by opowiedziała jej coś osobie i, gdy ta skupiła
się na zobrazowaniu słowami lat jej wczesnej młodości, dziewczyna odwróciła się
w stronę Matthew i rzuciła mu pęk kluczy prosto w ręce. Na szczęście w hallu
zapanowało ożywienie, gdyż jeden z pacjentów stracił przytomność. Wykorzystał
więc moment, w którym cała uwaga obecnych tam ludzi skupiona była na
poszkodowanym i wślizgnął się do ciasnego pomieszczenia. Zauważył czyste uniformy,
takie jak ten, który miała na sobie ta starsza kobieta. Wisiały na wieszakach w
prowizorycznej szafie. Chwycił jeden z nich i zaczął się szybko przebierać,
mając nadzieję, że nikomu z personelu nie strzeli do głowy tu teraz zaglądać.
Gdy był już
przebrany, schował swoje ciuchy na wózku tuż pod stertą równo ułożonych
prześcieradeł, a klucze rzucił tuż obok. Uchylił drzwi i rozejrzał się po korytarzu,
po czym widząc, że jest czysty, wyszedł i ostrożnie wyciągnął wózek ze schowka.
Najciszej jak potrafił, zamknął za sobą drzwi i szybkim krokiem pognał do
windy, której drzwi znajdowały się tuż obok jednej z kamer. Przełknął głośno
ślinę, widząc szklane oko, wpatrujące się w niego swym pustym wzrokiem.
Odwrócił głowę w przeciwną stronę i nacisnął guzik tuż przy drzwiach windy. Na
szczęście znajdowała się na parterze, więc wepchnął weń wózek i zniknął wraz z
nim za stalowymi wrotami.
Wcisnął
guzik z dwójką, oparł się plecami o jedną ze ścian i odetchnął głęboko. Na
razie był bezpieczny, choć nie był do końca pewien, czy nikt nie zorientował
się, że coś jest nie tak z ów sprzątaczem, przemykającym się na górne piętro.
Właściwie… sam
nie wiedział, dlaczego to wszystko robi. Był wyjątkowo podekscytowany
zaistniałą sytuacją. Chciał zobaczyć Sunny teraz, w tym momencie i był pewien,
że nie ma na świecie nikogo, kto mógłby prawo mu tego zabronić, ani mu w tym
przeszkodzić. Pragnął jej dotknąć, pocałować ją, czy choćby zobaczyć. Nie miał
pojęcia, czemu miał służyć wybryk, którego dopuścił się wraz z nieznajomą, ale
podobał mu się sposób, w jaki na niego działała. Miał wielką ochotę zrobić coś
wbrew regułom, nieważne, jaką skalę miał by ten eksces. To były wyjątkowo
szczeniackie i żałosne wygłupy z ich strony, ale właściwie, dlaczego mieliby
tego nie zrobić?
Z chwilowej
zadumy wyrwał go dźwięk oznajmiający, że winda znalazła się na odpowiednim
piętrze, a jej drzwi jak na rozkaz, rozchyliły się przed nim. Wyszedł na
korytarz, ciągnąc za sobą metalowy wózek. Rozejrzał się wokół, szukając
wzrokiem swojej towarzyszki lub kogoś, przed kim musiałby się ukryć, jednak nie
napotkał nikogo. Skoro nieznajoma zniknęła bez śladu wraz ze sprzątaczką,
stwierdził iż nie ma potrzeby ciągać za sobą wózka. Zostawił go na boku, przy
ścianie. Szpitalny uniform w zupełności wystarczał, jeśli nie chciał zwracać na
siebie zbytniej uwagi.
Gdy znalazł salę, w której leżała Sunny,
począł bić się z myślami. A co, jeśli rankiem nie będzie chciała z nim
rozmawiać lub znów zabraknie mu języka w gębie i oboje będą siedzieć w
milczeniu? Co wtedy?
Z drugiej
strony, nie mógł ciągle zwlekać. Nie mógł odkładać każdej rozmowy, jaką chciał
z nią przeprowadzać, na jutro lub na najbliższy czas. Chciał być gotowy, jednak
prawda była taka, że nigdy by nie był. Zawsze w jakimś stopniu bałby się, a
odwlekanie wszystkiego tylko pogarszało sprawę. Chciał, by była świadoma tego,
że jest dla niej oparciem…
Przez chwilę zdawało mu się, że słyszy
jakieś szmery w głębi sali. Przekroczył jej próg. Nie było już odwrotu.
Miał
wrażenie, że Sunny nie śpi. Jej drobnym ciałem co chwilę wstrząsały jakieś
dziwne drgawki. Gdy się do niej zbliżył, do jego uszu dobiegł jej szloch.
- Sunny?
Natychmiast
się odwróciła. Słabe smuga światła, dobiegająca do nich zza uchylonych drzwi,
opadła delikatnie na jej umęczoną twarz. Jej chude, zapadnięte policzki były
mokre od łez, a oczy czerwone i opuchnięte. Ten widok chwycił go za serce.
Nagle
zmarszczyła delikatnie nos, a jej usta mimowolnie wykrzywiły się w nikły
uśmiech. Pragnął wydusić z siebie cokolwiek, jednak uprzedziła go.
- Dlaczego masz na sobie szpitalny uniform?
Rozluźnił
się, gdy w jego uszach zabrzmiał jej uroczy chichot. Uśmiechnął się pod nosem,
drapiąc się po głowie.
- Cóż, to długa historia… - usiadł na krześle tuż obok jej
łóżka i wierzchem dłoni otarł samotną łzę, spływającą wzdłuż jej policzka.
Westchnęła cicho. – Powiedz mi, dlaczego płaczesz? Coś się stało? – spytał,
zatroskany.
- Dobrze wiesz, co się stało – spuściła wzrok. – Odkąd
odzyskałam świadomość bez ustanku męczą mnie wyrzuty sumienia. Nie potrafię
wybaczyć sobie tego, co zrobiłam… - ostatnie dwa słowa niemalże wyłkała. –
Matthew, to wszystko moja wina. To ja uparłam się na to kretyńskie prawo jazdy,
na to badanie i…
Widząc w
jakim jest stanie, podniósł się, nachylił nad nią i wtulił w siebie, pozwalając
wypłakać się we własne ramię. Nie mógł znieść jej łez, każda z nich sprawiała
mu niewyobrażalny ból.
- Tęsknię za moją mamą… - szepnęła nagle, po czym zaniosła
się jeszcze głośniejszym płaczem. Matthew usiadł na jej łóżku i przyciągnął ją
do siebie. Natychmiast usiadła na jego kolanach i objęła dłońmi jego szyję. Wtulił ją w siebie, kołysząc delikatnie jej ciałem.
- Ciii, skarbie… - mruknął jej do ucha, głaszcząc ją po
plecach. – To był wypadek. Nie miałaś wpływu na to, co się stanie. Nie mogłaś
nic zrobić. Wiem, że jest ci ciężko i uwierz, gdybym mógł coś na to poradzić,
zrobiłbym wszystko…
- Kocham cię.
Świat na moment jakby ucichł. Sunny mocniej objęła jego
szyję, delikatnie wtulając w nią swoją twarz.
- Kocham cię… wątpię, bym kiedykolwiek, w ciągu całego swoje
życia zdołała ci się odwdzięczyć za to co dla mnie robisz.
Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Język mu zdrętwiał.
Uśmiechnął się tylko i ucałował czubek jej głowy, po czym oparł na nim swoją
brodę. Milczał.
Nagle głowa
Sunny bezwładnie opadła mu na ramię, a jej oddech zrobił się miarowy i
spokojny. Zasnęła.
Objął ją
mocniej i powoli ułożył na szpitalnym łóżku, uważając przy tym, by nie
uszkodzić wenflonu, który tkwił w jej prawej ręce. Przykrył ją szczelnie kołdrą
i już miał zająć miejsce na plastikowym krzesełku, gdy zauważył jakiś papier,
leżący na podłodze obok łóżka. Podniósł
go i dostrzegł zapisany na nim ciąg liter, układający się w jakieś wyrazy.
Wytężył wzrok. Charakter pisma rozpoznał niemal od razu… Było to pismo Sunny. Tylko
dlaczego pisała cokolwiek na serwetce?
Kocham Matthew, choć
nieustannie go ranię, mruknął w myślach i uśmiechnął się do siebie. Cóż, po
tym co ci zrobiłem, masz do tego pełne prawo, pomyślał.
Odłożył
serwetkę na szafkę i opadł na krzesło. Bawiła go myśl o tym, że nieznajoma być
może wciąż wysłuchuje niestworzonych historii ów kobiety i błąka się gdzieś
wśród szpitalnych sal.
*
Czułam się…
szczęśliwa. Oszałamiająco szczęśliwa. Zupełnie jak tamtego dnia, nim miał
miejsce ten feralny wypadek. W przeciągu kilku sekund przyczyniłam się do
śmierci dwóch niewinnych osób i jednej nie całkiem bez winy. Mojej matki,
nienarodzonego dziecka i… mnie.
Tamtego dnia
zginęłam wraz z nimi. Odeszłam i jestem gdzieś tam, sama nie wiem gdzie.
Tęsknie za sobą… za tą częścią mnie, która pognała w nieznane, na zawsze.
Sądzę, że już nigdy nie odzyskam siebie z tamtych lat.
Choć może to i dobrze?
Kiedyś byłam
wyjątkowo samolubna. Jak mogłam wymagać od ludzi, by darzyli mnie sympatią, gdy
jedynym co wówczas dostrzegałam był czubek własnego nosa? Byłam przekonana, że
żyję w świecie bezpodstawnych oskarżeń, choć w gruncie rzeczy to ja byłam ich
głównym źródłem. Jedyną rzeczą, w której byłam naprawdę dobra było narzekanie
na wszystko wokół, dosłownie.
Odkąd pamiętam, byłam sama. Nic więc
dziwnego, że tylko we własnym towarzystwie czułam się naprawdę dobrze. Ciało
stanowiło swego rodzaju skorupę, która chroniła mnie przed światem zewnętrznym.
Okropnie się go bałam.
Jedyną
osobą, przed którą potrafiłam się otworzyć była moja ukochana Helga.
Wychowywała mnie. Mimo to, nie była w stanie zastąpić mi matki. Ta z kolei żyła
w ciągłym pośpiechu. Robiła to dla mnie, teraz to wiem, jednak wcześniej nie
potrafiłam tego zrozumieć, a może nie chciałam? Nie miałabym wtedy kogo
obarczać winą za mój każdy gorszy dzień.
Podczas gdy
ja uciekałam od problemów najzwyczajniej w świecie zamiatając je pod dywan,
mama starała się zapomnieć, biorąc na siebie masę obowiązków. Obie miałyśmy z
tym problem… szkoda, że nie potrafiłyśmy rozwiązać go razem.
Nagle
nieodparte szczęście, wypełniające mnie swym ciepłym blaskiem po brzegi zaczęło
niesłychanie szybko blednąć. Poczułam narastający w duszy niepokój. W jednej
chwili ramiona Matthew, w których niemalże utonęłam, zniknęły od tak. Ich
ciepło zastąpił mi podmuch lodowatego wiatru, którego chłodny dotyk wywołał na
moim ciele gęsią skórkę. Czułam się, jakbym błądziła we mgle… Nawet moje
uczucia przysłaniała jakaś niewidoczna dla oka bariera, która zdawała się
trzymać mnie z dala od wszystkiego, co rzeczywiste.
Rażące
bielą, szpitalne ściany ni stąd ni zowąd zaczęły się kurczyć, aż otoczyły mnie
sobą, przypominając kształtem wnętrze… samochodu?
Poczułam
falę gorąca, napierającą na moje ciało. Mimo to zaczęłam się trząść.
Spostrzegłam, że moje dłonie spoczywają na kierownicy. Zacisnęłam je
nerwowo. Nie potrafiłam ich z niej zdjąć, jakby były z nią spojone. Zauważyłam,
że nie stoję już w miejscu. Przed sobą dostrzegłam drogę, wyłaniającą się z
wszechobecnej mgły, którą pokonywałam w coraz to większym tempie.
Odruchowo
spojrzałam w lusterko tuż nad moją głową. Dostrzegłam w nim… twarz. Mimo, iż
nie potrafiłam jej zidentyfikować, wiedziałam jedno – nie była mi obca. Z
pewnością jest to twarz dziecka, pomyślałam, dostrzegając w niej coś niewinnego
i świeżego. Miała delikatne, spokojne rysy. Ogromne, brązowe oczy okalały
gęste, ciemne rzęsy, rzucające cień na zaróżowione policzki. Postać uniosła
wzrok. Był to mały chłopiec… Sposób, w jaki na mnie patrzył… jak mnie
hipnotyzował, nie potrafiłam tego opisać. Znałam tylko jedną osobę, która
działała na mnie w ten sposób, jednak to nie możliwe bym…
Zaraz.
Nie.
Nie, nie, nie.
To nie mógł być on…
Chłopiec
uśmiechnął się, gdy spostrzegł, że mu się przyglądam. Był… idealny. Nie
potrafiłam uzasadnić, dlaczego tak uważałam, jednak gdy on się uśmiechał,
miałam ochotę zrobić to samo.
Sposób, w jaki wykonywał drobne gesty, spoglądał na mnie i
ten błysk w oku… Ich kolor. Czekolada, delikatnie przyprószona miedzianym
pyłkiem. To był on. Skłamałabym, gdybym zaprzeczyła.
To nasz syn.
Widziałam naszego syna, odbijał się w lusterku. Był tak cholernie podobny do
Matta… Siedział na foteliku tuż za mną. Czułam bijące od niego ciepło, niemalże
słyszałam jego maleńkie serduszko, wystukujące miarowy rytm. Była to muzyka dla
moich uszu.
Nagle spokój
zniknął z twarzy chłopca. Jego usta wykrzywione grymasem rozpaczy zawołały:
Spójrz!
Wskazywał na drogę tuż przede mną, był przerażony…
Odwróciłam wzrok.
W oddali
dostrzegłam postać, stała na środku jezdni. Pędziliśmy prosto na nią. Wszelkie
próby uratowania nas, których się podjęłam spełzły na niczym, ponieważ strach,
który mnie sparaliżował, nie pozwolił mi się choćby ruszyć. Mogłam tylko
bezradnie patrzeć jak zderzamy się z tajemniczą postacią. W ostatniej sekundzie
dostrzegłam w jej twarzy twarz własnej matki. To z nią się zderzyłam…
Ciało
chłopca przemknęło mi przed oczyma, by po chwili uderzyć o przednią szybę i
upaść bezwładnie tuż przed maską samochodu… Jego kruche, maleńkie ciałko
leżało, pozbawione życia kilka metrów ode mnie. Zabiłam go… Zabiłam ich oboje
przez własną głupotę.
Zaczęłam
krzyczeć. Nie potrafiłam się powstrzymać. Ból wywołany okropieństwami, których
przed chwilą doświadczyłam, niemal rozerwał mi serce na pół… Wrzeszczałam jak
opętana.
*
Błądził
gdzieś na granicy między snem, a jawą, gdy rozkoszny stan brutalnie przerwał mu
przerażający krzyk, dobiegający do jego uszu. Początkowo sądził, że to zły sen,
jednak gdy odzyskał wreszcie kontakt z rzeczywistością zauważył, że to nie jego
wyobraźnia płata mu figle, lecz Sunny naprawdę krzyczy z przerażenia, wyszarpując
sobie włosy z głowy.
Natychmiast
poderwał się z krzesełka i chwycił ją za nadgarstki, chwiejąc się na
odrętwiałych nogach.
- Sunny! Sunny! – potrząsał nią delikatnie, starając się do
niej dotrzeć. – Przestań, to tylko sen! – chwycił ją za policzki, próbując tym
samym zmusić ją, by na niego spojrzała. – Sen, słyszysz? Sen!
Zamrugała
kilkakrotnie oczyma, oddychając ciężko. Jej skronie błyszczały od potu, a powieki
zaszły łzami. Poczuł, jak jej mięśnie powoli się rozluźniają.
- Widziałam go – szepnęła, przerażona. – Widziałam naszego
synka… Umarł na moich oczach.
Poczuł jak
grunt chwieje mu się pod nogami. Nie był pewien, czy za sprawą zmęczenia, czy
też ugiął się pod ciężarem, który spadł na jego serce wraz z jej słowami.
- Co tu się dzieje?! – do sali wbiegł lekarz, wraz z
pielęgniarką. Oboje byli wystraszeni nie na żarty. – Pan Collins? Co pan tu
robi o tej porze?!
Cholera,
jęknął w myślach.
- I dlaczego ma pan na sobie ten uniform? – pielęgniarka
skrzyżowała ręce na piersiach. – Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, że godziny
odwiedzin skończyły się wieki temu? Nie wspominając już o tym, że ukradł pan
coś, co należy do szpitala! – zaczęła wymachiwać rękoma. – Jak można być tak
nieodpowiedzialnym, jak można…
- Jones, do jasnej cholery, nie pora na to! – wtrącił
mężczyzna. – Panno Sunny? Wszystko w porządku?
- Tak, to… to tylko zły sen, przepraszam – mruknęła. –
Proszę się mną nie przejmować.
- Czy jest pani tego pewna? Może chciałaby panna porozmawiać
z psychologiem? Mogę załatwić pani wizytę na popołudnie… - dopytywał, notując
coś we własnym notesie.
- Nie. Po prostu muszę odpocząć, dziękuję – uśmiechnęła się
uprzejmie.
- Dobrze… W takim razie życzę miłej nocy – odwzajemnił gest
i przeniósł wzrok na Matthew. Mina natychmiast mu zrzedła. – A pana, panie
Collins zapraszam do mnie. Opowie mi pan, jakim cudem pan się tu znalazł i skąd
ma pan to ubranie.
Chłopak
zaklął pod nosem i ruszył w kierunku drzwi, układając w głowie jakąś stosowną
wymówkę.
- Moment! – zawołała Sunny. – Nie chcę go w żaden sposób
usprawiedliwiać, ale proszę, niech pan nie będzie dla niego zbyt surowy. To
moja wina. Matt dobrze wie, że bardzo zależało mi na tym, żeby był dzisiaj przy
mnie – spojrzała na niego przelotnie. – Miał dużo pracy i nie mógł wyrwać się
wcześniej, więc wślizgnął się tu w przebraniu sprzątacza – zachichotała pod
nosem. – Błagam pana, niech mu pan odpuści. Nie uważa pan, że paradowanie w
takim kostiumie to wystarczająca kara?
W tym
momencie mężczyzna przeniósł swój wzrok na Matthew, który pokiwał ochoczo
głową, wysuwając przy tym swoją dolną wargę, robiąc minę zbitego psiaka.
Wyglądał wyjątkowo komicznie. Sunny roześmiała się.
- No… - lekarz zdjął z nosa okulary i ścisnął palcami nasadę
swojego nosa, wzdychając ciężko. - …dobrze. Ale następnym razem niech pan po
prostu zgłosi się do recepcji i zobaczymy, co da się zrobić, jasne?
- W porządku – chłopak wzruszył ramionami, po czym wybuchł
śmiechem. Odprowadził wzrokiem mężczyznę, który niemalże natychmiast opuścił
salę, zamykając za sobą drzwi. Przez okienko z widokiem na korytarz oboje
dostrzegli jak wykłóca się z ową pielęgniarką.
Po dłuższej
chwili ciszy usłyszał jej szept:
- Widziałam go, naprawdę.
Spojrzał na nią niepewnie. Wyglądała na
spokojną, jednak dobrze wiedział, że w każdej chwili może wybuchnąć
histerycznym płaczem.
- Był cudowny, Matthew…
Oczy zaszły
jej mgłą.
- Do którego z nas był bardziej podobny? – spytał nagle, gdy wreszcie udało mu się
przełknąć gulę rosnącą w jego gardle.
Minęło kilka
minut, nim się odezwała.
- Do ciebie. Zdecydowanie.
Mówiła tak
cicho, że słowa musiał wyczytywać z ruchu jej warg.
- Miał twoje piękne oczy – dodała po chwili. Uśmiechnął się
pod nosem, słysząc to. – Był idealny… - jęknęła. – Tak bardzo chciałabym go
znów zobaczyć, dotknąć… marzę o tym, Matt.
Dłońmi
objęła swój brzuch i zacisnęła je delikatnie. W jej oczach rozbłysły łzy, które
chwilę potem zakreśliły srebrzyste szlaki wzdłuż jej policzków.
- Czuję się teraz taka… pusta w środku, gdy go nie ma.
Natychmiast
znalazł się przy niej. Usiadł na łóżku, tuż obok i chwycił jej drobną dłoń.
Teraz, gdy znacznie schudła, wyglądała na jeszcze bardziej kruchą i delikatną
niż dotychczas.
- Wiem. – westchnął. Był na siebie wściekły, ponieważ nie
potrafił powiedzieć jej nic więcej… nic więcej, oprócz głupiego wiem. – Spójrz na mnie – rozkazał. Gdy
nie zareagowała, chwycił jej podbródek i zwrócił jej twarz ku sobie. Wierzchem
dłoni otarł jej wilgotne policzki. – Może tak właśnie miało być?... Ja też za
nim tęsknię, choć go nie poznałem. Pocieszam się myślą, że tam, gdzie teraz
jest będzie mu znacznie lepiej, niż tu.
Wpatrywała
się w pustą przestrzeń tuż przed nimi.
- Może to samolubne, ale wolałabym mieć go tylko dla siebie.
Móc obserwować go każdego wieczoru, podczas snu – oparła głowę o jego ramię,
zrobiła to jednak tak delikatnie, że nie zdołał spostrzec, kiedy.
W pewnej
chwili podniosła się i spojrzała przenikliwie w jego oczy, tak, jakby chciała
wyczytać z nich, co tak naprawdę czuje.
- Pocałuj mnie – rzekła nagle głosem nie znoszącym
sprzeciwu. Nie czekając na jego reakcję, przymknęła powieki i wydęła delikatnie
usta.
Był
oszołomiony jej prośbą, jednak spełnienie jej było dla niego ogromną
przyjemnością. Nachylił się nad nią ostrożnie i jednym ruchem połączył ich
spragnione wargi w jedność. Czuł jak szybko bije jej serce i uśmiechnął się pod
nosem, dumny, że swoim pocałunkiem potrafi zaprowadzić chaos w jej ciele.
Poczuła się zupełnie
błogo, gdy jego usta subtelnie pieściły jej. Pragnęła na moment oderwać się od
ziemi i znaleźć się ponad przytłaczającymi ją problemami.
Wplotła dłoń
w jego miękkie włosy, ciągnąc go za nie delikatnie. Zamruczał pod nosem,
oddając się w pełni przyjemności, jaką mu sprawiła. Złapał zębami jej dolną
wargę i przygryzł ją, po czym wsunął język do jej ust. Dłońmi złapał ją za
policzki i przyciągnął ku sobie. Czując ciepło bijące od jej ciała, westchnął
cicho.
Nigdy dotąd nie całował jej w ten sposób,
nie czuli nawzajem swojej bliskości tak intensywnie, jak w tamtej chwili.
Zsunęła dłonie na jego kark, jakby łaknęła dotyku jego miękkiej skóry.
Całowali się
tak intensywnie, aż puchły im wargi. Pragnęli przelać wewnętrzny ból i kłębiące
się w nich uczucia w ten pocałunek. Dzielili nawzajem swój ból i cierpienie.
Nagle
oderwali się od siebie. Długo nie mogli zaczerpnąć wystarczająco dużo
powietrza. Uśmiechali się głupkowato, tak, jakby robili to po raz pierwszy. W
tamtej chwili przeżywali ich miłość od nowa.
Przeciągnęła
się ospale, trącając przypadkowo drzemiącego jeszcze chłopaka. Pisnęła cicho,
widząc, że marszczy delikatnie brwi i rozchyla powoli powieki. Zasnęli, wtuleni
w siebie na szpitalnym łóżku.
Na dworze
świtało. W słabym, porannym świetle dostrzegła, że uśmiechnął się do niej i
musnął ustami jej obojczyk. Zauważył, że wywołał tym gęsią skórkę na jej ciele,
więc kontynuował pocałunki wzdłuż jej ramienia. Z każdym kolejnym coraz mocniej
zagryzała dolną wargę. Nie potrafiła pokonać rosnącego w niej pożądania.
Widząc to,
zachichotał, podniósł się szybko i usiadł na brzegu łóżka. Chwycił ją za
nadgarstki i przyciągnął do siebie, tuląc twarz do jej szyi. Nie ważyła mu się
sprzeciwić. Najpierw zaczął jeździć po niej nosem, chwilę później dotknął jej
skóry koniuszkiem swojego języka. Sunny jęknęła cichutko, rękoma sunąc po jego
plecach.
Nie mógł się
dłużej powstrzymać, chwycił więc palcami kołnierz jej szpitalnej piżamy i
powoli pociągnął go w dół, odsłaniając górną część jej klatki piersiowej.
Czując jego
usta coraz niżej, westchnęła głośno, wplatając dłoń w jego włosy. Matt położył
dłoń na jej plecach i przyciągnął ją bliżej siebie, po czym wsunął ręce pod jej
koszulkę, delikatnie gładząc palcami jej brzuch…
Nagle ktoś
odchrząknął donośnie, sprawiając, że oboje odskoczyli od siebie niczym
oparzeni.
- Dzień dobry państwu – przywitał ich doktor Schneider. Tuż
obok niego stała Marie. Oboje byli nieco zmieszani, ale i rozbawieni zaistniałą
sytuacją.
Matthew
zaczął w pośpiechu poprawiać włosy, a Sunny owinęła się kołdrą i pozwoliła by
niesforne kosmyki jej włosów opadły na twarz, przysłaniając tym samym zalane
rumieńcem policzki.
- Przyszliśmy sprawdzić jak się dziś pani miewa po wczorajszym,
nocnym ekscesie, jednak jak widzę obecność pana Matta działa na pani nerwy
niezwykle kojąco – mrugnął do nich porozumiewawczo i roześmiał się, a wraz z
nim i Marie. – Myślę, że nie jesteśmy tu chyba potrzebni, jak pani sądzi? – zwrócił
się do kobiety.
- Oczywiście, że nie. Myślę, że lepiej będzie, jeśli
zostawimy ich samych – zachichotała.
Już mieli
wychodzić, gdy lekarz odwrócił się na moment.
- Zapomniałbym! Otrzymałem wczoraj wyniki pani ostatnich
badań. Wszystko wraca do normy panno Sunny. Myślę, że opuszczenie przez panią
szpitala to kwestia kilku, do kilkunastu dni. – oznajmił pogodnym tonem i zniknął
za drzwiami wraz z matką Matthew.
- Słyszałaś? – chłopak nachylił się nad nią. Całe
zażenowanie jakby w jednej sekundzie z niego uleciało. – Już za kilka dni będę
miał cię tylko dla siebie… - nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wpił się w jej
usta.
*
Myślę, że
mój zaskakująco prędki powrót do zdrowia nie był kwestią przypadku. To może
zabrzmieć dość banalnie, ale według mnie to Matthew stanowił mój lek na całe
zło tego świata. Ilekroć pojawiał się w drzwiach szpitalnej sali z uśmiechem na
ustach, czułam, że unoszę się ponad chmury.
Niestety,
doszłam do wniosku, że to rozkoszne uczcie szczęścia, które towarzyszy mi przy
każdej jego wizycie, odchodzi wraz z nim, gdy ten zmuszony jest mnie opuścić. Staję
się wówczas wyjątkowo markotna i dopadają mnie te wszystkie troski, o których
zapominam, gdy jesteśmy razem. Wciąż nie mogę pozbyć się uciążliwych wspomnień
i poczucia winy, które z każdym dniem narasta.
Bardzo
brakuje mi matki. Ilekroć o niej pomyślę, łzy cisną mi się do oczu i czuję ten
nieprzyjemny ucisk w gardle, jakby cała ta gorycz, która mnie wypełnia,
chwytała mnie za krtań i miażdżyła ją w żelaznym uścisku… Była jedną z niewielu
osób, których ciepła tak bardzo potrzebowałam. Przecież miałyśmy zacząć od
nowa, wszystko naprawić… dlaczego to wszystko przydarzyło się akurat mnie? I to
teraz, kiedy nagle moje życie odzyskiwało dawno utracony sens…
Nie znałam
odpowiedzi na ani jedno zadawane przez siebie pytanie. Obawiam się, że na wiele
z nich nigdy jej nie znajdę. Nie potrafiłam porozmawiać z kimś o tym otwarcie.
Nawet psycholog, który dotąd się mną zajmował, miał ogromne trudności, aby
nawiązać ze mną kontakt. Zbywałam wszystkich, którzy zdołali zauważyć, że coś
jest nie tak. Tłumaczyłam, że to przez pogodę, albo, że miałam gorszy dzień.
Gówno prawda. Po prostu wolałam dusić to wszystko w sobie.
Do pewnego
momentu tylko przy Matthew potrafiłam się odnaleźć, mówić o uczuciach, do
których do tej pory bałam się przyznać. Jedno jego czułe spojrzenie zdołało
obalić każdą blokadę, którą miałam wewnątrz siebie i sprawić, że słowa mi
ciążące wylewały się ze mnie potokiem.
Czasami zapominałam, że ów chłopak, który
przesiadywał tu ze mną większość swojego wolnego czasu i którego tak bardzo
kochałam, jest kimś naprawdę wielkim. Jest jednym z najbardziej utalentowanych
aktorów młodego pokolenia, pożądanym przez większość kobiet w tym kraju i na
świecie, pozbawionym prywatnego życia, otaczanym tłumami namolnych
dziennikarzy… I to mój największy błąd.
Doktor
Schneider polecił mi któregoś dnia, bym korzystała z pięknej pogody tak często,
jak to tylko możliwe. Postanowiłam więc każdego popołudnia wybierać się na
spacer do przyszpitalnego parku. Matthew towarzyszył mi w nim niemal
codziennie. Wydawać by się mogło, że obrał sobie za cel poświęcać mi więcej
czasu. I na całe szczęście, był ze mną również tego feralnego dnia…
Oparłam łokieć o śnieżnobiały blat kontuaru,
przy którym uprzejma, starsza pielęgniarka zawzięcie kartkowała pismo dla
kobiet. Raz po raz spoglądałam znudzonym wzrokiem w stronę czytanych przez nią
artykułów, nie potrafiłam jednak się skupić, ponieważ moje myśli krążyły wokół
jego osoby. Może to trochę niepoważne z mojej strony, ale wciąż miałam w sobie
coś z dawnej siebie – z tej gderliwej, rozhisteryzowanej nastolatki – wciąż byłam
w nim desperacko zakochana i dostawałam nagłej gorączki na samo wspomnienie o
nim. Nie potrafiłam zmienić się pod tym względem, dorosnąć. A może po prostu
nie chciałam?
Prawdę mówiąc… dopiero teraz, gdy dochodzę do
siebie w szpitalu, mamy czas, by porozmawiać, poznać się nawzajem, od początku
do końca. Tak, jak powinniśmy zrobić to wcześniej. Mimo ran, jakie sobie nawzajem
zadaliśmy, czuję, że potrafimy być razem szczęśliwi. Nie chcę myśleć o
przeszłości… o tych błahych problemach, które sama sobie stwarzałam i o
brutalnej i nieokrzesanej naturze Matta, tego, który zniknął już kilka miesięcy
temu.
Myśli na
tyle mnie pochłonęły, że zupełnie zapomniałam o Bożym świecie i o tym, na kogo
właściwie czekam. Nagle poczułam jak czyjeś dłonie oplatają czule mój brzuch.
Nie mogłam powiedzieć, że były mi obce. Od razu je rozpoznałam. Potrafiłam
odróżnić jego dotyk od dotyku każdego innego mężczyzny. Nikt nie obchodził się
ze mną równie ostrożnie.
Mimo, iż
czyjaś bliskość, zwłaszcza jego, wciąż mnie onieśmielała i wprawiała w
zakłopotanie, nie chciałam okazywać mu swoich słabości. Bałam się, że zranię go,
gdy kolejny raz go odtrącę. Jednak z każdym jego czułym gestem, czy choćby
wspomnieniem o nim, wracały również makabryczne obrazy z moich snów…
Uśmiechnęłam
się, ujrzawszy tuż przed sobą tę rozpromienioną twarz. Dostrzegłam w jego oczach
blask, którego nigdy dotąd nie uświadczyłam. Poczułam ciepło, w okolicach
serca. Swym pocałunkiem, który nastąpił kilka sekund później sprawił, że
rozeszło się po całym moim ciele i wypełniło je po brzegi. Zagryzłam subtelnie
dolną wargę.
- W porządku? Dobrze się czujesz? – spytał, pomagając mi
narzucić bluzę na szpitalną piżamę.
Zauważyłam,
że z pewnej odległości przygląda nam się tęgi mężczyzna. Od stóp do głów ubrany
był na czarno, przez co bardzo wyróżniał się na tle wszechobecnej, sterylnej
bieli. Poczułam się trochę nieswojo, jednak starałam się go ignorować.
- O wiele lepiej niż przed twoim przyjściem – odparłam po
chwili.
Roześmiał
się.
- Musimy porozmawiać, ale… nie tutaj, na zewnątrz, w parku. Idź
już, nie czekaj na mnie. Chciałbym zamienić słowo z doktorem Schneiderem, Marie
mnie o to prosiła. To zajmie mi dosłownie kilka sekund, dogonię cię i zaraz
wszystko ci wyjaśnię – powiedział, po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszył w
kierunku windy.
Chwilę
stałam przed szklanymi drzwiami, byłam bowiem trochę zdezorientowana jego
tajemniczością. Poza tym wciąż czułam na sobie wzrok tajemniczego mężczyzny. On
sam zdawał się nie kryć z tym, że mnie obserwuje.
Świat
cieszył się ostatkami słonecznych promieni, które ledwie wyglądały zza
horyzontu, gdy pchnęłam drzwi zdecydowanym ruchem. Omiotłam spojrzeniem
opustoszały parking – w końcu godziny odwiedzin już dawno minęły. W oczy rzucił
mi się samochód, który jako jedyny sterczał pod szpitalem – czarny, z przyciemnianymi
szybami. Wyglądał wyjątkowo tajemniczo. Był jedyny, co oznaczało, że to nim
Matthew się tu dostał. Tylko skąd ta nagła dbałość o dyskrecję?
Powolnym krokiem
ruszyłam w kierunku parku, niesiona delikatnym, majowym wiatrem, gdy nagle
usłyszałam tupot czyichś stóp oraz niewyraźnie wrzaski. I nie był to tupot
pojedynczej osoby, jakby było ich kilkunastu… Spojrzałam w bok. Nagle, jakby
spod ziemi, parę metrów ode mnie wyrósł tłum ludzi. Biegli wprost na mnie,
wymachując czymś w rękach. Nie miałam pojęcia, czego mogą chcieć, czy chodzi o
mnie… Rozejrzałam się wokół. Nikogo oprócz mnie nie było na parkingu.
Zrobiło mi
się cholernie gorąco. Biegli ku mnie już nie tylko z przeciwka, otoczyli mnie z
każdej strony, tworząc pętle, która z wolna zaciskała się wokół mnie. Pojawiali
się jakby znikąd. Krzyczeli coś, jednak nie mogłam ich zrozumieć. Usłyszałam
trzaski, a wokół mnie rozbłysły jasne światła. To flesze, a mnie dopadła zgraja
dziennikarzy.
Poczułam się
jak w pułapce. Biegłam to w tę, to we w tę, szukając drogi ucieczki. Oni
pozostawali jednak nieugięci, śledzili każdy mój krok i nie mieli zamiaru
puścić mnie wolno.
- Czy Matthew był
ojcem twojego dziecka?!
- Czy specjalnie
spowodowałaś wypadek by się go pozbyć?
- Czy to Collins
zlecił ci zabójstwo syna, by nie wyszło na jaw, że jest ojcem?
Sama nie
byłam pewna, kiedy właściwie zaczęłam wylewać z siebie słone łzy, próbując
wybłagać u tych bezlitosnych hien, by puściły mnie wolno. Oni jednak nie mieli
zamiaru odpuścić. Sycili się moim bólem, niczym sępy starą padliną. Rozdrapywali
świeżo zabliźnione rany, zupełnie nie zważając na stan, w jakim się
znajdowałam.
- Dość! Dość tego, dość! – krzyczałam rozżalona. – Puśćcie
mnie! – szarpałam ich za ręce ostatkami sił, próbując uciec.
Ktoś nagle
zaczął przeciskać się przez tłum. Wśród nieustających błysków fleszy ujrzałam
ów mężczyznę, który przedtem przyglądał mi się w szpitalu. Teraz skutecznie
odganiał fotoreporterów i starał się trzymać ich z dala ode mnie, a po chwili
zjawiło się o wiele więcej rosłych mężczyzn w czarnych strojach, krzyczących: „Odsunąć
się!”
- Zostawcie ją!
Jego głos.
Jego cudowny głos tuż przy moim uchu. Marzyłam, by znalazł się tuż obok mnie,
by znów mnie uratował… Mój wieczny wybawca.
To działo
się tak szybko… Podbiegł do mnie, przedarłszy się przez zgraję dziennikarzy i
bez słowa objął i przycisnął do siebie, roztrzęsioną i w kompletnej rozsypce.
Jak na
rozkaz po raz kolejny rozbłysły flesze. To jeszcze bardziej go rozjuszyło. Natychmiast
narzucił mi na głowę kaptur i nagle poczułam, że się unoszę… i płynę w
powietrzu, otoczona jego silnymi ramionami. Wtuliłam twarz w jego szyję,
trzęsąc się niczym osika, gdy on szeptał mi do ucha:
- Już dobrze, spokojnie… Jestem tu i nie pozwolę im cię
skrzywdzić.
Od autorki: Uwaga! Powracam! Jest 03:24, a ja za chwilę muszę wstawać, haha. Osobiście jestem zadowolona z rozdziału. Jakaś nowość... Cóż, mam nadzieję, że trafiłam w Wasze gusta, Kochani. Mam tylko prośbę - tycią, tyciusieńką! Każdy, kto przeczyta ten rozdział, kto czyta cokolwiek, co piszę - Proszę, niech wyrazi swoją opinię lub napisze chociaż głupie "Czytam", tylko tyle. Do niczego nie zmuszam, tylko proszę :)
Nie było wcześniej okazji, dlatego z całego serca chciałabym życzyć moim stałym Czytelnikom i tym nowym szczęśliwego nowego roku, wielu sukcesów i spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń. Mam nadzieję, że ten rok będzie dla Was o wiele lepszy niż poprzedni, nieważne czy 2013 był dobry, czy też zły! :)
OMFG!! Mówiłam Ci już, że Cię kocham? Boże... ten rozdział jest obłędny! Tyle czekania się w 100% opłaciło. Tak się cieszę, że znowu piszesz i mam nadzieję, że częściej będziesz dodawała rozdziały, bo "chęć" na to opowiadanie znowu powróciła. Ten rozdział jest odealnym oderwaniem do "jelena drama".
OdpowiedzUsuńKocham Cię xx
@iluvourkidrauhl
Tak się cieszę żę wróciłaś! Wprawdzie musiałam przeczytać kilka poprzednich rozdziałów bo twojej tak długiej przerwie ale pomimo wszystko i tak jestem zafascynowana tym opowiadaniem :)
OdpowiedzUsuńCzekałam wieki. <3 jesteś niesamowita. Ostatnio (jakieś kilka dni temu) myślałam jakby tu dostać do ciebie kontakt... nie powirm jakie miałam pomysły xd ale naprawdę mi się podoba, jest długi co tylko poprawiło mój humor. Czekam z niecierpliwością na następny i wiedz że na mnie zawsze możesz liczyć;) 20570566 <---moje GG które masz:)
OdpowiedzUsuńJej , nareszcie ;3 taaaak sie ciesze że dodałaś rozdział ;) jest naprawde świetny , z niecierpliwością czekam na kolejny ;*
OdpowiedzUsuńOmg, to jest cudowne.
OdpowiedzUsuńNa początku bałam się, że on ją zdradzi, że z tą dziewczyną do czegoś się posuną ale na szczeście nie :)
Cieszę sie, że wróciłaś, mam nadzieje, ze kolejny rozdział dodasz już niebawem <3
o mój boże ryczałam przez 3/4 rozdziału i ryczę teraz pisząc ten komentarz. nawet nie masz pojęcia jak cholernie się cieszę, że go w końcu napisałaś. jest cudowny w każdym momencie, każde słowo jakie przeczytałam tworzyło mi przed oczami obraz tego co się dzieje.. nie wiem dlaczego, ale od zawsze odczuwam razem z Mattem jego emocje a Sunny - cóż cieszę się, że w końcu się "ogarnęła". cieszę się, że w końcu porozmawiali i wyjaśnili sobie wiele spraw, i że znów są ze sobą blisko. boże jedyne co mi przychodzi w tej chwili do głowy aby opisać ten rozdział to icdfjnwiufnwfuiufnwirf *o* rozumiesz, prawda? :) już nie mogę się doczekać następnego rozdziału także pisz, pisz ;d
OdpowiedzUsuń@kidrauhv
czytam c; śliczny *.*
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Rany, matko! Czemu nie wiedziałam, że jest tutaj coś nowego?! Gdyby nie przypadek, to nie zaczęłabym czytać tego prześlicznego rozdziału!
OdpowiedzUsuńMuszę Ci powiedzieć, że tęskniłam za Twoim pisaniem, za tą historią! Kurczę, to jest nieziemskie, to, co tworzysz.
Jestem tak zafascynowana tym długim kawałkiem tekstu, że nie potrafię sklecić komentarza.
Przepraszam ;c
Cos cudownego, omg! x
OdpowiedzUsuńUGH, pięćdziesiąt razy próbowałam dodać ten komentarz na telefonie, ale nie dało rady. Teraz robię to w pierwszej wolnej chwili dostępu do kompa.
OdpowiedzUsuńMoja droga Sharley/Olu.
Bardzo, ale to bardzo długo zbierałam się aby przeczytać ten rozdział. Czytałam go częściami- między zajęciami na zimowisku i podczas imprez rodzinnych, gdy tylko nadchodził odpowiedni moment na oddalenie się do cichego pokoju z dostępem WiFi.
Nie mam nic nowego do powiedzenia. Moje komentarze są tak cholernie nudne- za każdym razem rozpisuję się o tym, że jesteś zarąbista. Ale nie umiem tego nie zrobić po raz kolejny. (Jeez, jestem taka słaba). Poza tym wiem, jak niesamowicie przyjemne jest czytanie dowodów na to, że ktoś jednak śledzi karierę pisarską autora i docenia jego działania. Niezapomniane uczucie...
Jedno słowo: wow. Tyle mogę powiedzieć. Za długość, styl i pomysł. Ta historia jest jak narkotyk. Po prostu- wow. Jesteś genialna. I nikt temu nie zaprzeczy.
Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć i jestem tu z tobą.
I dodatkowy podziw za mobilizację, bo ja klecę ten rozdział już od początku roku szkolnego i dalej nie jest skończony. Ale...
SOON.
Zawsze tutaj,
Lilly Hope
Wracaj tu! Omg tesknie
OdpowiedzUsuńJejku jak ja tęskniłam za tym opowiadaniem. Ostatnio sobie przypomniałam o nim i spędziłam chyba godzinę na szukaniu go, ale w kocu znalazłam i zabrałam się za komentarz. Niesamowicie się cieszę, że wróciłaś i będziesz kontynuowała to opowiadanie. Jest ono jednym z nielicznych, które bardzo mnie wciągnęło. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na nowy rozdział :D
OdpowiedzUsuńJaki długi rozdział <3 Bardzo się cieszę, że znalazłam to opowiadanie jest cudowne. Cieszę się, że Sunny i Matt się pochodzili. Biedna Sunny te paparazzi zachowali się strasznie wobec niej. Mam nadzieję, że Matt i Sunny wreszcie będą szczęśliwi. Czekam z niecierpliwością na nowy i mam nadzieję, że go dodasz ;))
OdpowiedzUsuńBooski ! <3 ~natu
OdpowiedzUsuń