piątek, 2 listopada 2012

Rozdział dwudziesty. "Tańcem śmierci uwieńczona"


podkład ]
            Mrok pochłonął wszystko w zasięgu jego wzroku. Jedynie pojedyncze smugi latarnianego światła wpadały do pokoju spomiędzy naciągniętych żaluzji, jaskrawymi ostrzami rwąc na strzępki ciemność. 
Od kilku tygodni doskwierała mu bezsenność, czemu akurat tego wieczoru miało być inaczej? Podparty plecami o drewniany zagłówek łóżka, wbił wzrok w ścianę naprzeciw. Jego dotychczasowe życie z perspektywy czasu zdawało się nie mieć sensu. Kim był tak naprawdę, jeszcze kilka tygodni wstecz? Dobrym aktorem. 
            Jak to jest budzić się w swojej skórze, a jednak z poczuciem, że jest nam zupełnie obca? Jak to jest udawać dzień w dzień, że jest się samo wystarczalnym, podczas gdy potrzeba bliskości wyniszcza naszą podświadomość? I gdy świat wali nam się na głowę, spoglądamy na to z obojętnością, w duszy błagając Boga, by zakończył nasze męki. 
Ale nie był w stanie odebrać sobie życia, choć nie miał do czego wracać. Nie chciał być tchórzem, nie chciał być jak jego ojciec. 
***
" - Czy naprawdę musisz wyjeżdżać? - szepnęła, spoglądając na niego. - Dochody z twojej dotychczasowej pracy w zupełności nam wystarczały, nie ma potrzeby... 
- Praca w sklepie? Marie, błagam, myśl racjonalnie. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem! - mruknął nieprzyjemnym tonem, dopinając torbę. 
- Tata? - oboje przenieśli wzrok na chłopca stojącego w drzwiach. - Gdzie wyjeżdżasz? - w mgnieniu oka wdrapał się na łóżko i zajął miejsce obok matki. 
- Matty, proszę, wracaj do łóżka... - rzekła błagalnym tonem, czując jak kolejna fala łez stara się wydostać spod powiek.
- Nie powiedziałaś mu!? - mężczyzna uniósł się. 
- Kevin... zrozum, ja nie chcę wychowywać syna sama... - stanęła naprzeciw niego, złudnie przekonując się, że może uda jej się zatrzymać go przy sobie. 
- Ja chcę tylko, by nasz syn miał dobrą przyszłość... nie chcę dla niego dzieciństwa, jakie mieliśmy my, Marie... - rzekł nieco ciszej, zważywszy na obecność chłopca. Kobieta ukryła twarz w dłoniach, szlochając cicho. Spojrzał na nią z politowaniem. - Kochanie, zawsze będę przy was, tutaj. - dotknął dłonią jej klatki piersiowej, w miejscu gdzie jej serce biło jak oszalałe. - Wrócę, nim się obejrzysz. - szepnął, odsłaniając jej twarz, po czym ujął ją w dłonie i ucałował jej czoło. Nie wiele myśląc, wtuliła się w niego. 
- Obiecaj... - jęknęła. - Obiecaj, że wrócisz. - uniosła głowę, po czym znów ułożyła ją na jego ramieniu. 
- Obiecuję. - uśmiechnął się nieznacznie. Wtedy usłyszeli trąbienie samochodu, co znaczyło, że zostało im niewiele czasu. Mężczyzna wziął chłopca na ręce, a kobieta pochwyciła jego bagaż, po czym skierowali się na werandę. On polecił jej, by dała im chwilę sam, na sam. 
- Tatusiu, nie odchodź... - załkał ośmiolatek, gdy ten postawił go na ziemi. Kucnął obok niego. 
- Nie martw się, Matt, nie zdążysz za mną zatęsknić, a już będę z powrotem. - pogłaskał go po rozczochranych włosach. - Będziemy mieli więcej pieniędzy, będziemy mieszkać w wielkiej willi, jak pan Nicolas, mój szef. - zaśmiał się. 
- Takiej wielkiej!? - krzyknął z uradowaniem malec. 
- Tak, takiej wielkiej! - rzekł z rozbawieniem. - Będziesz miał każdą zabawkę, jaką tylko zapragniesz i własny pokój...
- Ale ja wolałbym mieć ciebie i mamę razem. - zamrugał zaspanymi oczkami, w końcu wybiła już trzecia, a na niebie błyszczało milion gwiazd. 
- Ja wiem, synku... - położył dłonie na jego drobnych ramionach. - Będę pisał do ciebie kiedy tylko znajdę czas i przyjeżdżał na przepustki. - chłopiec rozchmurzył się. Wtedy znów usłyszeli głośne trąbienie. 
- Collins, ładuj swoje spasione dupsko do samochodu! - usłyszeli nagle. 
- Co to? - szepnął Matthew, spoglądając na swoją matkę, która stanęła tuż obok niego.
- Oh nic, to tylko wujek Francis robi sobie żarty. - warknęła, nieco zażenowana. - Swoją drogą, Kevin, idź już, nim pobudzą nam sąsiadów. - westchnęła, krzyżując ręce na piersiach. Mężczyzna wybuchł śmiechem. 
- Moja Marie, zawsze twardo stąpająca po ziemi. Czy ty kiedykolwiek polubisz moich znajomych? - objął ją w biodrach, przyciągając do siebie. 
- Nigdy. - również się zaśmiała, odgarniając kasztanowe włosy za ucho. - Kocham cię, Kevin. - szepnęła, a jej oczy błysnęły łzami. 
- Oh, Marry. Oh, Marry Lou, I love you.. - zaczął nucić pod nosem, wywołując szeroki uśmiech na jej twarzy. 
- Jesteś niemożliwy. - pokręciła przecząco głową. - Idź już, bo za chwilę nigdzie cię nie puszczę. - pocałowała go delikatnie w usta. Odsunął się od niej i zwrócił się do chłopca. - Baczność! - krzyknął, a gdy ten wykonał rozkaz, kontynuował. - Masz mi się tu słuchać mamy, jeść warzywa i co najważniejsze - zawsze szanować kobiety! Ustępować im miejsca w autobusach i przepuszczać w drzwiach! 
- Tak-jest-kapitanie! - wydukał, salutując.
- Nie słyszałem? 
- TAK JEST KAPITANIE! - wrzasnął malec, śmiejąc się przy tym głośno. - Kocham cię, tatusiu! - przytulił się do jego nogi, zważywszy na niski wzrost. 
- Ja ciebie też kocham, szkrabie. - pogłaskał go po włosach i ucałował w główkę. - Trzymajcie się, napiszę najszybciej, jak to będzie możliwe! - wskoczył do auta. Wystawił za szybę jedynie rękę, machając wciąż, nim zniknął za horyzontem. 
- Kocham cię, tatusiu. - szepnął chłopiec, po czym wszedł za matką do domu. "

***

            Zacisnął dłonie w pięści, hamując łzy, które zebrały się pod jego powiekami. Bolesne wspomnienia zawładnęły na moment jego umysłem. Westchnął, ocierając policzki. 
- Nie rycz. - warknął do siebie, po czym gwałtownie zerknął w stronę blondynki, upewniając się, czy aby jej nie obudził. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że kosmyki włosów zupełnie zasłoniły jej twarz. Odgarnął je ostrożnie, na co ona zareagowała cichym pomrukiem. 
Myślami wrócił znów do swojej przyszłości. 
***
- Mówię ci, ta Becky z siódmej klasy jest kompletnie świrnięta! Puściła plotkę, że całowaliśmy się na boisku, pod bramką! - lamentował chłopiec, zaciągając torbę na ramie. 
- Rzeczywiście, świrnięta! - parsknął drugi z zażenowaniem. 
- A tak właściwie, kiedy twój taka w końcu przyjeżdża? Spóźnia się już od.. - zaczął pierwszy, wpychając sobie do ust spory kawałek bułki z dżemem. 
- Od dwóch miesięcy, taaak. Ale obiecał, że na urodziny przyjedzie. W końcu nie codziennie kończy się trzynaście lat. - uśmiechnął się szeroko. Nim zdążyli wkroczyć na ogródek spod jego domu odjechał czarny samochód. Nieco zdziwiony Matthew wkroczył na werandę wraz z przyjacielem. Zastali uchylone drzwi. 
- Mamo? - mruknął, a gdy ujrzał Marie, siedzącą tyłem do nich podbiegł szybko. - Mamo! Nie ma obiadu? - rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym usiadł obok niej. - Mamo? Mamo, co się stało!? - trącił ją w ramię, gdy usłyszał jej cichy szloch. - Mamo! - ona podsunęła mu pod nos karteczkę, którą trzymała w dłoniach. A było na niej napisane, że oddany żołnierz, Kevin Maksymilian Collins umarł śmiercią tragiczną, zabity przez nieznanych szpiegów. Matthew opadł na krzesło, wpatrując się w poszczególne literki, lecz po chwili i one i cały obraz przed jego oczyma zaczęły się rozmazywać... Cierpiał. Bardzo cierpiał. (...)
- Jak mogłeś nam to zrobić!? - krzyczał jak opętany, kopiąc co chwilę nogą w marmurowy pomnik. - Obiecałeś! Obiecałeś, że wrócisz! Ty pieprzony zdrajco! - opadł na ławeczkę tuż obok grobu i spuścił głowę, starając się uspokoić swój oddech. - Nienawidzę cię. Nienawidzę matki, że była tak naiwna, by ci wierzyć, nienawidzę świata, który mi cię zabrał. Nienawidzę ludzi, którzy mogą zaznać szczęścia, którego ja nie zaznałem. - uśmiechnął się nieznacznie, podnosząc wzrok. - Nie chcę być taki jak ty... - podniósł się i już miał odchodzić. - Nie chcę uczuć, których mnie nauczyłeś. Odrzucam od siebie człowieczeństwo. - zaśmiał się gburowato, po czym opuścił cmentarz..."
***

- Dlaczego nie śpisz? - ocknął się nagle i zwrócił wzrok ku miejscu, z którego dochodził głos. Sunny wpatrywała się w niego zaspanymi oczyma. 
- Nie mogłem zasnąć. - ułożył się na łóżku obok niej, w taki sposób, że stykali się niemal nosami. - A ty? Dlaczego nie śpisz? Obudziłem cię? - mimo panującego mroku zauważył uroczy uśmiech, malujący się delikatnie na jej twarzy. 
- Nie... obudziłam się sama z siebie. - mruknęła cicho, wpatrując się w jego oczy. Zdawała się być nieco onieśmielona zaistniałą sytuacją. 
- Nie musisz się mnie wstydzić, możesz się zbliżyć, w końcu poniekąd jesteśmy razem, więc powinniśmy być sobie bliscy. - wyszeptał, ostrożnie odgarniając niesforne kosmyki z jej czoła. Był niemal pewny, że właśnie w tej chwili jej policzki oblały się rumieńcem. Odczuł pragnienie bycia przy niej zawsze, gdy tego potrzebowała, lecz by to się stało musiał poświęcić dużo czasu i wysiłku, budując tę relację na solidnych fundamentach. Samo uczucie, czy pożądanie pozwala przetrwać związkom jedynie w głupich filmach... 
          Jakby na rozkaz, zbliżyła się do niego, wtulając twarz w jego szyję. Uśmiechnął się, czując jej miarowy oddech drażniący jego skórę.
- Obudziłam się, bo... - odchrząknęła lekko. - Ciebie nie było blisko i poczułam dziwną pustkę. - drżącą dłonią dotknęła jego torsu. Gdy poczuł jej lodowaty dotyk ujął jej ręce w swoje i zbliżył do swoich ust, przytykając je do nich ostrożnie. Przez dłuższą chwilę spoglądał w jej oczy, starał się nawiązać z nią jakikolwiek kontakt, jednak ona spuściła wzrok, zagryzając przy tym wargi.
- Kocham cię, pamiętaj o tym. - wyszeptał nad jej uchem, po czym wtulił w siebie jej drobne ciało. Uniosła głowę i pogłaskała go czule po policzku, przez co odczuł przyjemny dreszcz rozchodzący się po jego ciele. - Śpij już. 

*

          Nagle wyczułam wyraźną granicę między snem, a jawą. Na wpół przytomna odtwarzałam obrazy z wczorajszego wieczoru. Czułam się wspaniale, jakbym pierwszy raz od kilku, a nawet kilkunastu lat spała spokojnie. Czy tym właśnie była miłość w moim życiu? Uczuciem bezpieczeństwa, gdy był blisko? Zatracaniem się w myślach o wspólnej przyszłości, której nawet nie byłam pewna? Wciąż mnie onieśmielał, jednakże dzielący nas dystans nieco się skurczył. 
Rozchyliłam powieki, by upewnić się czy aby wyobraźnia znów nadto nie koloryzowała podświadomie moich wspomnień. 
          Rozejrzałam się po pokoju, nadal nieco ospała, lecz serce niemal zmiażdżyło mi żebra, gdy napotkałam go wzrokiem na fotelu tuż przy łóżku. Przyglądał mi się z tym samym, nonszalanckim i uroczym na swój sposób, uśmiechem. Kosmyki jego rozczochranych włosów gdzieniegdzie opadały mu na czoło. Zdziwiłam się nieco, że fakt iż siedział w samych spodenkach nie przyprawił mnie tym razem o zawroty głowy. 
- Wyspałaś się? - spytał słabym i ochrypłym głosem, odstawiając trzymany w rękach kubek na szafkę tuż obok. 
- Tak. Nigdy nie spało mi się równie dobrze... - rzekłam, po czym westchnęłam i przeciągnęłam się powoli. Podniósł się i położył obok mnie, a gdy zwróciłam ku niemu twarz, ucałował ostrożnie kącik moich ust. - Muszę iść, odbyć poranną toaletę. - mruknęłam i podniosłam się natychmiast. Zaśmiał się cicho i pokręcił głową z politowaniem, jednak nie zatrzymywał mnie. 
          Wcale nie miałam ochoty wychodzić z łóżka, najchętniej przeleżałabym tam cały dzień, byleby był obok, jednak przerażała mnie wizja tego, czego mógł ode mnie oczekiwać. Nie chciałam ranić ani jego, ani siebie, więc postanowiłam unikać krępujących sytuacji. Nie było to dobrym wyjściem, ponieważ każda komórka mojego ciała błagała, prosiła o jego dotyk, jego czułe słowa... Jednak nie mogłam się złamać. Zbyt wcześnie było na takie decyzje. 
Wchodząc do pokoju, zauważyłam mój dziennik, leżał na szafce i porastał kurzem. Postanowiłam trochę mu się poużalać. Chwyciłam go i usiadłam na łóżku. 
Było zapisane jedynie paręnaście kartek.
Gdy zwracam myśli ku przeszłości mam wrażenie, że nie tylko on, ale i ja się zmieniłam. Przywiązuję teraz większą wagę do tego, co może odczuć otoczenie, nie ja. Nie płaczę już nad goryczą mojego życia, nie narzekam z byle powodu. Czyżbym nauczyła się doceniać poszczególne osoby lub samo życie, jakim żyję? A może to właśnie dzięki niemu zaczęłam dostrzegać to piękno, które kiedyś po prostu mi umykało? Dopełniamy się nawzajem, jakbyśmy szukali się od lat.
Usłyszałam pukanie, więc przerwałam pisanie i odłożyłam zeszyt na stolik. Zza drzwi wychyliła się Victoria - gosposia, witając mnie uśmiechem. 
- Twoja matka, panno... znaczy, Sunny, chciałaby się z tobą widzieć. - oznajmiła, po czym zamknęła drzwi. Natychmiast podniosłam się z łóżka i szybkim krokiem podążyłam na dół. Zauważyłam ją, zawzięcie rozprawiającą o czymś z Marie. Nie zdążyła się obejrzeć, a ja już tkwiłam w jej ramionach. 
- Sunny skarbie... - szepnęła, tuląc mnie. 
- Cześć, mamo... - mruknęłam pod nosem, przeciągając mozolnie ostatnią samogłoskę. Przeniosła dłonie na moje ramiona i odsunęła mnie od siebie, przyglądając mi się uważnie. 
- Jesteś jakaś... weselsza. - obdarowała mnie swym serdecznym uśmiechem. W odpowiedzi odwzajemniłam gest, byłam bowiem pewna, że obejdzie się bez zbędnych słów, wystarczy jej spojrzeć na mnie, a odgadnie co tak radosnego kryje się w moich myślach. - Zabieram cię dziś na kawę. Mam dla ciebie wspaniały prezent, sądzę, że dzięki niemu trochę się usamodzielnisz. - rzekła po chwili, wymieniając się wraz z Marie wymownymi spojrzeniami. 
- Niech zgadnę, nie zdradzisz mi, czym to coś jest? - uniosłam brwi, gdy poleciła mi wziąć ze sobą płaszcz. 
Westchnęłam pod nosem z niemałą irytacją - zniknęła bez słowa za frontowymi drzwiami. Miałam więc odpowiedź. Nienawidziłam niespodzianek, skąd mogłam wiedzieć, co kryją jej niecne cele?
Bez dalszych wstępów, owinęłam szyję szalikiem i naciągnęłam okrycie na ramiona, by nadto nie oziębić organizmu. Przez wczorajszą kreację, odkrywającą nieco za dużo już teraz zdarza mi się pociągnąć nosem. 
Wyszłam na zewnątrz. Pocieszającym był fakt, że pogoda nieco się poprawiła, mimo, że szare chmury nadal przykrywały niebo, temperatura podniosła się o kilka stopni. Podeszłam do mojej matki, która stała przy nieznanym mi dotąd samochodzie. 
- Więc? Gdzie ta niespodzianka? - rozejrzałam się dookoła, a mój wzrok utkwił na aucie tuż przede mną. 
- Patrzysz na nią. - matka uśmiechnęła się znacząco i wskazała ręką na pojazd. Moje usta mimowolnie się rozchyliły. - Do tego dołączam wykupiony kurs prawa jazdy. Wiem, że marzyłaś o tym. Mam jedynie nadzieję, że skok w dorosłość będzie dla ciebie o wiele łatwiejszy, niż dla mnie. - nim dotarły do mnie jej słowa, musiałam odczekać dłuższą chwilę. Prawdą było, że jeszcze w Anglii rozmyślałam o własnym aucie. Chciałam, by było to przypieczętowaniem mojej niezależności. Tuż po wyprowadzeniu się z domu. 
- Nie wiem, co mam powiedzieć... - spojrzałam na nią niepewnie. Czyżbym znów próbowała wmówić sobie, że to żart? 
- Podziękuj i chodźmy wreszcie na tą kawę! Mam ogromną ochotę na latte. - kobieta zachichotała ciepło, pocierając swymi dłońmi. Wtuliłam się w nią natychmiast, szepcząc raz za razem ciche Dziękuję. Czyżbym wreszcie nauczyła się okazywać emocje?
          Gdy wreszcie udało nam się znaleźć jakąś przytulną kafejkę, przysiadłyśmy przy jednym ze stolików z widokiem na zatłoczoną, gwarną ulicę. Po złożeniu zamówienia zamilkłyśmy. Jakbyśmy nagle nie potrzebowały słów, by się porozumiewać.
          Rozmyślałam nad tym, z kim mogłabym poćwiczyć rzekomą "jazdę" przed egzaminem. Nikt nie przychodził mi do głowy, chociaż... Matthew? On zna miasto i jego okolice. Zapewne tak samo, jak wszystkie ulice w Nowym Yorku. Czemu nie?
- Kochasz go? - usłyszałam nagle. 
- Oczywiście. - rzekłam bez namysłu, jakby machinalnie, a przecież nie od zawsze było to oczywistością. Nawet dla mnie. 
Moja matka skinęła jedynie głową, pozostawiając to bez cienia komentarza. Trochę zaniepokoiło mnie jej nastawienie do moich słów, nim jednak na nowo poruszyłam temat, przyjrzałam się jej dokładnie. Nigdy nie zauważyłam, że między nami jest wiele podobieństw. Ten sam, lekko zadarty, zgrabny, piegowaty nos. Te same, zamglone jakby, zielonkawo-seledynowe oczy. Te same, spierzchłe, blade usta. Byłam nią. Byłam nieszczęśliwą, zatraconą nią. 
- Spytałam, bo... - zaczęła znów, nieco pewniej. - Boję się, że znów cię zrani. Nie ufam mu, wiem co ci zrobił... - ściszyła głos. 
- Każdy popełnia błędy, nawet ty. - odpowiedziałam beznamiętnym tonem. - Zmienił się. Dla mnie. Proszę, nie ciągnijmy tego tematu. - westchnęłam. 
          Po powrocie do domu od razu skierowałam się do pokoju bruneta, nie tylko z powodu wspomnianego wcześniej prawa jazdy, ale również z tęsknoty. Czyżbym tęskniła po półtoragodzinnej przerwie? 
Zapukałam i uchyliłam ostrożnie drzwi, nie słysząc uprzednio żadnej odpowiedzi. Siedział na łóżku, tyłem do mnie, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, że czyta scenariusz. 
- Matthew? - usiadłam obok niego, a on momentalnie zwrócił ku mnie nieprzytomny wzrok. - Co robisz? - spytałam.
- Jak widzisz, uczę się roli, jednak przychodzi mi to z trudnością. Powinienem ćwiczyć z kimś, jednak moja asystentka postanowiła dziś nie odbierać telefonu. - burknął nieprzyjemnie i wrócił do lektury.
- Oh... bo wiesz... - zaczęłam, jednak nie zauważyłam cienia zainteresowania na jego twarzy. - Chciałabym... chciałabym cię prosić, byś nauczył mnie... jazdy samochodem. - ostatnie słowa wypowiedziałam nieco ciszej, jednak wiedziałam, że je usłyszał. 
- Samochodem? - zmarszczył brwi. - Nie ma mowy. - skwitował, odkładając scenariusz na półkę. 
- Dlaczego? - jęknęłam zawiedziona. - Przecież to nic takiego, obiecuję, że...
- Nie chodzi tu o mnie, ale - urwał na chwilę. - o ciebie. Nie. Nie zgadzam się, nie ma mowy. - podniósł się i nerwowo zacisnął dłonie w pięści. Poczułam jak nieprzyjemny dreszcz powoli swym chłodem owija moje ciało. - Nie chcę... Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś... gdyby cokolwiek ci się stało. - spojrzał na mnie i westchnął pod nosem. 
- Przechodzisz ze skrajności w skrajność. Co takiego mogłoby się stać? Zresztą, sama dam sobie radę. - rzekłam wyniośle i podniosłam się z miejsca. 
- Co? Zaczekaj! - w mgnieniu oka zagrodził mi drogę. 
- Chcę być samodzielna, czy ci się to podoba, czy nie. - mruknęłam, starając się go wyminąć. - Przepuść mnie! - podniosłam zirytowany głos. Powoli wypuścił powietrze z ust. 
- Dobrze... Dobrze. Pomogę ci - zaczął, jednak widząc moją niezmierną radość, dodał. - ale obiecaj mi, że mimo wszystko zachowasz ostrożność. Naprawdę martwię się o ciebie. - położył dłonie na moich policzkach, spoglądając w moje oczy. Martwił się o mnie... cudowne uczucie
- Obiecuję, że będę. - uśmiechnęłam się delikatnie, co odwzajemnił i ucałował moje czoło. 
- Masz u mnie dług. - podszedł do szafki i wyciągnął z niej plik kartek, podobny do tego, który jeszcze przed chwilą odłożył na półkę. Podał mi go. - Musisz mi pomóc. Potrzebuję roli żeńskiej w tym małym przedstawieniu. - zaśmiał się i polecił mi usiąść wygodnie na łóżku. 
          Resztę popołudnia spędziliśmy, recytując niekiedy głupawe teksty tego żenującego filmu. Jego fabuła opierała się na rzeczach mało ważnych, przez co dla mnie zupełnie zabawnych, jednak jednym z plusów był fakt, że czas spędzaliśmy razem. On i ja, wyłącznie. W tym zagraconym i zaśmieconym pokoju, na łóżku, jednak dla mnie choć banalna, ta sceneria wydawała się jedną z najromantyczniejszych. 
Zasnęliśmy, wtuleni w siebie, niczym para szczęśliwych, zwyczajnych nastolatków. Czy aby przypadkiem nią nie byliśmy? 
No tak, zapomniałam, że już za kilka tygodni będziemy musieli dorosnąć. 

- Sunny, nie sądzę by to był dobry pomysł. - spojrzał na mnie smętnym wzrokiem. Nic nie mówiąc, wyrwałam mu kluczyki z dłoni i wsiadłam do auta. 
- Daj spokój Matt, Sunny to najrozważniejsza osoba jaką znam, nie sądzę by jadąc, przekroczyła pięćdziesiątkę. - zachichotała rozbawiona Rosalie, poprawiając płaszcz. 
- No nie wiem... - podrapał się po karku.
- W najgorszym wypadku wrócisz na pieszo! I weź ze sobą zderzak, tak na pamiątkę. - dodała Rachelle po czym ryknęła głośnym śmiechem, niemal tarzając się po ziemi. 
- Zabawne. - skwitował, spoglądając na nią z niemałym zażenowaniem. - Gotowa? - spojrzał na mnie. Cóż... nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie, ręce okropnie mi się trzęsły, cała dygotałam, jak przy trzydziestostopniowym mrozie. 
Odetchnęłam głęboko. 
- Tak... tak jestem. - starałam się być przekonywująca. Włożyłam kluczyk do stacyjki i przekręciłam. Zero reakcji... Zdezorientowana, spojrzałam na Matthew. 
- W drugą stronę. - ledwie powstrzymywał się od śmiechu, mnie to jednak nie rozbawiło. Przekręciłam go prawidłowo i usłyszałam charakterystyczny warkot. Serce waliło mi niczym młot pneumatyczny. - Teraz spójrz w górne lusterko. - skierowałam swój wzrok w tę właśnie stronę. - A teraz powoli naciśnij wsteczny. - z wolna obróciłam się w tył i trzymając jedną ręką kierownicę, starałam się powoli zjechać z podjazdu. Po kilku sekundach byłam już na drodze. Słuchając uważnie jego instrukcji, skupiałam się na każdym możliwym punkcie, zwłaszcza na pasie przede mną. Starałam się być dokładna i ostrożna, ponieważ faktem było, że kierowałam dziś jego samochodem. - Chciałbym cię gdzieś zabrać... - odezwał się nagle. - Skręć tutaj. - wskazał palcem boczną uliczkę, włączyłam więc kierunkowskaz i wykonałam posłusznie jego polecenie. Po kilku minutach krętej, nierównej drogi moim oczom ukazał się... punkt widokowy? 
- Co tu robimy? 
- Zaparkuj tu. - rozkazał, ignorując kompletnie moje wcześniejsze pytanie. Wykonałam polecenie i zgasiłam silnik. Wysiedliśmy z auta. 
- Co my tu robimy? - mruknęłam nieco głośniej, niż za pierwszym razem. Uśmiechnął się nieznacznie i wyciągnął ku mnie dłoń. Zaufałam mu, chwyciłam ją. Poprowadził mnie ku barierce zabezpieczającej przed upadkiem ze skarpy. Rozejrzałam się dookoła, chłonąc rześkie powietrze.    
          Dookoła roztaczał się widok na cały Nowy York... Wysokie, stalowe kolosy - drapacze chmur, niczym wielkie kostki domina - jeden nieostrożny ruch i wszystko się posypie. Świat owiany tajemnicą, wraz z przerażającą kruchością naszych istnień... Zdołaliśmy dolecieć na księżyc, lecz jedno marne przeziębienie potrafi rozłożyć każdego z nas. Wciąż wymyślamy coraz to nowe, innowacyjne techniki, a tak niewiele trzeba, by nas zgładzić. Szkodząc samym sobie, zatracamy się z wolna w materialistycznym świecie, gdzie każde serce bije by posiadać. Tak, to my. Ludzie.
- Moi rodzicie. Poznali się tutaj. - odezwał się nagle, uwalniając mnie z transu, w jaki zdołałam nagle zapaść. Zwróciłam wzrok ku jego twarzy, której wyraz nie mówił mi zupełnie nic. Znów starał się być skryty. - Moja matka chciała stąd skoczyć. - westchnął, opierając się o barierkę. Widząc mój wyraz twarzy, zaśmiał się pod nosem, po czym zapadła nieco dłuższa chwila ciszy, w której oboje obserwowaliśmy parę, wydobywającą się z naszych ust. - Myślisz, że życie od dziś jest takie popieprzone? 
- Dlaczego chciała... ? - spytałam niepewnie, odwracając wzrok. Czułam się dziwnie, rozmawiając o jego rodzicach... Nigdy nic mi o nich nie mówił. Nigdy nie wspominał o jakichkolwiek anegdotach z ich życia.
- Moja matka była... pochodziła z możnej rodziny, a mój ojciec... on był zwykłym, biednym chłopcem z gitarą. Różnice finansowe nie przeszkodziły miłości w rozwoju. Zakochali się w sobie. A jak to w bajkach bywa, rodzice nie zgodzili się na ich związek, byli przeciwni od samego początku. Gdy dowiedzieli się, że córka mimo wszystko spotyka się z biednym chłopakiem, wyrzekli się jej. Więc przyszła tu, by sobie ulżyć. Na zawsze. -  przez kilka minut chował twarz w dłoniach, uspokajając oddech. Dotknęłam ostrożnie jego ramienia. Wtedy uniósł wzrok. Jego oczy wydawały się... były szkliste. 
- Kochałeś go, prawda? - szepnęłam, nachylając się nad nim. 
- Głupie pytanie. - otarł szybko łzy, przybierając nieprzyjemny ton głosu. - Uczył mnie chodzić, mówić, żyć. Jak mógłbym go nie kochać? Był ze mną mimo potknięć, krótko, bo krótko, ale...
- Był. - dokończyłam za niego, zaciskając skostniałe dłonie na barierce. - No właśnie. Był. Ja mojego dotąd nie poznałam. - rzekłam obojętnie, czując jak gorące łzy znaczą blizny na moich policzkach. - Czy możliwą jest tęsknota za kimś, kogo nigdy nie było? - uniosłam wzrok. Stał nade mną, troskliwie ocierając rękawem słoną ciecz. 
- Możliwą jest tęsknota, gdy pragniemy czyjejś obecności. Nie ważne czyjej. - nachylił się nade mną i uśmiechnął się delikatnie. Wyglądał przy tym zupełnie normalnie, jakby słowa z przed kilku chwil były jedynie złudnym świstem wiatru, niby to błądzącego wśród nagich koron drzew. - Powinniśmy się zbierać. - rozejrzał się dookoła po czym oboje podążyliśmy do samochodu. 
          Podczas drogi żadne z nas nie miało ni ochoty ni odwagi, by przerwać milczenie. Cisza zdawała się działać kojąco na nas oboje. 
Nie potrafiłam skupić się na tym, co robię... zapomniałam o bożym świecie, rozmyślając o błahych sprawach, gdy nagle straciłam panowanie nad kierownicą, usłyszałam trzask i coś mocno mną zatrzęsło. 
- Proszę, nie mów mi, że to to, co myślę! - warknął Matthew, spoglądając na mnie groźnie. Wyszedł pośpiesznie z samochodu. - No nie! Uderzyliśmy w latarnię! 
- Brawo, bystrzaku. - trzasnęłam drzwiami i stanęłam tuż obok niego. - Zderzakowi nie jest teraz do śmiechu. 
- Zabawne! Moje auto. Moje biedne auto. - złapał się za głowę i począł kląć pod nosem, przechadzając się w te i z powrotem. 
- Będziemy tu tak stać? - spytałam, gdy zauważyłam, że stanowimy główną atrakcję dla kierowców przejeżdżających tuż obok. Jednak brunet nie uraczył mnie ani jednym słowem, ani nawet wymownym spojrzeniem. - Jesteś zły. - podeszłam bliżej, starając się zawiązać z nim jakikolwiek kontakt. 
- Żartujesz? Podziwiam piękne wgniecenia. - zironizował i oparł się o rzekomą latarnię. - Jak mogłaś jej nie zauważyć? - jęknął z wyrzutem, jakby do siebie. 
- Przepraszam! Byłam zamyślona! 
- A nie powinnaś! Jak myślisz, następnym razem co to może być? Inny samochód? Kobiety... Swoją głupotą możesz kogoś zabić! - krzyknął i kopnął nieszczęsny zderzak, który odpadł, robiąc przy tym niezły hałas. - Cholera! 
- Przepraszam. Nie nadaję się do tego. - oparłam się o karoserię samochodu, masując dłońmi skronie. 
- Po prostu musisz się bardziej skupić. To tyle. - skłonił się, opierając dłonie o kolana. Zrobił serię głęboki wdechów i wyprostował się. 
- Więc... - spojrzałam niepewnie w jego stronę. - Jesteś na mnie zły? 
- Oczywiście, że nie. Zresztą, nigdy nie widziałem, by samochód aż tak zintegrował się z lampą uliczną, coś pięknego. - obszedł przednią stronę pojazdu i zaśmiał się pod nosem. - Najwidoczniej jesteś bardziej uzdolniona, niż myślałem. Jednak wolałbym, byś nie mieszała mnie w swoją sztukę. - podniósł zderzak i przewiesił go sobie przez ramię.
- Co ty wyprawiasz!? - krzyknęłam za nim, gdy w szybkim tempie zaczął się oddalać. 
- Jak to co? Biorę sobie pamiątkę z twojej pierwszej jazdy. 
- A co z samochodem? - dogoniłam go i obejrzałam się za siebie. 
- Ten złom? W garażu mam pięć takich. Olać go. Złomiarze nieźle się wzbogacą. - wybuchł śmiechem i naciągnął kaptur na głowę, gdyż z nieba zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu. Po kostki brodziliśmy w błocie powstałym dzięki topniejącemu śniegowi. 
Każdy dzień z nim jest zupełnie wyjątkowym. W każdym znaczeniu słowa wyjątkowy.

- Co się stało!? - krzyknęła Rose, wybiegając nam na przeciw. W oddali widziałam Rachelle, pokładającą się ze śmiechu. 
- Cóż, mam da ciebie mały prezent. - rzekł Matthew, opierając o bramę wspomniany wcześniej zderzak. - Możesz to sobie przyczepić do kluczy, przynajmniej ich nie zgubisz. - wzruszył ramionami i ruszył ku wejściu do domu. Podążyłam za nim, rozbawiona zaistniałą sytuacją. 
          Leżeliśmy właśnie w jego pokoju, spoglądając tępo w sufit. Cisza była nam muzyką, a obecność - zbawieniem. 
- Myślałaś już nad imieniem? - rzekł nagle, jak gdyby nigdy nic. 
- Słucham? - podniosłam się na łokciach, nieco zdezorientowana.
- No nad imieniem... dla dziecka. - spojrzał na mnie znacząco. Uśmiechnęłam się pod nosem. Coraz częściej sam poruszał tę kwestię. 
- Nie... Ale myślę, że to będzie dziewczynka. - rozmarzyłam się, kładąc głowę na jego ramieniu. 
- Żartujesz? To na pewno chłopiec. - uśmiechnął się zadziornie. 
- Kpisz sobie? Dziewczynka! - chwyciłam poduszkę w ręce i uderzyłam go w głowę. 
- Tak pogrywasz? - zaśmiał się cicho i objął mnie, przyciskając do siebie i więżąc w żelaznym uścisku. - Kocham cię. - ucałował moją skroń, a ja wtuliłam policzek w jego klatkę piersiową.
- Ja ciebie też. - mruknęłam pod nosem i przymknęłam powieki. 


          Minęło kilka dni... A może kilkanaście? Mogłoby minąć nawet kilkadziesiąt. Nie zauważyłabym. 
Świat kręci się w około, tak, jak kręcił się do tej pory - niewiele więc się zmieniło. Jedynie moje życie wciąż gna do przodu w zupełnie innym kierunku, niż powinno. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami. Moja matka, jak i Marie nie odstępowały mnie nawet na krok! Czułam się naprawdę chciana, naprawdę kochana... Ile złego musiało się stać, by zapanowało szczęście? 
- Muszę już jechać, za pół godziny jestem umówiona na badanie. Dziś dowiemy się, które z nas tak naprawdę miało rację. - uśmiechnęłam się pod nosem, obojętnym wzrokiem pochłaniając tekst kolejnej książki. 
- Wiem, nawet nie wiesz, jaki jestem podekscytowany. Nigdy się tak nie czułem. Myślę, że przeżywam to bardziej, niż ty. - w słuchawce rozbrzmiewał jego śmiech. - Tylko nie spóźnij się na kolację, wiesz, jakie to ważne dla Marie. Żaliła mi się, że pół dnia spędziła przy kuchence. 
- Dobrze o tym wiem, sama jej pomagałam! Kończę. Czas się zbierać. Matka zdaje się, już klnie na mnie w hallu. - zachichotałam pod nosem.
- Dobrze, jedź już. Kocham was oboje. - myślę, że słowa takie, jak te, utkwią w mojej pamięci na zawsze. Mogłabym dzień, w dzień dziękować Bogu za wszystkie dobre i gorsze wydarzenia w moim życiu. Dziękuję, że doprowadziły mnie tutaj. 
- Ja ciebie również kocham, jednak nie jestem pewna, czy nasza córka tak. - odruchowo dotknęłam dłonią sterczącego brzucha. 
- Zabawne! Przecież my nie mamy żadnej córki, a jestem pewny, że mój syn mnie kocha. Kto by mnie nie kochał? 
- Popadniesz w samouwielbienie. - wywróciłam oczami, podnosząc się powoli z krzesła. 
- Tylko pamiętaj, że...
- Mam być ostrożna, tak wiem. - przeciągnęłam zabawnie ostatni wyraz. - Powtarzałeś mi to setki razy. - jęknęłam z wyrzutem. 
- To przez to, że się o was martwię. Naprawdę, Sunny. - westchnął i zapanowała dłuższa chwila ciszy. - Obiecaj - zaczął niepewnie.
- Obiecuję, że wrócę do ciebie. Choćby nie wiem ile miało mnie to kosztować, wrócę. - w odpowiedzi usłyszałam jedynie cichy szmer po drugiej stronie. Jego oddech. - Matthew?
- Kocham cię, niewyobrażalnie mocno, kruszyno. 
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Poczułam to przyjemnie ciepło w sercu, zawsze je czułam, gdy udowadniał mi, jak bardzo ważna jestem dla niego. Zaczynałam w to powoli wierzyć. 
Rozłączył się.
- Sunny! - usłyszałam krzyki matki. Ubrałam się ciepło i ruszyłam w stronę samochodu. Dziś wszystko zdawało się tak proste. Szkoda, że jutro wciąż pozostawało zagadką. 

- Proszę, oto wyniki. - urocza pielęgniarka podała mi smukłą, białą kopertę, którą wsunęłam pośpiesznie do swojej torby. 
- Bardzo pani dziękuję. - uśmiechnęłam się życzliwie, pożegnałam i wyszłam z gabinetu. 
- I? - matka niemal od razu wstała z krzesełka w poczekalni. 
- W porządku. Wszystkiego dowiecie się na kolacji. 
Obie w mgnieniu oka siedziałyśmy z powrotem w samochodzie. Czułam, że teraz, gdy wszystko zaczynało się powoli układać, mogłam wreszcie powiedzieć głośno, że jestem szczęśliwa. Z nim, tu, teraz. 
- I co dalej? Myślałaś już o tym, co będzie, gdy pojawi się dziecko? - zagadnęła nagle. 
- Dużo o tym myślałam... - skinęłam głową, skupiając się na drodze. - Mam nadzieję, że ja i Matthew poradzimy sobie i wychowamy je. Oboje w krótkim czasie będziemy musieli dorosnąć. 
- Ten cały Matthew... w ogóle mi się nie podoba. - przerwała mi nagle, cmokając pod nosem. - Nie sądzę, by miał dobry wpływ na dziecko. To zwykły dziwkarz. - zacisnęłam dłonie na kierownicy. 
- Słucham? - zwróciłam wzrok ku niej. Coś we mnie pękło. - Może wolałabyś, bym tak jak ty, nie dała dziecku szansy poznania ojca, tylko dlatego, że w przeszłości popełnił kilka błędów? - uniosłam się. 
- Tak. Bo wolałabym, by wyrosło na porządnego człowieka, niż by szlajało się po nocach z podejrzanym towarzystwem! Tobie wyszło to jak widać na dobre. - rzekła dobitnym tonem, wprowadzając mnie w stan szaleńczej irytacji. 
- Słucham!? Na dobre!? - spojrzałam na nią z zażenowaniem, ignorując kompletnie to, co działo się w tej chwili na drodze. - Jesteś bezczelna! Ty nazywasz to dobrym wychowaniem? Siedemnaście lat obwiniałam się o odejście ojca! Żyłam w bólu i melancholii! To nie jest dobre rozwiązanie, do cholery! - krzyknęłam, uwalniając tym samym buzujące we mnie emocje. 
- Nie unoś się w ten sposób! Twój ojciec był kompletnym nieudacznikiem. Zresztą, gdybyś była choć trochę mądrzejsza, również nie zaszłabyś w ciąże i nie byłoby tego całego problemu. 
- Moje dziecko nazywasz problemem!? - uderzyłam pięścią w kierownicę. Dopiero teraz zauważyłam, że wciąż dociskałam pedał gazu. 
- SUNNY UWAŻAJ! - zwróciłam się ku wskazywanej przez nią stronie, jednak jedynie cień tira mignął mi przed oczyma. Wykręciłam ostro w prawo, starając się jakoby go wyminąć. Krzyk. Jej krzyk.
Sunny uważaj. Sunny nie odchodź. Sunny, kocham cię. Sunny, jesteś najważniejsza - odbijało się echem od ścian mojej czaszki. Obiecaj - usłyszałam jego szept. Skąd mogłam wiedzieć, że byłam tak krucha? Tak naiwna - dam sobie radę - mówiłam. Szczęście. Umknęło. Ból... Dużo bólu. On mnie rozrywa, ogień pochłania moje ciało, każdy mój organ, każdą komórkę. Palę się, nie chcę... umieram. Tak... Spadam, spadam w otchłań bezkresną, szelestem rozrywając ciemność. Obiecałam... obiecałam, że wrócę... Matthew, ja... przepraszam.
Rzeczywistość znów postanowiła wymierzyć mi siarczysty policzek. 

od autorki: 
Wow! 900 odwiedzin - a rozdziału brak! Jestem pod wrażeniem, że wchodzicie i sprawdzacie! Jesteście kochane, dajecie mi siłę! ♥


24 komentarze:

  1. O kurwełe ! Ale.wyczepisty rozdział ! Tak sie przyjemnie czytalo, tak wciagnelo... Kocham.twoja tworczosc ! To jest z kazdym znakiem piekniejsze i ... wgl...
    A co.do wyswietlen,.palowe to ja nabilam. lol. hahah
    Czekam na nowy i na to, co stanie sie z Sunny itd. :3333

    OdpowiedzUsuń
  2. No,no! Długo naczekałam się na ten rozdział i zdążyłam zapomnieć o czym jest ten blog. Tak więc muszę wrócić do poprzednich rozdziałów.
    Wspomnienie chłopaka mnie rozczuliło. Naprawdę, w moich oczach pojawiły się łzy.
    Sunny jest w ciąży?! Biedna dziewczyna, ale i biedny chłopak. Tak szybko skończyło się ich dzieciństwo, ale cóż.. za błędy trzeba płacić!
    Bardzo mi się rozdział podoba, i naprawdę jestem pod wrażeniem. Dwudziesty rozdział a ty nadal masz wenę i niesamowicie wszystko opisujesz. Pozazdrościć.
    Pozdrawiam, Rodeheaver

    OdpowiedzUsuń
  3. :'(
    Piszesz genialnie!!! Serio, aż nie wiem co napisać, z wrażenia... Ten blog jest stanowczo najlepszy jaki kiedykolwiek czytałam. <3 Z zapartym tchem czekam na NN!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale świetny rozdział. A końcówka to o boże ale namieszałaś tutaj jednak mam nadzieję że będzie dobrze i że ona nie umrze ani nic takiego :o Najbardziej podobało mi się w tym rozdziale że tak fajnie oddałaś wszystkie emocje! Czekam na następny rozdział który mam nadzieję że pojawi się już niedługo <3 + śliczny wygląd bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  5. no nie nie nie nieeeee... nie bawię się tak. to nie ma być tak!!!!!!!!!! nie nie nieee... wiem, ze brzmię znowu jak jakiś pokemon, co zdarza mi się coraz częściej, ale nie mam na to wpływu!!!! jestem ciekawa jak zareaguje Matthew.... Straszne... czekam z niecierpliwością na kolejny i mam nadzieję, że tym razem pojawi się on szybciej, bo nie wiem czy wytrzymam tak długo<3 pozdrawiam!!! buziaki:*** [faulty-heart.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  6. Matko kochana! Mam cię zabić?! W takim momencie?! W takim momencie kończyć rozdział?! Jak mogłaś w ogóle ?! Ehh... Co ja z Tobą mam ?! Mam nadzieję, że kolejny pojawi się bardzo szybko. I czemu ten wypadek?! Pewnie zaraz dowiem się, a raczej w kolejnym jakiejś przykrej nowiny z tym związanej. Ciekawi mnie tylko skąd tam wziął się Matthew? No nic mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni i będzie w porządku. No i pisz już następny - zaraz zaspamię Ci gg, szykuj się na to ! :D <33 I ta długość rozdziału - bardzo mnie cieszy bo jest co czytać. Zadam Ci jedno pytanie? Co robisz, że zawsze wychodzą Ci tak długie rozdziały - mi nigdy się taki nie udał.. ; ( Mimo wszystko jest BOSKO - jak zwykle ! *.*

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytając cały ten rozdział dostałam napadu refleksji..Odzwierciedlając uczucia bohaterów w słowach,pobudziłaś moją wyobraźnię i cały czas mam łzy w oczach,zwłaszcza przy końcówce..Mam nadzieję,że ona przeżyje,ale mam wewnętrzne przeczucie,że stanie się inaczej albo poroni..Mam nadzieję,że moja intuicja nie sprawdzi się tym razem :) Masz niesamowity talent,strasznie Ci zazdroszczę,oby tak dalej ;p

    OdpowiedzUsuń
  8. rozdział podoba mi sie strasznie , jest ciekawy i wzruszający . Bardzo fajnie sie go czyta : ) / youareanangelguideme.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Wkońcuu! Nowy wspaniały rozdział! Gdy czytałam samą końcówkę, rozpłakałam się. Do tej pory jeszcze spływają mi pojedyncze łzy, jesteś genialna! Pisz nowy rozdział, błagam Cie <3

    OdpowiedzUsuń
  10. jeju, jak ty świetnie piszesz <3
    tak jakby każde słowo przychodziło ci z łatwością. wszystko jest tak cudownie opisane, że ikoudieifd. <3
    a tak wg. dziękuję za komentarz na blogu, zmotywował mnie do pisania kolejnego rozdziału..
    Byłabym wdzięczna ,gdybyś informowała mnie na blogu o rozdziałach, najlepiej pod ostatnim postem. ;3
    you-are-my-hallelujah

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobre dziewczyno , dziękuje ze wpadłaś do mnie i wgl. podziwiam Twojego bloga ; * !

    OdpowiedzUsuń
  12. jestem smutna . ; / bd płakać pewnie w nocy jak to mam w zwyczaju po twoich rozdziałach. mam nadzieję, że przeżyję . :3 muszę wejść w końcu na gg i coś ci napisać. mam nadzieję że mnie pamiętasz. / zuza

    OdpowiedzUsuń
  13. o mój boże! że jak? jezu ja cię normalnie kocham ;D masz przeogromny talent;D blog zarąbisty;D te sceny pomiędzy nimi - normalnie :* prze słodcy.; Ale końcówka, no chyba się rozryczę jeśli wpadłabyś na pomysł, żeby ją uśmiercić. Błagam niech ona przeżyje. Biedny Matt, się tak o nią martwił i buuumm..:D notka na prawdę świetna;D Czekam na nn<3

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja Cię normalnie kocham, a bynajmniej tego bloga <3. Szybciutko dodaj nowy rozdział, bo się już doczekać nie mogę <3. To jest piękne, to że on się tak zmienił, że się o nią martwi : *. Boskie ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ćhyba wiem o co chodzi.. Gdy przeczytałam tytuł rodziału mam złe przeczucie .

    OdpowiedzUsuń
  16. Witaj, chciałabym Cię zaprosić na mojego bloga z opowiadaniem. Dodałam na razie tylko bohaterów, ale w piątek lub sobotę pojawi się rozdział. Bardzo Cię przepraszam za spam <3. A tak w ogóle świetny blog, super rozdział ;*. / jummen.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  17. Hej, rozdział jak zwykle niesamowity.
    Czytam twojego bloga od kiedy zaczęłaś go pisać.
    Mam nadzieję, że chociaż on, który przypadł mi do gustu dobrze się skończy. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Pozdrawiam, Wiola.

    OdpowiedzUsuń
  18. Jejku jesteś cudowna. Czytając ten rozdział myślałam, że się popłaczę. Mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. No, dodawaj nam tu nowy rozdział! Takie opowiadania mogłabym czytać całymi dniami :*

    OdpowiedzUsuń
  19. o lols, zabiłaś ją?! :C ja się tak nie bawię, ej no nie ! biedny Matthew, ale ja podejrzewam, że ją zabijesz bo ojciec tak samo powiedział i też umarł :c a tak w ogóle to jesteś booooska świetnie piszesz, nawet mój brat czyta twojego bloga ! XDD

    OdpowiedzUsuń
  20. Aż się popłakałam, kocham cię za to opowiadanie;* Dobrze, że nie przestałaś pisać;) Czekam na następny rozdział<3

    OdpowiedzUsuń
  21. Niesamowicie mi się podobał ten rozdział, ale nie tylko rozdział bo całe opowiadanie. Nie no po prostu uwielbiam. Wykreowałaś bohaterów w niesamowity sposób, masz świetny styl pisania oraz fabuła jest wciągająca. Czytając czujesz się jakbyś była gdzieś obok bohaterów. Jestem kiepska w pisaniu komentarzy więc jeszcze tylko dodam że czekam na kolejny rozdział.
    Właśnie zaczęłam nową historie, próbują jakoś rozkręcić więc zapraszam witness-of-slow-death.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  22. boże święty tylko żeby nic im sie nie stało żeby ona nie poroniła!!!!!!!!!!!!!!!!! proszę!!!!!!!!! czekam na nn!!!!

    OdpowiedzUsuń
  23. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  24. Jezuu...
    Rany boskie!
    Ty wiesz, ze mam na cb foszek. Piszesz zbyt dobrze!
    Życie jest tak kruche, jedna sekunda i może cię już nie być... Planujemy sobie przyszłość , ale skąd możemy wiedzieć czy za chwile nie nastąpi koniec swiata. Sama w swoim życiu otarlam sie o smierć, przeżyłam wypadek. Jeep uderzył w drzwi pasażera, przy których siedziałem. Kto wie, gdyby wbił sie głębiej, mogłabym już nie żyć. Skończyło sie na urazić głowy i kręgosłupa szyjnego.
    Cieszmy sie życiem.
    Tak strasznie współczuje Mattowi, i jeszcze ich dziecko...
    Czekam na nn! <3 kocham!

    OdpowiedzUsuń