I nagle uświadamiasz sobie, że twoje starania są zupełnie znikome, niepotrzebne. Po cóż co dzień tracić cenny czas na naukę czy pracę? Skąd wiesz, za rok, miesiąc, tydzień nadal będziesz w stanie podnieść się o własnych siłach? Może doświadczysz wypadku, może ciężko zachorujesz? Musimy wreszcie uświadomić sobie, że nic w życiu nie jest trwałe, nic nie jest pewne. Każdy kolejny dzień jest darem, ale i zagadką. Tykającą bombą zegarową.
Jesteśmy jedynie pionkami w czyichś rękach, to od tego Kogoś zależy nasz kolejny ruch. Możecie wciąż naiwnie wmawiać sobie, że jesteście panami swego życia - powiadam - Gówno prawda.
Człowiek jest istotą niedoskonałą, często zbyt kruchą, by unieść ciężar, jakim jest życie. Żadne z nas nie zauważa, że mimowolnie jesteśmy poddawani naturalniej selekcji, już jako nastolatkowie. Objawia się to w różnoraki sposób - załamania nerwowe, słabe zdrowie, spowodowane dużą dawką stresu, zawody miłosne, często niestety prowadzące do przewlekłych chorób lub samobójstw... Sami odbieramy sobie szansę. Sami co dzień narażamy się na śmierć.
Ale warto. Uwierzcie - warto.
Mężczyzna po męczącej szarpaninie wydostał się wreszcie z tira, którym kierował i z bojaźnią w sercu zbliżył się do osobówki, która wytrącona z równowagi, uderzyła w drzewo, mijając go. Jej prawa część była całkowicie zmiażdżona, całą swą siłą wbiła się w pień sędziwego, przydrożnego dębu.
Jęknął pod nosem, z przerażeniem spoglądając wgłąb auta przez wybitą, przednią szybę. Zauważył weń drobną, urokliwą postać, jakby uśpioną snem wiecznym. Jej pobladła twarz przerażała go, wyglądała bowiem koszmarnie.
Niewiele myśląc, rzucił się do drzwi, próbując otworzyć je na wszelkie sposoby. Widząc, że na nic się to nie zda, pędem ruszył w stronę pozostawionego na uboczu kolosa, którym się przemieszczał i wyswobodził z niego pokaźną skrzynkę z narzędziami. Z tej wyjął łom i wrócił do drzwi, próbując otworzyć je za wszelką cenę. Po kilku minutach ślęczenia i wysiłku usłyszał chrzęst. Zamek puścił.
Chwycił dziewczynę i najostrożniej jak potrafił, wyciągnął z auta. Oddalił się kilka kroków i rzucił swoją kurtkę na pobocze, po czym położył na niej jej ciało.
Podniósł się z klęczek i westchnął rozpaczliwie.
- Co ja narobiłem... Boże odpuść! - zwrócił oczy ku niebu, po czym opamiętawszy się, wyjął telefon z kieszeni.
- Ochotnicze pogotowie medyczne przy szpitalu Świętego Maurycego, słucham? - sanitariuszka wyrecytowała spokojnym głosem. Głos ugrzęzł mu w gardle.
- Ja... Ja chciałbym zgłosić wypadek... - zająknął, sprawdzając puls dziewczyny. - Dokładnie dwanaście kilometrów od centrum, przedmieścia, skrzyżowanie ulic Evy oraz Backercy. Proszę, błagam o pomoc! Młoda dziewczyna... i jakaś kobieta w samochodzie. Umierają, błagam!
- Czy sprawdził pan stan zdrowia poszkodowanych? Czy ma pan pewność, że obie żyją? - spytała nieco podniesionym głosem, a w tle słychać było narastający rumor.
- Sprawdziłem dziewczynę, ale do kobiety nie ma dostępu, samochód wbił się w drzewo od strony pasażera, nie byłem w stanie nic zrobić... - łkał do słuchawki, spoglądając na blednące wciąż kończyny blondynki. - Taka młoda kruszyna, proszę...
- Niech się pan natychmiast uspokoi. Karetka pogotowia już zmierza w pańską stronę, proszę ułożyć dziewczynę w pozycji bezpiecznej i oczekiwać sanitariuszy. - jedyne co nastąpiło później, to głucha cisza.
Wokół wraku samochodu zebrał się tłum gapiów, zaintrygowany odgłosami karetki. Każdy pragnął podejść jak najbliżej, każdy łaknął sensacji... Sępiąc informacji od ratowników czy policji, ślęczeli nad ludzką tragedią, niczym nad filmem sensacyjnym czy szokującą książką.
- Mike! MIKE! - krzyczała jedna z sanitariuszek. Tuż obok niej znalazł się nagle ów mężczyzna, którego nawoływała. - Traci dużo krwi, nie wiem czy zdołam ją uratować. - złapała się za głowę i spojrzała na niego, żebrząc pomocy.
- Zidentyfikowałaś główną przyczynę krwawienia? - odtrącił ją ramieniem, dłońmi sunąc po skostniałym ciele. - Diana, gdzie jest rana?! - wrzasnął, starając się wybudzić ją z rozmyślań.
- Nie ma Mike... Nie ma... - złapała go za dłonie. - W tym rzecz. Ona nie ma ani jednej głębokiej rany, pasy uratowały ją od jakichkolwiek poważniejszych obrażeń, ale wciąż traci wiele krwi... - szepnęła zrozpaczona. - Wydaje mi się, że ona była...
- Co tu się do cholery dzieje?! - tuż obok nich kucnęła doświadczona lekarka. - Dlaczego nic nie robicie? - zwróciła się ku nim, po czym sprawdziła tętnicę szyjną dziewczyny. Puls słabł... - Wykrwawi się! Jeśli umrze, odpowiecie za to! - dokładnie zlustrowała ciało dziewczyny. Największa, purpurowa niemal plama, szerzyła się w obrębie jej ud i podbrzusza. - Mike, nosze, natychmiast! - gestykulowała nerwowo rękami.
- Co jej jest?!...
- Dziewczyna była w ciąży. Co tak stoisz, rusz się! - uniosła głowę, niemal zabijając go wzrokiem. Kilka sekund później nieśli ją już w stronę karetki.
- Co teraz? - szepnęła, wciąż przerażona sanitariuszka, stojąc przy półce z lekami, w którą zaopatrzony był ambulans.
- Musimy oczyścić drogi rodne inaczej będzie tracić o wiele więcej krwi. - nachyliła się nad drobnym ciałem. W tym momencie w zawrotnym tempie ruszyli w stronę szpitala. Głuchym echem odbijał się przeraźliwy ryk karetki.
- Co z matką? - dziewczyna uniosła niepewnie wzrok.
- Jej ciało jest w stanie, którego nie da się opisać... Zgon na miejscu, jednak... umarła szybko, nie cierpiała. - skwitowała kobieta, po czym zapanowała grobowa cisza. Rzekomy Mike chwycił w dłonie dokumenty należące do owej blondynki.
- Sunny Melanie Duncan - westchnął pod nosem. - Siedemnaście lat... - kiwnął przecząco głową, rozmasowując dłońmi skronie.
- Gdy dotrzemy, zawiadomię rodzinę... - sanitariuszka mruknęła niepewnie.
Cicho. Ponuro. Ja więźniem we własnym ciele. Mimo to czuję, jednak nie potrafię zareagować...
- Nie sądzisz, że to dziwne? Spóźnia się już od godziny - zagryzł nerwowo wargi, starając się jakkolwiek rozładować narastający w nim niepokój.
- Może akurat natrafiły na korek? To Nowy York! - Rosie skrzyżowała ręce na piersiach, daremnie próbując przybrać stanowczy ton.
- Klinika jest raptem paręnaście minut stąd! - uniósł się, zirytowany tym, że wciąż wodziły go za nos. Wiedziały niewiele więcej od niego, więc jakim prawem śmiały go pocieszać?
- Przestań - skarciła go wzrokiem, widząc, że Marie o mało nie wyszła z siebie. Kobieta bardzo zamartwiała się o nią, może nawet bardziej niż sam Matthew? Nie. Zgrzeszyłaby, gdyby choćby pomyślała w ten sposób. - Jestem pewna, że... - w tej samej chwili po domu echem odbił się piskliwy dźwięk telefonu. Rosalie odebrała go pośpiesznie, gdyż stała tuż obok. Nim to jednak zrobiła, szepnęła pod nosem ciche nareszcie, złudnie sądząc, że to wieści od Sunny.
W pewnym momencie jej twarz wydała się bledsza, niż zwykle. Oparła się bezwładnie o ścianę. Dygocącymi wargami szeptała niezrozumiałe dla niej wyrazy, jakby tym mogła cokolwiek zmienić, jakby prośby miałby zostać wysłuchane.
A on spoglądał na nią, czując, że jego serce już za chwilę wyskoczy mu z piersi.
Nagle słuchawka jakby wyślizgnęła się z jej dłoni, podczas gdy ona tępo spoglądała w przestrzeń, tuż przed sobą. Aparat zadyndał na długiej sprężynie, bujając się powoli, to w lewo, to w prawo. Te kilka sekund wystarczyło, by zrozumiał, że jego życie najprawdopodobniej dobiegło końca.
- Matthew - dziewczyna dotknęła drobną dłonią jego ramienia. Usłyszał cichy szloch swojej matki, tuż obok. Czuł, że to wszystko jest zbyt ciężkie, że uderzyło w niego ze zbyt wielką siłą. - Sunny... ona jest w szpitalu. Proszę, tylko... - nie dane jej było jednak czegokolwiek dokończyć.
Zerwał się z krzesła i pobiegł w stronę drzwi, zupełnie ignorując nawoływania Rosalie. Jakby sens wraz z nią najprawdopodobniej zatracił się w bezkresnej otchłani. Ogrom rozpaczy, jaki zdążył ogarnąć jego umysł w kilka sekund, przeraził go zupełnie.
Na nic starania, na nic wysiłek. Jest znikomy w porównaniu z mocą, jaka mi cię odebrała.
Odpalił silnik i wjechał na jezdnię, zaciskając trzęsące się dłonie na kierownicy. Robił to na tyle mocno, by po chwili odczuwać ból mięśni. Jakby chciał swym cierpieniem fizycznym dorównać psychicznemu.
Wskazówka na liczniku już dawno zdążyła przekroczyć sto kilometrów na godzinę. Mało jednak przejmował się swym życiem, było dla niego nic nie warte, jakby już nie należało do niego. Jedyne, co go tu trzymało, to ciało, które w kilka minut stało się najgorszym więzieniem.
To moja wina.
Poczuł jak jego stopa drętwieje pod wpływem miażdżącej siły, jakiej używał, cisnąc nią pedał gazu.
Znów kogoś tracę, znów ktoś umrze z mojej winy.
Koła ślizgały się niebezpiecznie po wilgotnej nawierzchni. Na drogach gdzieniegdzie utworzyły się zaspy i kałuże z lodu, przez topniejący śnieg i poranne przymrozki.
Nagle przed jego oczyma nie było już wyniosłych, kosztownych budynków, z horyzontu zniknęły dobrze mu znane drapacze chmur, których wierzchołki tonęły we wszechobecnym smogu. Była tylko ona i związane z nią obrazy, jakby retrospekcje, których była głównym tematem. To, jak w charakterystyczny sposób marszczyła piegowaty nos, gdy martwiła się lub denerwowała. Dotykiem uśmierzała jego psychiczny ból, sprawiała, że zapominał o dręczących go problemach, one same stawały się mniej ważne i... robiła to bezinteresownie.
Z transu wyrwał go dźwięk klaksonu, w oczach mignęło mu się jedynie krwistoczerwone światło. Zahamował nagle, tuż przed karawaną pędzących samochodów. Opadł na fotel, czując jak krople potu zwilżają jego skórę. Dreszcz poraził jego ciało, gdy tuż przy swoim uchu słyszał jej pobłażliwy szept. Rozpacz poczęła targać jego zmysłami. Sposób w jaki ona wypowiadała jego imię, był jednym z najpiękniejszych. Urzekał go jej anielski głos.
Znów pędził szaleńczo, jednak wśród tej gonitwy znalazł czas na przemyślenia. Dlaczego wcześniej wydawała mu się na domiar zwyczajna, by poświęcić jej choćby cień uwagi? Jakim cudem nagle otworzyły mu się oczy, a jej nieśmiałość urzekła go? Czyżby jego serce samoistnie przyswoiło ją sobie niczym wskazany dla niego lek na ból, z jakim mierzył się na co dzień? A może odtrącając ją, sam robił sobie krzywdę, usilnie próbując skryć się przed światem?
Zaparkował przy szpitalu i wybiegł z samochodu, nie zamykając go nawet. Będąc już u szklanych wrót szpitala, pchnął je, a widząc w pobliżu jedną z pielęgniarek, zbliżył się do niej.
- Proszę - ledwie załkał, gdyż nie mógł złapać tchu. - Niech mi pani powie... - złapał ją za ramiona. Kobieta przyglądała mu się uważnie z niemałym zaciekawieniem.
- Uspokój się chłopcze - uśmiechnęła się ciepło i pogłaskała go ostrożnie po policzku, gdy ten starał się przywrócić miarowość oddechu.
- Dziewczyna... najprawdopodobniej miała wypadek, bardzo poważny, chciałbym wiedzieć... - upadł na kolana i złapał ją za dłonie, czując jak emocje powoli przejmują nad nim kontrolę. - Czy ona żyje? - niemal szepnął, spoglądając na nią z bojaźnią.
- Ah, tak. - zagryzła nerwowo wargi, kartkując swój mały notes. - Nim jednak, kim pan jest dla owe dziewczyny? - uniosła wzrok.
- Ja... - momentalnie spuścił wzrok. - Ja sam nie wiem, kim dla niej jestem... - nie śmiał unieść wzroku. - Ale wiem, że ona jest dla mnie wszystkim. To banalne, ale jest moim życiem.
Kobieta przez chwilę wahała się, jednak westchnęła i zajrzała do swojego zeszytu. On w tym czasie podniósł się ociężale i otrzepał kolana. Zwróciła ku niemu niepewny wzrok. - Błagam, muszę być teraz przy niej. Obiecałem, że nie pozwolę, by ktokolwiek ją zranił, nie wybaczę sobie... - poczuł jak pod powiekami zbierają mu się łzy. Pierwszy raz od kilku lat jego oczy stały się szkliste.
- Dobrze, już dobrze - uniosła dłonie w geście poddania i poczęła masować swoje skronie. - Żyje. Znajduje się na oddziale ratunkowym, wkrótce jednak przeniosą ją... - nie czekając na kontynuację, pobiegł w stronę, którą wskazała.
Jego ciało zadrżało gwałtownie, jakby ktoś zdjął z niego część ciężaru, z jakim się borykał. Nagle poczuł, jakby znów miał powód, dla którego powinien żyć.
Zaparkował przy szpitalu i wybiegł z samochodu, nie zamykając go nawet. Będąc już u szklanych wrót szpitala, pchnął je, a widząc w pobliżu jedną z pielęgniarek, zbliżył się do niej.
- Proszę - ledwie załkał, gdyż nie mógł złapać tchu. - Niech mi pani powie... - złapał ją za ramiona. Kobieta przyglądała mu się uważnie z niemałym zaciekawieniem.
- Uspokój się chłopcze - uśmiechnęła się ciepło i pogłaskała go ostrożnie po policzku, gdy ten starał się przywrócić miarowość oddechu.
- Dziewczyna... najprawdopodobniej miała wypadek, bardzo poważny, chciałbym wiedzieć... - upadł na kolana i złapał ją za dłonie, czując jak emocje powoli przejmują nad nim kontrolę. - Czy ona żyje? - niemal szepnął, spoglądając na nią z bojaźnią.
- Ah, tak. - zagryzła nerwowo wargi, kartkując swój mały notes. - Nim jednak, kim pan jest dla owe dziewczyny? - uniosła wzrok.
- Ja... - momentalnie spuścił wzrok. - Ja sam nie wiem, kim dla niej jestem... - nie śmiał unieść wzroku. - Ale wiem, że ona jest dla mnie wszystkim. To banalne, ale jest moim życiem.
Kobieta przez chwilę wahała się, jednak westchnęła i zajrzała do swojego zeszytu. On w tym czasie podniósł się ociężale i otrzepał kolana. Zwróciła ku niemu niepewny wzrok. - Błagam, muszę być teraz przy niej. Obiecałem, że nie pozwolę, by ktokolwiek ją zranił, nie wybaczę sobie... - poczuł jak pod powiekami zbierają mu się łzy. Pierwszy raz od kilku lat jego oczy stały się szkliste.
- Dobrze, już dobrze - uniosła dłonie w geście poddania i poczęła masować swoje skronie. - Żyje. Znajduje się na oddziale ratunkowym, wkrótce jednak przeniosą ją... - nie czekając na kontynuację, pobiegł w stronę, którą wskazała.
Jego ciało zadrżało gwałtownie, jakby ktoś zdjął z niego część ciężaru, z jakim się borykał. Nagle poczuł, jakby znów miał powód, dla którego powinien żyć.
- Proszę się zatrzymać! To oddział zamknięty! - krzyczała za nim, wymachując dłońmi, on jednak niewzruszony darł wciąż przed siebie, przepychając się między pacjentami, a sanitariuszami. Wreszcie dostrzegł w oddali, przy samym końcu korytarza dość duże zbiorowisko. Minął wielkie stalowe drzwi, wytrącając przy tym z równowagi postawnego lekarza, którego notatki opadły bezwładnie na podłogę.
- Hej! - warknął za nim po czym zostawił papiery i ruszył w pogoń. - Osoby z zewnątrz nie mają tu wstępu, proszę się natychmiast cofnąć! - wrzeszczał przeraźliwie, zwracając przy tym uwagę innych pracowników szpitala. Ci natomiast rzucili się na bruneta, a wspomniany wcześniej lekarz przycisnął go do ściany. - Co pan do cholery wyprawia!? Mam wezwać policję!? - szarpnął nim, on jednak nie śmiał nawet spojrzeć mu w twarz, bo co mógłby mu powiedzieć?
- Szukam... dziewczyny... - wydyszał.
- Jak my wszyscy - burknął mężczyzna, a wszyscy wokół ryknęli śmiechem.
- Pan nic nie rozumie! Dziewczyna, którą przywieźliście... miała wypadek, gdzie teraz jest?! - począł się wyrywać, jednak nie był dość silny, w tym momencie potrafił powstrzymywać jedynie kolejne łzy.
- Nie mogę udzielać informacji o pacjentach osobom, które nie należą do ich rodziny. Kim pan jest? - puścił go, lecz dla pewności zagrodził mu drogę.
Nim jednak zdążył uporządkować myśli, podbiegła do nich jedna z pielęgniarek, będących w pobliżu.
- Doktorze, odebrałam telefon z dyżurki. Rodzina dziewczyny po wypadku samochodowym, która dotarła do nas około godziny jedenastej, stawiła się. Poleciłam im tu przyjść, bardzo zależy im na informacjach - rzekła wyniośle.
- Cynthia - mężczyzna chwycił się za głowę i westchnął ciężko. - Ja rozumiem, że jesteś tu nowa, jednak wolałbym, byś wzięła sobie do serca, że oddział zamknięty przeznaczony jest jedynie dla pacjentów oraz personelu. - skarcił ją wzrokiem. Nie dane mu było dokończyć, gdyż Matthew w oddali zauważył biegnącą ku niemu Rose. Gdy tylko wystarczająco się zbliżyła, rzuciła się w jego ramiona, dusząc go niemal.
- Jesteś niepoważny! Jak mogłeś nas tak wystraszyć!? - lamentowała Marie. On jednak zdawał się być niewzruszony. Jedyne, czego pragnął, to informacji. - Doktorze - mruknęła po chwili, widząc, że syn kompletnie ją ignoruje. - Czy mogłabym uzyskać jakieś informacje na temat zdrowia obu poszkodowanych? Bardzo się martwimy...
Mężczyzna przybrał nieco poważniejszy wyraz twarzy i poluzował kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli. Matthew poczuł, jak Rosalie ściska delikatnie jego dłoń.
- Cóż, nie mam dobrych wieści - westchnął jakby od niechcenia, najwidoczniej starał się zachować kamienną twarz. Chłopak kątem oka zauważył jak jego matka zaczyna się panicznie trząść. - Niestety, naprawdę bardzo mi przykro... - jego serce przyśpieszyło w ciągu kilku sekund. Czyżby pielęgniarka zwodziła go? Czyżby tu właśnie miało się skończyć ich długo i szczęśliwie? - Ale pani Meredith* Duncan nie przeżyła wypadku. Zginęła na miejscu... - widział, jak Marie ledwie łapie oddech. Lekarz złapał ją pod ramię, widząc, że niebezpiecznie się chwieje. - Nie byliśmy w stanie nic zrobić... - kobieta usiadła na plastikowym krześle i załkała głośno, chowając twarz w dłoniach. - Siostro! Proszę o wodę - krzyknął, do wspomnianej wcześniej pielęgniarki.
- Co z dziewczyną? - wyrwał się nagle, robiąc niepewny krok do przodu.
- Sunny miała nieco więcej szczęścia - odetchnął cicho. - Co nie zmienia faktu, że jej stan jest naprawdę ciężki. Doznała silnego krwotoku, ma złamane dwa żebra, które cudem nie przebiły jej płuc. Zbyt słaba odporność, powoduje, że jej organizm nie jest w stanie się zregenerować, a organy... są wycieńczone. Wszystko za sprawą ciąży... - każde jego słowo było ostrzem. Sunęło po ciele bruneta, rozcinając jego skórę, zagłębiając się w niej, rwąc mięśnie, nerwy.
I nagle wtedy jakby płuca wyrzekły się tlenu.
- Dziecko - wyjąkał, niczym epileptyk przy napadzie. - Co z moim dzieckiem!? - krzyknął nagle. Oddał się emocjom, chwycił lekarza za kołnierz i pchnął nim o ścianę. Wydawał się być nieokrzesanym.
I nagle wtedy jakby płuca wyrzekły się tlenu.
- Dziecko - wyjąkał, niczym epileptyk przy napadzie. - Co z moim dzieckiem!? - krzyknął nagle. Oddał się emocjom, chwycił lekarza za kołnierz i pchnął nim o ścianę. Wydawał się być nieokrzesanym.
- Proszę się natychmiast uspokoić! - wrzasnął mężczyzna i odtrącił od siebie bruneta. Nim ten zdążył ocknąć się z transu, on uderzył w niego najsurowszym wyrokiem. - Dziewczyna poroniła na skutek silnego uderzenia. To było powodem krwotoku!
Uderzył plecami w ścianę tuż za nim i osunął się na niej, jakby był marionetką, której ktoś nagle zapragnął odciąć sznurki. Ku swej uciesze.
Ciach, ciach.
Opadł na ziemię, skronią smakując lodowatej posadzki. Rozchylił usta, czując jak słone łzy rozgrzewają jego policzki, jak znaczą ścieżki na jego skórze. Coś ścisnęło jego sercem, jakby żal chwycił go i pragnął zgnębić bardziej.
Jego własne życie przypominało mu igraszkę losu, jakby ten przybrał postać wiatru, targającego nim, niczym jesiennym liściem. Nic nie znaczącym, jesiennym liściem.
Bóg zapewne stał teraz nad nim i śmiał mu się w twarz, sprawiając swą mocą, że jego życie kolejny raz runęło, niczym przysłowiowy domek z kart. A on rzucał się po podłodze, krzycząc co chwilę dosłownie - Sunny! Jakby na jego oczach u wrót śmierci stała i wahała się, czy weń wejść, czy nie.
Trząsł się przeraźliwie, czując jak jego ciało obumiera, jak on sam więdnie, jak ten wspomniany wyżej liść. Wiercił się, krzycząc, płacząc, rwąc włosy z głowy.
Wycieńczony, przymknął na chwilę powieki, uspokajając oddech. Czy to personel, czy pacjenci, każdy spoglądał nań pobłażliwie, ze skruchą, który z nich wiedział jednak, co ten młody człowiek przeżywa?
- Pójdę po kolegę, musimy go uspokoić, bo zrobi sobie krzywdę. - skwitował mężczyzna i już miał się oddalić, gdy Rosie dotknęła dłonią jego przedramienia. Spojrzała na niego błagalnie.
- Proszę, nie - szepnęła ochrypłym głosem, ocierając chusteczką zarumienione policzki. - On sam musi dać sobie radę, jest naprawdę uczuciowym człowiekiem, radziłabym więc pozostawić go samemu sobie. Nie chcę, by wywiązała się niepotrzebna bójka. Jest mu naprawdę ciężko.
- Rozumiem - skinął głową. - Ale niech przynajmniej się uciszy, bo będę zmuszony poprosić państwa o opuszczenie oddziału. Już teraz jestem państwu na rękę, ponieważ osoby z zewnątrz nie mają tu wstępu.
- Dobrze, lecz zanim pan odejdzie... - tu, myśląc, że nie zauważy, wzrokiem powędrowała ku skulonemu pod ścianą chłopakowi. - Czy ona wyjdzie z tego? - mruknęła nieco ciszej, złudnie sądząc, że nie usłyszy.
- Więc... nie mogę pani okłamywać. Cudem będzie, jeśli dziewczyna przeżyje tę noc - ciało bruneta zaczęło drgać, jakby starało się przywołać go do życia. Zagryzł wargi najmocniej, jak tylko potrafił, powodując ich krwawienie. Zaczął jęczeć pod nosem, jakby pragnął łez, lecz nie mógł ich już z siebie wycisnąć.
Słysząc, że mężczyzna oddala się, podniósł się gwałtownie, choć jego nogi przypominały watę. Chwiejnym krokiem podążył za lekarzem, chwycił go za ramię i odwrócił ku sobie.
- Gdzie ona leży? - szepnął cicho. Gardło niemal mu płonęło, od krzyków. Sam oddech sprawiał mu ból.
- Nie wiem, czy powinienem... - pokręcił głową przecząco.
- Zaprowadź mnie do niej, błagam - ledwie rzekł, spoglądając nieznacznie w bok.
- Dobrze. Za mną - uległ i wyminął Matthew, który szybko dorównał mu kroku. Mijali kolejne sale, w których ratowano życie, podtrzymywano je, czy odbierano. Śmierć niczym pies, plątała im się pod nogami, zbierając swe krwawe żniwo. On co chwilę zatrzymywał się, zastanawiając się, czy jest gotowy, by ją ujrzeć.
- To tu. - lekarz zatrzymał się przed jedną z sal, przystając przy sporym oknie, ukazującym wnętrze. Chłopak zrobił kilka niepewnych kroków, a gdy był już ramię, w ramię z mężczyzną, przymknął oczy i odetchnął głęboko. Łudził się, że uda mu się przygotować na tę chwilę.
Rozchylił powieki, a żal znów ścisnął jego sercem, powieki przepełnione były gorącymi łzami...
Leżała, jakby bez życia. Jakby już odeszła duszą, lecz jej ciało więziło ją tu. Sińce pod oczami znacznie się powiększyły, zajmowały już pewną część policzka. Nie rumieniła się, jej spierzchłe, blade usta niemal zlewały się z alabastrową, czystą cerą. Na twarzy miała jakby maskę, która rurką połączona była z pompą, dostarczającą jej tlenu. Ciche pikanie urządzenia nadzorującego bicie jej serca, było w tym momencie poezją dla jego uszu. Mógłby godzinami dziękować za to, że dane jest mu to jeszcze słyszeć. Klatka piersiowa dziewczyny unosiła się nienaturalnie miarowo - nie żyła sama. To urządzenie pomagało jej przetrwać.
Nie mógł patrzeć na to dłużej. Nie mógł patrzeć na te wszystkie kable pod jej skórą, nie mógł słuchać tego wycia. Cofnął się kilka kroków w tył, po czym po prostu uciekł. Zaczął biec, jakby chciał odejść od przytłaczającej rzeczywistości.
- Matthew! - usłyszał nagle, a ktoś pociągnął go za dłoń. Rosalie. - Matt, proszę, nie rób nic głupiego, nie odchodź teraz... - chwyciła go za ramiona. Wyrwał jej się i odepchnął ją.
- Sam sobie poradzę! - wrzasnął. Zauważyła jak ogień pali jego tęczówki. Rumienił się na twarzy, gniew gotował się w nim.
- Proszę...
- Sam, rozumiesz!? SAM! - potrząsnął nią i znów podążył ku wyjściu. Rany które zadawał, były niczym w porównaniu do tych, które przez długi czas nie zabliźnią się w jego sercu.
Wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem opon. Cel poznał dopiero w drodze. Dziś musiał dorosnąć, dziś musiał po raz kolejny stawić czoła przeszłości.
Zaparkował tuż obok bramy, prowadzącej na jeden z większych i okazalszych cmentarzy w Nowym Yorku. Wybiła już szósta po południu, o tej porze roku było już ciemnawo, mimo dość wczesnej pory.
Pchnął zardzewiałe wrota, a mosiężne zawiasy zaskrzypiały ciężko. Dało się słyszeć charakterystyczny chrzęst metalu. Dookoła panował półmrok, jedynie palące się pojedyncze znicze pozwalały cokolwiek dostrzec. Udał się w miejsce, gdzie pochowany był jego ojciec. Nie odwiedzał go od dobrych trzech lat, może dziś jest właśnie tym dniem, w którym powinien to nadrobić.
- Nie będę udawał, że tęskniłem - skwitował, kucając tuż przy marmurowej płycie. Wyjął z kieszeni pudełko zapałek, by podpalić choćby jedną ze zużytych już świeczek. - Opowiadaj, co u ciebie? - mruknął, sącząc wypowiedź w ironii. - Nic nie mówisz? Czyżby odjęło ci mowę? - zaśmiał się gburowato pod nosem i przysiadł na ziemi, opierając dłoń o głowę. - Prawda jest taka, że czy chcę, czy nie, zawsze będę taki, jak ty. Kłamca. Łgarz. Obiecałem jej. Obiecałem, że nie będzie cierpiała i co!? - załkał nagle, chowając twarz w dłoniach. - Ufała mi! A teraz umiera! - zacisnął usta, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. - Zabiłem... zabiłem nasze dziecko. Mam jego krew na swoich dłoniach - uniósł ręce. Zaczął przyglądać się panicznie trzęsącym się dłoniom.
W tym samym momencie z nieba zaczęły spadać pojedyncze krople, które uderzały o jego skórę. Znów zaczął krzyczeć z bólu, wijąc się po trawie. W ciągu kilku minut deszcz przybrał na sile. Teraz zdawał się być niebanalną ulewą. - Boże! Błagam... - klęknął i złożył dłonie do modlitwy. - Nigdy nie śmiałem o nic prosić, dziś błagam! Kurwa, błagam cię! - zacisnął dłonie w pięści, oddając się rozpaczy. - Jeśli chcesz jej, zabierz ją proszę do siebie, spraw, by była szczęśliwa, by nie zaznała więcej bólu, jaki jej sprawiłem, proszę! Ale nie pozwól mi żyć, bo to byłoby najgorszą męką, nie chcę znów przywdziewać dzień w dzień obcej skóry! Nie chcę! - krzyczał, a chłodne krople obmywały jego skórę. Klęczał przez dłuższą chwilę, oddychając ciężko. Spoglądał co chwilę w niebo, zdążył przemoknąć do suchej nitki.
Z chwilą, gdy zrozumiałem, że wtargnęła do mojego życia jako zbawienie, nie kara, pokochałem ją. Pokochałem jak szczeniak, jej usta, włosy. Lubowałem się w jej uśmiechu, pragnąłem widywać go codziennie. Chciałem wywoływać go błahostkami, być bliżej niej, niż ktokolwiek był.
Chciałem powłoki, jaką była otoczona. Dopiero w trakcie zdobywania jej, zrozumiałem, że ma w sobie coś. Że ma w sobie duszę piękniejszą, niż jej oblicze. Gdybym jej nie znał, pomyślałbym, że jest świątynią ludzkich mądrości.
I czy miłością nie jest fakt, że już nie pragnąłem jedynie wyglądu, lecz i jej słów?
Z wolna podnosił się z klęczek. Ile tak tkwił? Czas nie liczył się tego dnia. Jakby przestał płynąć wraz z momentem, gdy jej serce przestało być zdolne do samodzielnego bicia. I czy gdy się zbudzi, nadal będzie kochać go równie mocno?
Ciach, ciach.
Opadł na ziemię, skronią smakując lodowatej posadzki. Rozchylił usta, czując jak słone łzy rozgrzewają jego policzki, jak znaczą ścieżki na jego skórze. Coś ścisnęło jego sercem, jakby żal chwycił go i pragnął zgnębić bardziej.
Jego własne życie przypominało mu igraszkę losu, jakby ten przybrał postać wiatru, targającego nim, niczym jesiennym liściem. Nic nie znaczącym, jesiennym liściem.
Bóg zapewne stał teraz nad nim i śmiał mu się w twarz, sprawiając swą mocą, że jego życie kolejny raz runęło, niczym przysłowiowy domek z kart. A on rzucał się po podłodze, krzycząc co chwilę dosłownie - Sunny! Jakby na jego oczach u wrót śmierci stała i wahała się, czy weń wejść, czy nie.
Trząsł się przeraźliwie, czując jak jego ciało obumiera, jak on sam więdnie, jak ten wspomniany wyżej liść. Wiercił się, krzycząc, płacząc, rwąc włosy z głowy.
Wycieńczony, przymknął na chwilę powieki, uspokajając oddech. Czy to personel, czy pacjenci, każdy spoglądał nań pobłażliwie, ze skruchą, który z nich wiedział jednak, co ten młody człowiek przeżywa?
- Pójdę po kolegę, musimy go uspokoić, bo zrobi sobie krzywdę. - skwitował mężczyzna i już miał się oddalić, gdy Rosie dotknęła dłonią jego przedramienia. Spojrzała na niego błagalnie.
- Proszę, nie - szepnęła ochrypłym głosem, ocierając chusteczką zarumienione policzki. - On sam musi dać sobie radę, jest naprawdę uczuciowym człowiekiem, radziłabym więc pozostawić go samemu sobie. Nie chcę, by wywiązała się niepotrzebna bójka. Jest mu naprawdę ciężko.
- Rozumiem - skinął głową. - Ale niech przynajmniej się uciszy, bo będę zmuszony poprosić państwa o opuszczenie oddziału. Już teraz jestem państwu na rękę, ponieważ osoby z zewnątrz nie mają tu wstępu.
- Dobrze, lecz zanim pan odejdzie... - tu, myśląc, że nie zauważy, wzrokiem powędrowała ku skulonemu pod ścianą chłopakowi. - Czy ona wyjdzie z tego? - mruknęła nieco ciszej, złudnie sądząc, że nie usłyszy.
- Więc... nie mogę pani okłamywać. Cudem będzie, jeśli dziewczyna przeżyje tę noc - ciało bruneta zaczęło drgać, jakby starało się przywołać go do życia. Zagryzł wargi najmocniej, jak tylko potrafił, powodując ich krwawienie. Zaczął jęczeć pod nosem, jakby pragnął łez, lecz nie mógł ich już z siebie wycisnąć.
Słysząc, że mężczyzna oddala się, podniósł się gwałtownie, choć jego nogi przypominały watę. Chwiejnym krokiem podążył za lekarzem, chwycił go za ramię i odwrócił ku sobie.
- Gdzie ona leży? - szepnął cicho. Gardło niemal mu płonęło, od krzyków. Sam oddech sprawiał mu ból.
- Nie wiem, czy powinienem... - pokręcił głową przecząco.
- Zaprowadź mnie do niej, błagam - ledwie rzekł, spoglądając nieznacznie w bok.
- Dobrze. Za mną - uległ i wyminął Matthew, który szybko dorównał mu kroku. Mijali kolejne sale, w których ratowano życie, podtrzymywano je, czy odbierano. Śmierć niczym pies, plątała im się pod nogami, zbierając swe krwawe żniwo. On co chwilę zatrzymywał się, zastanawiając się, czy jest gotowy, by ją ujrzeć.
- To tu. - lekarz zatrzymał się przed jedną z sal, przystając przy sporym oknie, ukazującym wnętrze. Chłopak zrobił kilka niepewnych kroków, a gdy był już ramię, w ramię z mężczyzną, przymknął oczy i odetchnął głęboko. Łudził się, że uda mu się przygotować na tę chwilę.
Rozchylił powieki, a żal znów ścisnął jego sercem, powieki przepełnione były gorącymi łzami...
Leżała, jakby bez życia. Jakby już odeszła duszą, lecz jej ciało więziło ją tu. Sińce pod oczami znacznie się powiększyły, zajmowały już pewną część policzka. Nie rumieniła się, jej spierzchłe, blade usta niemal zlewały się z alabastrową, czystą cerą. Na twarzy miała jakby maskę, która rurką połączona była z pompą, dostarczającą jej tlenu. Ciche pikanie urządzenia nadzorującego bicie jej serca, było w tym momencie poezją dla jego uszu. Mógłby godzinami dziękować za to, że dane jest mu to jeszcze słyszeć. Klatka piersiowa dziewczyny unosiła się nienaturalnie miarowo - nie żyła sama. To urządzenie pomagało jej przetrwać.
Nie mógł patrzeć na to dłużej. Nie mógł patrzeć na te wszystkie kable pod jej skórą, nie mógł słuchać tego wycia. Cofnął się kilka kroków w tył, po czym po prostu uciekł. Zaczął biec, jakby chciał odejść od przytłaczającej rzeczywistości.
- Matthew! - usłyszał nagle, a ktoś pociągnął go za dłoń. Rosalie. - Matt, proszę, nie rób nic głupiego, nie odchodź teraz... - chwyciła go za ramiona. Wyrwał jej się i odepchnął ją.
- Sam sobie poradzę! - wrzasnął. Zauważyła jak ogień pali jego tęczówki. Rumienił się na twarzy, gniew gotował się w nim.
- Proszę...
- Sam, rozumiesz!? SAM! - potrząsnął nią i znów podążył ku wyjściu. Rany które zadawał, były niczym w porównaniu do tych, które przez długi czas nie zabliźnią się w jego sercu.
Wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem opon. Cel poznał dopiero w drodze. Dziś musiał dorosnąć, dziś musiał po raz kolejny stawić czoła przeszłości.
Zaparkował tuż obok bramy, prowadzącej na jeden z większych i okazalszych cmentarzy w Nowym Yorku. Wybiła już szósta po południu, o tej porze roku było już ciemnawo, mimo dość wczesnej pory.
Pchnął zardzewiałe wrota, a mosiężne zawiasy zaskrzypiały ciężko. Dało się słyszeć charakterystyczny chrzęst metalu. Dookoła panował półmrok, jedynie palące się pojedyncze znicze pozwalały cokolwiek dostrzec. Udał się w miejsce, gdzie pochowany był jego ojciec. Nie odwiedzał go od dobrych trzech lat, może dziś jest właśnie tym dniem, w którym powinien to nadrobić.
- Nie będę udawał, że tęskniłem - skwitował, kucając tuż przy marmurowej płycie. Wyjął z kieszeni pudełko zapałek, by podpalić choćby jedną ze zużytych już świeczek. - Opowiadaj, co u ciebie? - mruknął, sącząc wypowiedź w ironii. - Nic nie mówisz? Czyżby odjęło ci mowę? - zaśmiał się gburowato pod nosem i przysiadł na ziemi, opierając dłoń o głowę. - Prawda jest taka, że czy chcę, czy nie, zawsze będę taki, jak ty. Kłamca. Łgarz. Obiecałem jej. Obiecałem, że nie będzie cierpiała i co!? - załkał nagle, chowając twarz w dłoniach. - Ufała mi! A teraz umiera! - zacisnął usta, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. - Zabiłem... zabiłem nasze dziecko. Mam jego krew na swoich dłoniach - uniósł ręce. Zaczął przyglądać się panicznie trzęsącym się dłoniom.
W tym samym momencie z nieba zaczęły spadać pojedyncze krople, które uderzały o jego skórę. Znów zaczął krzyczeć z bólu, wijąc się po trawie. W ciągu kilku minut deszcz przybrał na sile. Teraz zdawał się być niebanalną ulewą. - Boże! Błagam... - klęknął i złożył dłonie do modlitwy. - Nigdy nie śmiałem o nic prosić, dziś błagam! Kurwa, błagam cię! - zacisnął dłonie w pięści, oddając się rozpaczy. - Jeśli chcesz jej, zabierz ją proszę do siebie, spraw, by była szczęśliwa, by nie zaznała więcej bólu, jaki jej sprawiłem, proszę! Ale nie pozwól mi żyć, bo to byłoby najgorszą męką, nie chcę znów przywdziewać dzień w dzień obcej skóry! Nie chcę! - krzyczał, a chłodne krople obmywały jego skórę. Klęczał przez dłuższą chwilę, oddychając ciężko. Spoglądał co chwilę w niebo, zdążył przemoknąć do suchej nitki.
Z chwilą, gdy zrozumiałem, że wtargnęła do mojego życia jako zbawienie, nie kara, pokochałem ją. Pokochałem jak szczeniak, jej usta, włosy. Lubowałem się w jej uśmiechu, pragnąłem widywać go codziennie. Chciałem wywoływać go błahostkami, być bliżej niej, niż ktokolwiek był.
Chciałem powłoki, jaką była otoczona. Dopiero w trakcie zdobywania jej, zrozumiałem, że ma w sobie coś. Że ma w sobie duszę piękniejszą, niż jej oblicze. Gdybym jej nie znał, pomyślałbym, że jest świątynią ludzkich mądrości.
I czy miłością nie jest fakt, że już nie pragnąłem jedynie wyglądu, lecz i jej słów?
Z wolna podnosił się z klęczek. Ile tak tkwił? Czas nie liczył się tego dnia. Jakby przestał płynąć wraz z momentem, gdy jej serce przestało być zdolne do samodzielnego bicia. I czy gdy się zbudzi, nadal będzie kochać go równie mocno?
I czy się zbudzi?...
* matka Sunny. Nigdy nie podawałam jej imienia, więc wyjaśniam.
od autorki:
z połowy jestem zadowolona, z połowy nie. cóż, wam zostawiam opinię.
Dziękuję za 21 komentarzy, wejścia i za szablon, który jak widać zmieniłam.
jest wspaniały!
Nie wierzw... no po prostu nie wierze... czytalam wiele blogow i na wielu z nich byly podobne wypadki, ale..... NIGDY W ZYCIU nie czytalam tak swietnie opisanego....... N.I.E.S.A.M.O.W.I.T.E. .... te emocje.... praktycznie plakalam razem z Justinem... jego reakcja.. wszystko. Po prostu WSZYSTKO. Nie chce sie pograzac takim pokemonckim komentarzem. Chcialam tylko zebyc wiedziala jak bardzo podoba mi sie ten rozdzial. Jestem pewna, ze jeszcze wiele razy bede go czytac.... naprawde. Bede przezywac...... warto bylo czekac<3 nie moge juz doczekac sie kolejnego, chociaz dopiero co opublikowalas ten... o.o buziaki:*** [faulty-heart.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńRany... odebrało mi mowę, ale już wszystko wiesz, po tym jak wyraziłam swoje odczucia, podczas rozmowy z Tobą, jakąś godzinę temu.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że moim sercem zawładnął ten rozdział, to jak piszesz jest wprost nie do opisania {wiem, zdanie dziwnie brzmi, ale shhh...}
Naprawdę, tego nie da się lubić, to nie może się podobać, bo to można tylko kochać!
Z każdym kolejnym słowem zakochuję się bardziej, ba! Nawet z każdym kolejnym znakiem wystukanym przez Ciebie i te twoje paluszki na klawiaturze.
Może i trzeba czekać trochę dłużej na rozdział, ale jakie wychodzą! Są przecież cudowne, ażeby inaczej to opisać, to naprawdę nie wiem.
Jestem pod totalnym zauroczeniem, a słowa wydobywające się spod moich palców, nie mają sensu... W każdym bądź razie, moim przesłaniem jest to, że czego byś nie napisała, to ja będę to kochać, tak po prostu już jest.
Ty jesteś tą zdolną, z niczego potrafisz zrobić coś, naprawdę. Jest to najlepsza historia jaką kiedykolwiek czytałam, a czytałam sporo różnych rzeczy. :)
Kochający synek,
bardzo nie utalentowany,
ale kochający. ♥♥♥♥♥♥
To jest po prostu cudowne. Biedny Matt.:( Jak to czytałam tak się poryczałam.. Kuźwa :(, już się przekonałam do tego, że fajnie będą mieli dziecko a tu ona poroniła-.- Błaagaaamm niech ona przeżyje. już nie mogę się doczekać kolejnego.. Czekam na nn<3
OdpowiedzUsuńJa również mogę powiedzieć, że odebrało mi mowę ale nie tylko. Czułam się jakby była obok Matta, jakbym przeżywała to razem z nim i to było niesamowite. Czytając to płakałam - szczerze płakałam. Tyle emocji, tyle uczuć - WSZYSTKIEGO! Coś niesamowitego.. Nadal nie mogę się otrząsnąć po tym co się stało. Bardzo spodobał mi się wątek jak pojechał na cmentarz. Ten deszcz, który zaczął padać i jego prośby do Boga.. Normalnie niesamowite. Nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć. Nadal żyję w ciężkim szoku.
OdpowiedzUsuńI powiedz mi jeszcze raz, że nie piszesz wcale tak dobrze to cię uduszę, przez łącze bo przez łącze ale uduszę! Na prawdę już nie mogę doczekać się co będzie dalej.
PS. Tak swoją drogą dziękuję za wszystko bo dzięki Tobie mam siłę by pisać. Motywujesz mnie, a sama wiesz, że chciałam się poddać i byłabym do tego zdolna. Ale od dziś wszystko musi się zmienić - musi.
No i uwielbiam rozmowy z Tobą na gadu - nawet te które trwają niecałe dwie minuty, po prostu uwielbiam! Jesteś niesamowita i niesamowicie piszesz. Czego chcieć więcej? Dziękuję jeszcze raz za to, że pozwoliłaś mi wkroczyć w ich życie, w życie Sunny i Matta. DZIĘKUJĘ! <3
;( Genialne to.. ;(
OdpowiedzUsuńBoże. Kocham cię! Pisz więcej i częściej. Chciałabym by było dobrze ale to ty jesteś panią tej historii i nie mam zamiaru ci nic narzucać. Powodzenia.
OdpowiedzUsuńJak chyba wszyscy pozostali popłakałam się. ale czytając coś takiego nie dało się nie uronić łzy. wszystko tak świetnie opisane, że poczułam jakbym tam naprawdę była. jesteś niesamowita. piszesz genialnie! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i mam nadzieję, że wszystko jednak skończy się dobrze.
OdpowiedzUsuńTo jest niesamowite! Czytając to czułam się jakbym była obok bohaterów. Ledwo co powstrzymałam łzy. Jesteś niesamowita, potrafisz tak idealnie odzwierciedlić emocje. Jeszcze nigdy nie czytałam czegoś tak wspaniałego, a uwierz mi, że czytam bardzo dużo. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży i Sunny przeżyje. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział <3 / A.
OdpowiedzUsuńniesamowity nie karz mi tylko czekać tak długo na kolejny
OdpowiedzUsuńmuszę przyznać .. wzruszyłam się i to bardzo. na prawdę piszę ten komentarz ze łzami w oczach. piszesz genialnie .. masz wielki talent. cudownie wszystko opisałaś, każdy ich ból i w ogóle ... brak słów <3
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się,Twoje opowiadanie jest cudowne,obłędne,piękne,zaskakujące i naprawdę brakło by mi epitetów żeby je opisać.Czytam,czytam i nie mogę się naczytać.Pięknie piszesz dziewczyno.I oczywiście czekam na następny rozdział,coraz bardziej niecierpliwie.
OdpowiedzUsuńcheat-fate.blogspot.com
Boże ,ale się wzruszyłam normalnie łzy mi lecą. Fenomenalny rozdział. Cudownie oddałaś uczucia bohaterów! Masz olbrzymi talent do pisania i musisz to jakoś wykorzystać. Napisz książkę albo coś bo taki talent nie może się zmarnować :) Długo karzesz sobie czekać na rozdział ale warto ,bo na takie rozdziały jak ten mogę czekać naprawdę długo. Mam nadzieję że nie uśmiercisz Sunny, ale mam pewne przeczucia co może się stać. Śliczny wygląd bloga. No i czekam na kolejny tak fantastyczny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPopłakałam się jak małe dziecko, serio... Uwielbiam tego bloga, fantastyczny ten rozdział. Wolałabym, żeby się obudziła, ale to już zależy od Ciebie. Jak by były takie książki to bym miała ich chyba ze dwieście. Musisz z tego normalnie książkę zrobić, dosłownie. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału :*/ jummen.blogspot.com & clauners.blogspot.com
OdpowiedzUsuńZnowu się popłakałam. Kocham Cię za to jak piszesz, zawsze jest tak uczuciowo<3 Czekam jak sprawa się potoczy, szkoda, że jednak nie będą mieli dziecka, ale ufam Ci i myślę, że nawet bez niego będzie ciekawie. Proszę nie każ nam długo czekać na nowy rozdział;****
OdpowiedzUsuńJulka
pełen szacun, doprowadziłaś mnie do łez, naprawdę ten rozdział mega gra na uczuciach, jest wspaniały, nie wytrzymam, jeśli szybko nie napiszesz kolejnego rozdziału, mam nadzieje że ona będzie żyła ale rozpaczam nad tym że dziecko stracili.. Kocham Cię <3 czekam na kolejny, byle szybko [zakochanamarzycielka.blog.onet.pl]
OdpowiedzUsuńJesteś zajebi*ta i ten blog też, ale to pewnie słyszałaś już nie raz. Popłakałam się, ale to też już wiesz :). Dodaj szybko nowy rozdział. [ dance-of-love.blogspot.com ]
OdpowiedzUsuńPrawda jest taka że piszesz zajebiście. Przez prawie cały rozdział płakałam. Widziała po prostu to wszystko przed oczami. Czułam się jakbym oglądała jakiś film a to było jego najgorsza scenką. Nie czytałam wcześniejszych rozdziałów ale w wolnej chwili zabieram się do czytania bo ten blog jest tego wart. Nie wiem co mogę ci tu jeszcze napisać. Doskonale wiesz że piszesz świetnie od innych osób ale ja ci to napiszę. Piszesz ŚWIETNIE !
OdpowiedzUsuńNo a tam muzyka... doskonała.
Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością.
PS.Widząc na początku tą długą treść miałam ochotę nie czytać ale przeczytałam i nie żałuję. ;)
Przy okazji jak będziesz mogła to wyraź swoją szczerą opinię na temat mojego bloga : the--end-of-love.blogspot.com/ ( do niczego nie zmuszam ).
Ten rozdział jest na prawdę niesamowity, taki uczuciowy. Na prawdę kocham twojego bloga, jest na prawdę niesamowity. Zresztą jak każdy z twoich. Życzę weny i mam nadzieję, że szybko napiszesz coś nowego :)
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu trafiłam na tego bloga i po prostu się w nim zakochałam, jednak, na moje nieszczęscie, za nic w świecie nie umiałam przypomnieć sobie adresu, aż w końcu skomentowałaś moje opowiadanie i mogłam przeczytać rozdział 21. Miałam łzy w oczach, co nie często się zdarza, więc gratuluję. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, więc mam nadzieję, że pojawi się szybko (a ja nie zgubię nigdzie adresu).
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest świetny.Gdy czytałam to opowiadanie miałam łzy w oczach.Po prostu piszesz niesamowicie.Ten blog jest jedyny w swoim rodzaju.Mam nadzieję,że wszystko będzie dobrze z Sunny.Pisz dalej bo wychodzi Ci to świetnie.Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału chyba nie wytrzymam :P
OdpowiedzUsuńBardzo ładny wygląd bloga :)
Jesteś niesamowita! Po prostu brak mi słów ,żeby opisać ten rozdział! Zanim go przeczytałam zjechałam na dół ,by przeczytać komentarze - wszyscy płaczą i rozpaczają, więc zastanawia się co tak naprawdę ich tak wzrusza.
OdpowiedzUsuńJuż sam początek sprawił ,że nie mogłam oderwać się od monitora. Jesteś pierwszą osobą ,która wywołała u mnie łzy podczas czytania. To wspaniałe, że potrafisz tak doskonale operować językiem. Używasz słów, których ja sama nigdy nie wykorzystałabym bez dłuższego myślenia. Zazdroszczę Ci tego cholernego talentu! Mam nadzieję ,że w przyszłości się jakoś wybijesz i pewnego dnia znajdę na półce w księgarni Twoją książkę. I na prawdę nie mówię tego ,żeby Ci się jakoś podlizać. Moim zdaniem masz w sobie po prostu coś ,co zachęca mnie do dalszego czytania i musisz to wykorzystać!
Kocham Cię po prostu ,a za ten rozdział daję wielki plus.
Jesteśmy z Tobą Sunny. ♥
PS Przepraszam ,że dopiero teraz wchodzę na Twojego bloga. Grypa mnie nękała.
[ you-are-my-hallelujah.blogpost.com ]
To.. to... jest świetne. Zaczęłam płakać już po kilku zdaniach, nie wiedząc czemu a przy końcówce czułam się jak małe dziecko, które nie dostało cukierka. Jesteś okropna, nienawidzę Cię bo przez ciebie mam ochotę przytulić Matta i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Chcę następny rozdział, chce wiedzieć co będzie z Sunny i chociaż nie czytałam całego opowiadania chce już wiedzieć czy wyzdrowieje. Przy wolnej chwili na pewno wgłębię się w lekturę całego opowiadania.
OdpowiedzUsuńPs. Poprawiłam szablon :)
Ja nie płakałam, ale i tak jest świetne. Czy myślałaś o wydaniu tej książki ?
OdpowiedzUsuńNiesamowity blog. Masz talent naprawdę : D
OdpowiedzUsuńZapraszam na swój blog co prawda ma w linku napis ONE Direction ale wcale nie jest z nimi związane. Jest to opowiadanie o Justinie Bieberze. http://yoursecretlife-onedirection.blogspot.com/ Wejdziesz ? Z góry dziękuje : >
Popłakałam się na twoim blogu, jesteś niesamowita!
OdpowiedzUsuńDziewczyno pisz dalej, bo masz prawdziwy talent :) /Polaa.
Na początku opowiadanie tak szczególnie mi się nie spodobało, ale pomyślałam, że i tak nie mam nic lepszego do roboty, wię przeczytałam. I bardzo się z tego powodu cieszę i nie żałuję. Twoje opowiadanie tak mnie poruszyło, żemporyczałam się jak mała dziewczynka. Uwielbiam Cię ;D
OdpowiedzUsuń