Pierwsze promienie słońca
niepostrzeżenie wpadły do pokoju, rozlewając się leniwie na parkiecie tuż obok
łóżka. Ich ciepły, niezmącony niczym blask wyrwał mnie z amoku i boleśnie
przypomniał o upływającym czasie. Świtało.
W pośpiechu zagarnęłam ręką resztkę
ubrań, zawadzającą na najwyższej półce w szafie, strącając ją wprost do
stojącego tuż pod nią kartonu. Przeczesałam dłonią włosy, rozglądając się
nerwowo po pokoju, upewniając się, czy aby o czymś nie zapomniałam. Pod łóżkiem
dostrzegłam prostokątny zarys, którego kształt wydawał mi się dziwnie znajomy.
Szybkim krokiem podeszłam do łóżka, strącając przy okazji stojące na brzegu
posłania pudło, które przewróciło się, gubiąc po drodze całą swoją zawartość z
głuchym łoskotem. Chwyciłam je i ustawiłam z powrotem na swoim miejscu,
ciskając w nie pod nosem różne bluźnierstwa. Zaczęłam zbierać porozrzucane
przedmioty, co chwilę zerkając na stojący na stoliku nocnym budzik, którego
zegar bezlitośnie przypominał mi, jak niewiele zostało mi czasu.
Nagle zauważyłam, że tuż pod ręką mam
tajemniczy prostokąt, który zwrócił moją uwagę tuż przed chwilą. Serce zabiło
mi mocniej na widok dwóch, złotych liter. Opuszkami palców, delikatnie
przejechałam po ich wypukłej powierzchni, tworzącej inicjały mojego ojca.
Skórzana okładka była przyjemna w dotyku, choć odrobinę zakurzona. Nie zważając
na to, jak niewiele czasu i wiele do zrobienia mi zostało, przetarłam ją
wierzchem dłoni i ostrożnie otworzyłam, tak, jakbym bała się, że za chwile się rozsypie.
Przeglądając stronę za stroną,
śmiałam się pod nosem z politowaniem. Od czasu do czasu pokręciłam nawet głową,
dając upust niedowierzaniu. Nie mogłam uwierzyć, jak błahe z czasem wydają nam
się nasze dawne problemy. Z biegiem czasu zrozumiałam, jak wielkie miałam
szczęście przez większość mojego życia i jak go nie doceniałam. Niestety,
dotarło to do mnie dopiero pod wpływem tego, czego później doświadczyłam.
Nagle, kartkując zeszyt i przyglądając
się z uwagą dobrze znanemu mi pismu, które towarzyszyło mi przez całe życie,
dostrzegłam inne, zupełnie różne od tego, które należy do mnie. Znajdowało się
na ostatniej zapisanej stronie, dokładnie tam, gdzie moja historia się urywa.
Zdezorientowana, przysiadłam na podłodze i zdumiona, sunęłam wzrokiem po kolejnych
linijkach.
Nie
wiem kiedy to się stało. Może wtedy, gdy dowiedziałem się o wypadku lub zobaczyłem
Cię w szpitalu, siną i bez życia, otoczoną przez całą tą aparaturę – kruchą i
pustą skorupę, jedyne co mi po Tobie wtedy pozostało. Możliwe, że stało się to
nawet o wiele wcześniej, gdy spałaś obok mnie, tego wieczoru tuż po balu, na
który Cię zabrałem, zawładnięta błogim stanem, na który ja nie mogłem liczyć.
Tak wiele było chwil, podczas których zastanawiałem się, czy Cię nie stracę lub
kiedy znów coś pójdzie nie tak? Jednak któregoś razu naprawdę to zrozumiałem.
Zrozumiałem jak wiele od Ciebie zależy. Jak ważnym elementem mojego życia
jesteś. Wiem, że nie powinienem był, jednak nie mogłem się powstrzymać, żeby do
niego nie zajrzeć. Tak wiele razy pragnąłem móc czytać ci w myślach, by
wreszcie dowiedzieć się, co tak naprawdę siedzi w Twojej głowie. O czym
myślisz, kiedy zupełnie wyłączasz się na świat i skrywasz gdzieś w głębi swego
ciała, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń tuż przed sobą? Gdzie się
wtedy podziewasz? Więc kiedy teraz śpisz tu, tuż obok mnie, a ja kolejny raz
przyglądam Ci się uważnie, nie mogąc znaleźć się tam gdzie ty, zastanawiam się,
dlaczego wciąż tu jesteś? Dlaczego wciąż, gdy spoglądasz mi w oczy, tak
niewinna i skrzywdzona, widzę w nich jedynie miłość? Twoje spojrzenie jest jej
pełne, mimo tego, jak wiele razy Cię skrzywdziłem i zniszczyłem Ci
najpiękniejsze lata życia. Wciąż nie potrafię tego zrozumieć, dlaczego po tym
wszystkim wciąż trwasz przy mnie. Chciałbym, by to trwało, a wszystkie
wspomnienia z tego dziennika zniknęły, zastąpione tym, co nas czeka, ale także
tym, co było w nas dobrego do tej pory.
Nim się zorientowałam, oczy zapiekły
mnie niemiłosiernie, nie mogąc już dłużej wytrzymać ciężaru skrywanych tuż pod
powiekami łez. Zagryzłam wargi i przełknęłam je, chcąc bez przeszkód
kontynuować lekturę.
To
może zabrzmieć idiotycznie, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że
kiedykolwiek pokocham kogoś równie mocno i czasem mnie to przeraża. No bo jak
to możliwe, kochać kogoś tak, że aż boli? Czy to w ogóle normalne?
Właśnie
się uśmiechnęłaś. Zastanawiam się, o czym śnisz. Naprawdę chciałbym znaleźć się
tam gdzie ty. Jednak dla mnie noce nigdy nie były oznaką spokoju. Wręcz
przeciwnie, są trochę jak przekleństwo, które muszę znosić dzień w dzień,
przywołują duchy przeszłości, a mnie nie pozostaje nic innego, jak wciąż na
nowo się z nimi mierzyć. Jednak gdy czuję tuż obok ciepło Twojego ciała, mijają
spokojniej. Lubię czuć Cię blisko, choć wywołujesz pragnienie, którego nie
potrafię zaspokoić. Ciągle mi Ciebie za mało. Chciałbym móc być najbliżej jak
się da, czuć Cię znów na każdym centymetrze mojego ciała, tak samo, jak dziś.
Nagle zdałam sobie sprawę, że
prawdopodobnie dokładnie wiem, kiedy wiadomość została napisana. Na samo
wspomnienie poczułam, jak moje policzki płoną żywym ogniem, tak intensywnym, że
jego ciepło zaczynam odczuwać w całym swoim ciele.
To było późne, czerwcowe popołudnie,
kilka tygodni po tym, jak wróciłam ze szpitala. Spędzaliśmy ze sobą wówczas
niewiele czasu. Matthew zaczął pracę nad nowym filmem. Wkrótce miał wyjechać na
kilka tygodni w Alpy, jednak mimo to starał się jak mógł, abyśmy mieli dla
siebie chociaż parę chwil każdego dnia, dopóki wciąż jest w mieście.
Siedziałam właśnie na wygodnej,
skórzanej kanapie w głównym salonie, pochylając się książką, kiedy usłyszałam
trzask otwieranych drzwi i odgłos kroków.
- Marie?
Nie spodziewałam się go o tej
porze, ponieważ najczęściej wracał dosyć późno, zwykle kiedy już spałam.
- Pudło.
Stał w drzwiach, nonszalancko
oparty o obszerną framugę, uśmiechając się pod nosem w sposób, który sprawiał,
że serce biło mi odrobinę szybciej.
- Coś się stało? – spytałam, a
widząc jak unosi brew pytająco, dodałam: - Nigdy nie wracasz tak wcześnie.
- Chciałem spędzić z tobą trochę
czasu, ale chyba przeszkadzam, więc… - odwrócił się, udając, że zmierza do
wyjścia, jednak nim zrobił krok, rzuciłam mu się na szyję, uniemożliwiając
przejście. Zaśmiał się.
Prawda była taka, że często za
nim wtedy tęskniłam. Brakowało mi go, zarówno w szpitalu, jak i po powrocie, bo
głównie się mijaliśmy. Kiedy znajdował chwilę, żeby wpaść do domu, ja musiałam
akurat wychodzić to na rehabilitację, to na ściąganie szwów lub na wizytę
kontrolną. Wiedziałam, że jemu też jest ciężko, a urywanie się z planu kosztuje
go później wiele pracy, aby nadrobić zaległości, dlatego tak wiele znaczyło dla
mnie to, że mimo wszystko tak bardzo się stara, aby mnie nie zaniedbywać.
Gdy zobaczyłam go tego dnia,
poczułam, że budzi się we mnie coś, czego od dawna nie czułam, a może nawet
nigdy, przynajmniej nie w pełni – pożądanie. To śmieszne, ale kiedy tkwiłam
sama w szpitalu, czy tym wielkim domu, tylko od czasu do czasu rozmawiając z Marie,
miałam mnóstwo czasu, aby przemyśleć wiele spraw. I zdałam sobie sprawę, że
mimo wszystko, od tej imprezy, na którą trafiłam zupełnie przypadkiem i która
odmieniła całe moje życie, ani razu tak naprawdę się nie zbliżyliśmy. Wszystkie
te problemy i zdarzenia, które miały miejsce zupełnie przysłoniły nam
fizyczność naszej relacji, więc gdy stałam z rękami zarzuconymi na jego szyję,
uderzyły we mnie wszystkie skrywane dotąd pragnienia, o których dopiero nie
dawno miałam szansę pomyśleć.
Poczułam ucisk w podbrzuszu, przyjemny
i delikatny, a tuż po nim falę gorąca, która ni stąd, ni zowąd ogarnęła całe
moje ciało. To stało się tak szybko. Spontanicznie.
Matthew chyba chciał coś
powiedzieć, jednak nim to zrobił, uciszyłam go pocałunkiem, najnamiętniejszym,
na jaki kiedykolwiek się zdobyłam. Natychmiast zmniejszyłam dystans między
nami, jakbym za wszelką cenę pragnęła, aby żadna bariera nie mogła nas już
rozdzielić, łącznie z tą, którą stanowiły nasze ubrania. Czułam jego oddech,
przyspieszony i gorący, kiedy chwycił dłonią warkocz, w który zaplotłam włosy i
pociągnął delikatnie, odchylając mi głowę, by dotknąć ustami mojej szyi. Nigdy
wcześniej nie czułam niczego podobnego – czegoś tak silnego i pierwotnego, jak
uczucia, które wypełniały mnie w tamtym momencie. Nim się zorientowałam,
zostałam brutalnie obezwładniona przez jego ramiona i przyciśnięta do
najbliższej ściany. Czułam jej chłód za plecami, jednak to nie on sprawił, że
na całym moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
Nagle Matthew oderwał się ode mnie i
oboje staliśmy teraz w ciszy, próbując uspokoić nasze przyspieszone oddechy.
Uśmiechnął się pod nosem, ani na chwilę nie odwracając wzroku od moich oczu.
- Co? – spytałam wreszcie, po
dłuższej chwili ciszy. – Czemu mi się tak przyglądasz? – dodałam, nieco
zirytowana, ale i rozbawiona.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię
pragnę – mruknął cicho, przełykając ślinę. Jego jabłko Adama delikatnie
zadrżało, a oczy błyszczały w stłumionym
blasku lampki do czytania, której światło sączyło się przez wyjście z salonu.
Kryło się w nich pożądanie, równie intensywne co w moim ciele.
Minęła chwila, nim dotarł do mnie
sens jego słów i tylko ona wystarczyła, abym wiedziała, że ja jego również.
Nim się zorientowałam, byliśmy
już w połowie schodów, prowadzących na pierwsze piętro, wciąż nie przestając
się całować. Nigdy nie czułam czegoś równie intensywnego. Cholernie mocno
chciałam mu zaufać, oddać wszystko, co tylko miałam – w tym całą siebie.
Chciałam, aby miał nie tylko moją duszę, ale i ciało. Pragnęłam nie myśleć o
przeszłości, tym, co się kiedyś zdarzyło, tylko o tym, co działo się teraz, o
tej chwili i niczym więcej.
W pewnej chwili znaleźliśmy się w
moim pokoju. Nie miałam pojęcia, dlaczego zaprowadził nas akurat do mojej
sypialni, jednak gdy znaleźliśmy się za jej drzwiami, zamknął je kopniakiem,
ani na chwilę nie odrywając się ode mnie. Wszystko działo się tak szybko, że
moje myśli zupełnie nie nadążały za ciałem. Jedyne na czym się skupiłam, to
odczuwanie. Miałam wrażenie, że nareszcie w pełni odbieram bodźce, tak, jakbym
w jednej chwili była świadoma każdego centymetra mojego ciała, każdej
pojedynczej komórki nerwowej.
Wtedy on oderwał się ode mnie na
moment i wędrując dłońmi do zapięcia zwiewnej sukienki, którą miałam na sobie,
spojrzał na mnie niepewnie, jakby pytał mnie o pozwolenie. Skinęłam głową, choć
zrobiłam to tak delikatnie, że przez moment zastanawiałam się, czy to w ogóle
dostrzegł. Matthew pociągnął delikatnie za suwak, a sukienka w jednej chwili
opadła bezwładnie na ziemię, otaczając moje kostki. Momentalnie zamknęłam oczy,
tak, jakbym była przekonana, że gdy to zrobię, zniknę lub on również nic nie
zobaczy.
Moje ciało zdobiły liczne blizny
po zabiegach i wypadku, a także ciąża delikatnie nadwyrężyła jego stan. Byłam
świadoma tego, jak wyglądam i nie czułam się z tym najlepiej, dlatego mimo
usilnych starań czułam się zagubiona, stojąc przed nim w bieliźnie. Jego ciało
było zadbane, a on sam przystojny, ja natomiast zawsze czułam się źle we
własnym ciele. Poza tym nigdy się przed nikim nie rozbierałam, dlatego trudno
było mi pokonać wstyd.
- Sunny? – szepnął cicho, gdy
tylko zamknęłam oczy. – Wszystko w porządku? – dotknął dłonią mojej twarzy. –
Spójrz na mnie. – poprosił.
Odchyliłam delikatnie powieki,
czując jak moje policzki pokrywa szkarłat. Jego twarz była tuż przy mojej, a
oczy zwrócone ku moim, nie oderwały się od nich choćby na chwilę.
- Przepraszam – jęknęłam, zdając
sobie sprawę, że za moment wszystko popsuję. – Ja tylko… - przygryzłam wargi. –
Te wszystkie blizny… i ja… - jąkałam się, próbując objąć dłońmi brzuch,
wierząc, że dzięki temu niczego nie zauważy.
On jednak chwycił mnie za nie i
przyciągnął do siebie, na tyle blisko, że stykaliśmy się nosami. Uśmiechnął się
i musnął moje usta.
- Całe twoje ciało, razem z jego
bliznami to tylko część ciebie – spojrzał mi głęboko w oczy, tak, że miałam
wrażenie, że cały świat gdzieś zniknął. – To co najważniejsze, jest zupełnie
gdzie indziej. To jak wyglądasz to tylko niewielka część całości, którą kocham
równie mocno jak całą resztę. Dla mnie nie mogłabyś być doskonalsza. Cała ty,
włącznie z bliznami i innymi niedoskonałościami, których ja nie potrafię nawet
dostrzec. Nie masz powodów do wstydu – dotknął opuszkami palców moich nagich
pleców, tuż pod łopatką. Zadrżałam.
Zrobiłam pół kroku w tył. Matthew
ani na sekundę nie odwrócił wzroku od moich oczu. Gdy zauważył, że sięgam za
siebie, cofnął dłonie, jakby bał się, by nie zrobić mi krzywdy. Jednak ja nie
miałam zamiaru się od niego odsuwać. Postanowiłam, że ani strach, ani wstyd nie
zawładną już nigdy moim życiem.
Chwyciłam w palce zapięcie mojego
biustonosza i odpięłam je, po czym jednym ruchem zrzuciłam go na podłogę.
Matthew wciąż nie odwracał wzroku od moich oczu. Gdy chwyciłam w palce gumkę od
majtek, dotknął moich dłoni i szepnął:
- Nie musisz tego robić, jeśli
nie masz ochoty. Kocham cię i chcę, żebyś była na to gotowa.
Uśmiechnęłam się i położyłam
dłonie na jego policzkach, szepcząc w jego usta: „Nigdy nie byłam bardziej.”
Oczy piekły mnie niemiłosiernie, jednak
mimo to postanowiłam, że będę trzymać się dzielnie. Wiedziałam, że nie mogę
pozwolić sobie na łzy.
Mimo wszystko na usta cisnął mi
się uśmiech. Ten głupkowaty, pełen szczęścia uśmiech, kiedy człowiek przypomina
sobie jakąś szczególną chwilę, taką, która sprawiła mu wiele radości.
Widziałam, że do przeczytania
pozostało mi jeszcze kilka linijek, jednak postanowiłam, że dokończę je, gdy
będę miała wolną chwilę. Rzuciłam okiem na zegarek i zerwałam się z miejsca,
omal nie przewracając kolejnego pudła. Zostało mi kilka minut pozbieranie
rozrzuconych rzeczy z powrotem do pudełka i sprawdzenie, czy aby na pewno
wszystko zostało spakowane. Gdy już udało mi się z powrotem wszystko upchnąć,
chwyciłam wieko i nałożyłam je, po czym podniosłam się i rozejrzałam po
opustoszałym pomieszczeniu. Schowałam notes do torebki i zasłoniłam żaluzje,
blokując dostęp ciepłym słonecznym promieniom. Ostatnie spojrzenie na zegarek –
dwie minuty do przyjazdu taksówki i trzy godziny do odlotu. Nim wybiegłam z
pokoju, odwróciłam się raz jeszcze i dobrze mu przyjrzałam. Tak wiele zmieniło
się w moim życiu od momentu, gdy weszłam do niego po raz pierwszy. Byłam teraz
zupełnie inną osobą i czułam się, jakby od tamtego czasu minęły dekady.
Odwróciłam się na pięcie, chwyciłam
bagaż podręczny i odeszłam, czując nieustający ucisk gardle.
Rzuciłam okiem na wszystkie
pomieszczenia na pierwszym piętrze, przypominając sobie jak trudno było mi tu
czasem wytrzymać, jak bardzo bałam się kluczyć tymi korytarzami i jak trudno
było mi skojarzyć to miejsce z domem.
Gdy mijałam to pomieszczenie,
przystanęłam na moment, sama nie wiem dlaczego. Wszystko to było tak cholernie
zagmatwane i trudne, a ja nie potrafiłam być silna i gdy tylko wyciągnęłam
rękę, by sięgnąć do klamki, ból w klatce piersiowej stał się tak silny, że
natychmiast ją cofnęłam i pognałam przed siebie, w kierunku wyjścia. Wiedziałam,
że to była ostatnia szansa, aby zwalczyć demony, kotłujące się w mojej głowie,
ale nie wykorzystałam jej. Nigdy nie potrafiłam stawić czoła własnym lękom.
Gdy zamknęłam wielkie drzwi na klucz,
nie obejrzałam się ani razu. Nawet wtedy, gdy przekazywałam klucz mężczyźnie z
firmy, która zajmowała się przeprowadzkami. Ani wtedy, gdy wsiadłam do
taksówki, a kierowca zapytał, dokąd ma mnie zawieźć.
Obejrzałam się dopiero wtedy, gdy
posiadłość znikała już z zasięgu mojego wzroku, zasłaniana przez miliony innych.
Dopiero wtedy, na tyłach
taksówki, zaczęłam cichutko szlochać, ściskając w rękach torebkę, a w niej
dziennik.
*
Wszystko, co ważne i ma istotny wpływ
na nasze życie, staje się nagle. Nagle zaszłam w ciążę z nieznajomym mężczyzną.
Nagle znalazłam się u niego w domu. Nagle się w sobie zakochaliśmy. Nagle
prawie zginęłam w wypadku i straciłam dziecko. Nagle poznałam własnego ojca.
To wszystko było takie dziwne. Ni
stąd ni zowąd pojawił się na podjeździe i powiedział, że chce ze mną rozmawiać.
Przez kilka pierwszych dni zachowywałam się jak dziecko, bocząc się i
odmawiając jakiegokolwiek kontaktu, jednak to zrozumiałe. Dzieci zwykle
niechętnie spotykają się z rodzicami, którzy ich porzucili i teraz chcą dla
spokoju sumienia naprawić stosunki. Ja nie byłam chętna. Przynajmniej na
początku.
Właściwie to Matthew mnie do tego
namówił. Długo o tym rozmawialiśmy. Powiedział wtedy, że nie powinnam odmawiać
sobie szansy na poznanie kogoś, za kim tęskniłam całe życie, nawet jeśli jest
cholernym draniem. On oddałby wszystko by móc spotkać swojego ojca. Wzięłam
sobie jego słowa do serca i odwiedziłam ojca w jego pracy. Wciąż pamiętałam
gdzie znajduje się szkoła tańca, którą prowadził, choć byłam tam tylko raz w
życiu.
Gdy mnie zobaczył, przez chwilę
wpatrywał się we mnie w bezruchu, przerywając w połowie zdania to, co właśnie
mówił swoim uczniom. Po chwili przeprosił ich i wyprowadził mnie na zewnątrz,
wciąż nie do końca wierząc w to, co widzi. Zgodziłam się, abyśmy poszli na
kawę.
Trzy kawy, herbatę, sok
pomarańczowy i dwa kawałki ciasta marchewkowego później opowiadał mi już, jak
poznał mamę i o ich wspólnych planach, ale głównie rozmawialiśmy o nim i o
mnie. O naszych planach, marzeniach i życiu. Słuchał jak nikt inny i wszystko
go ciekawiło.
Nie chciałam pytać dlaczego nas
zostawił. Bałam się, że to będzie dla mnie cios, pomyślałam, że może lepiej nie
wiedzieć. Postanowiłam, że zachowam otwarty umysł i po prostu porozmawiam ze
swoim ojcem, którego nigdy wcześniej nie znałam.
Trudno w to uwierzyć, ale o kolejne
spotkanie poprosiłam ja. Spędzaliśmy czas na powietrzu, spacerując wieczorem po
parku, w odosobnieniu. Wtedy spytał mnie o historię mnie i Matthew. O dziecko i
o wypadek. Nie naciskał, jedynie zachęcał, a ja o dziwo, chętnie mu o tym opowiadałam.
Czułam się, jakby ktoś zdjął mi z barków długo noszony ciężar. Rozmowy z ojcem
przynosiły mi ulgę i ukojenie. Miałam wrażenie, że nigdy nie poruszymy tematu
tego, dlaczego odszedł i z biegiem czasu było mi z tym dobrze. Poznałam jego
rodzinę i dzieci. Okazało się, że kiedyś, gdy wróciłam do domu, do matki i
ujrzałam ją z dziećmi, po czym uciekłam bez słowa, były to dzieci mojego ojca.
Nie rozumiałam tylko co mój ojciec robił u mojej matki. Tego wieczoru
musieliśmy wejść na niebezpieczny grunt.
Moi rodzice poznali się na balu
dobroczynnym – on jako młody wolontariusz, ona jako córka darczyńcy. Zakochali
się w sobie od pierwszego wejrzenia, szybko zaplanowali wspólną przyszłość i
podjęli się realizacji planów. Jednak miłość tak gwałtowna i nagła często
bardzo szybko się wypala. Tak było również w ich przypadku. Nim się obejrzeli,
ich wspólne dni wypełniały jedynie kłótnie i wzajemne oskarżenia. Ojciec chciał
spełniać marzenia o tanecznej karierze, a matka ganiła go za wieczne chodzenie z
głową w chmurach. Gdy o tym słuchałam, stwierdziłam, że ten obraz wyjątkowo do
niej pasował. Mój ojciec wyjechał do Stanów Zjednoczonych nie wiedząc, że
będzie miał córkę. Matka poinformowała go dopiero kilka miesięcy po jego
wyjeździe, jednak na tym poprzestała. Unikała go jak ognia, obwiniając o to, że
zniszczył jej życie i zabroniła mu kontaktów z dzieckiem, a on nim się obejrzał
założył własną rodzinę i założył wymarzoną szkołę tańca. Kilka lat później mama
postanowiła skontaktować się z ojcem, tuż po naszej przeprowadzce do Nowego
Jorku, jednak nie dane nam było się spotkać, gdyż szybko zniknęłam z domu, a
ojciec nie wiedział, gdzie mnie szukać. Udało mu się mnie odszukać dopiero
wtedy, gdy zobaczył w wiadomościach wzmiankę o moim wyjściu ze szpitala. I to
zaprowadziło nas aż tutaj.
Długo wzbraniałam się przed
przedstawieniem Matthew mojemu ojcu. Były to dwie sfery mojego życia, których
nijak nie potrafiłam ze sobą połączyć, nawet w myślach. Jednak uznałam, że
powinnam zaaranżować spotkanie, gdy ojciec zaprosił mnie na przyjęcie rodzinne
z okazji swoich urodzin. Matt nie był zbyt chętny, aby się tam pojawić. Długo
musiałam go namawiać, jednak w końcu odpuścił i zgodził się mi towarzyszyć.
Wyobrażałam sobie, że będzie jak na
filmach – Matthew przyniesie butelkę szampana, wymienią grzeczności i
podyskutują trochę, któryś z nich rzuci jakimś żartem na rozluźnienie atmosfery
i przyjęcie minie w miłej atmosferze wzajemnej akceptacji.
Tak się jednak nie stało.
Ojciec nie oceniał mnie, ani nie
ganił, gdy opowiadałam mu, w jaki sposób poznaliśmy się z Matthew i jak
przebiegała nasza wzajemna relacja, jednak kiedy Matt pojawił się u niego we
własnej osobie, jego szczęka pozostawała dziwnie napięta, nie tylko przez całą
ich krótką, dwudziestosekundową rozmowę („Dobry wieczór, Matthew Collins”,
„Dobry wieczór, James Murphy. Proszę, wejdźcie”), ale przez całą kolację i
resztę wieczoru. Rozluźniła się dopiero wtedy, gdy zaczął opowiadać o tym, jak
bardzo cieszy się, że się z nim skontaktowałam i pozwoliłam mu się poznać. To
było miłe z jego strony, jednak trochę krępujące, z uwagi na to, że nie lubię
być w centrum uwagi, zwłaszcza, kiedy większość towarzystwa stanowią obcy
ludzie, jednak uśmiechałam się uprzejmie. Aż do momentu, kiedy to się stało.
- Uważam, że to wyjątkowo
inteligenta, młoda kobieta – ciągnął, gestykulując żywo. – Jestem z niej bardzo
dumny.
Jakiś mężczyzna odchrząknął i
zaśmiał się cicho. Mój ojciec nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, jednak
Matthew nie mógł odpuścić. Cały wieczór siedział jak na szpilkach z nietęgą
miną. Nietrudno było się domyślić, że to ostatnie miejsce, w którym chciałby
być. Ewidentnie coś go gryzło.
- O co panu chodzi? – najeżył
się.
Wstrzymałam oddech.
- No cóż – zaczął ów mężczyzna z
głupkowatym uśmieszkiem przyklejonym do ust. – Osobiście uważam, że zajście w
ciążę w tak młodym wieku z zupełnie obcym mężczyzną to nie jest powód do dumy. –
spojrzał znacząco na mojego ojca. – Nawet jeśli tym mężczyzną jest aktorzyna z przedmieścia.
Zastygłam.
Mój ojciec podniósł się, wbijając
niego morderczy wzrok. Reszta żywych dyskusji toczących się przy stole nagle
ucichła, goście skupili się wyłącznie na wymianie zdań między Matthew, moim
ojcem, a nieznanym mi mężczyzną.
- Frank, jak śmiesz – warknął mój
ojciec. – To nie była jej wina! To ten smarkacz ją do tego zmusił!
Chwyciłam Matthew za przegub, czując jak całe jego ciało napina się,
gorejąc gniewem.
- Dosypał jej jakichś świństw i
do wszystkiego zmusił! Nawet nie interesowało go, co się z nią stanie! – ciągnął, spoglądając na Matta z niesmakiem.
Wszystkie mięśnie mojego ciała w jednej chwili się zacisnęły.
- Jak możesz! – krzyknęłam, nie
do końca świadoma własnych słów.
- James, to nie jest najlepszy
temat do rozmowy przy stole – zganiła go jego żona.
- Ty cholerny hipokryto.
Zamarłam, czując jak Matthew
wstaje, oddychając ciężko.
- Jak śmiesz mnie rozliczać? – syknął. – To ty
zostawiłeś całą rodzinę, nawet nie miałeś odwagi by walczyć o własne dziecko! Ile
lat nie było cię przy niej? No ile?! – krzyknął, uderzając pięścią w stół. –
Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo zniszczyłeś jej życie!
- Wynoś się stąd! – mój ojciec
wrzasnął, czerwieniąc się na twarzy.
Miałam wrażenie, że za chwilę
skoczą sobie do gardeł.
- Przestańcie, stop! – podniosłam
się, unosząc ręce do góry.
- Nie chcę cię tu widzieć
rozumiesz, smarkaczu? Wynoś się z mojego domu! Nie mogę na ciebie patrzeć!
- Uwierz mi, że każda minuta
spędzona w tym domu, z tobą i całą tą twoją obłudą to udręka – warknął Matthew.
- Błagam was! – krzyczałam,
próbując stanąć między nimi.
- Brzydzę się tobą, zwyrodnialcu.
Mam nadzieję, że moja córka przejrzy wreszcie na oczy i uwolni się od ciebie.
Matthew chwycił mnie za dłoń i
odepchnął, niebezpiecznie zmniejszając dystans między nim, a moim ojcem.
- Twoja córka mnie kocha i
prędzej zrezygnuje z ciebie, pożal-się-boże-ojczulka. Radzę ci się oswoić się z
myślą, że bardziej zależy jej na mnie, niż na tobie – ciągnął. – Spójrz na
siebie. Nie możesz znieść, że jesteś nikim i nawet twoja córka nie chciała mieć
z tobą nic wspólnego. Cała ta twoja rodzinka to jeden wielki żart, nie widzisz
jak tobą gardzą? – z każdym słowem mówił coraz ciszej.
Wszyscy zebrani przyglądali się
temu z przerażeniem.
- Ty pieprzony…
Wiedziałam, o co chodzi Matthew.
Chciał sprowokować ojca, sprawić, że się zupełnie skompromituje w oczach swojej
rodziny i mnie. Nie potrafiłam tego znieść, tym bardziej, że mu się udało.
Mój ojciec rzucił się na niego z
pięściami. Nim się zorientowałam, zaczęli się szarpać, a żona mojego ojca
bezskutecznie pragnęła go odciągnąć.
Miałam dość.
- Przestańcie! STOP! –
wrzasnęłam, widząc, jak mój ojciec uderza Matthew pięścią w twarz. Mimo, że
znałam go krótko, nigdy nie widziałam, by się złościł, a teraz był zupełnie
wytrącony z równowagi i właściwie sam nie wiedział co robi.
Matthew otarł krew sączącą się z rozciętej
wargi. Mimo złości wymalowanej na jego twarzy widziałam triumf, kryjący się w
jego oczach. Poczułam ukłucie w sercu.
Chwyciłam go za rękę i
pociągnęłam w stronę wyjścia, czując jak policzki płoną mi ze wstydu i gniewu.
Ściągnął mój płaszcz z wieszaka i
wręczył mi go.
- Co ty wyprawiasz? – szepnęłam,
wściekła.
- Weź torebkę, wychodzimy stąd.
Zagryzłam wargi, po czym
odparłam.
- Ty wychodzisz.
Zastygł w bezruchu, zatrzymując
rękę w połowie drogi do własnego płaszcza.
- Co? – odwrócił się, spoglądając
na mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy.
- To co powiedziałam –
westchnęłam, unikając jego wzroku. – Powinieneś już iść.
- Chyba żartujesz? – roześmiał się
głupkowato. – Zamierzasz go bronić? To ci nie wystarczy, by zrozumieć, że ten
człowiek to cholerny hipokryta i… - zaczął, wskazując na swoją rozciętą wargę.
- Dość – przerwałam mu, zdobywając
się na to, by spojrzeć mu w oczy. – Dobrze wiem, co próbujesz zrobić Matthew.
Jesteś okrutny – westchnęłam, czując ucisk w głębi serca.
- O czym ty…
- Sprowokowałeś go. – ucięłam,
krzyżując ręce na piersiach. – Znam cię nie od dziś, więc nie zaprzeczaj.
- Ale Sunny, przecież on…
- To cię nie usprawiedliwia. Nie
powinieneś mówić tych wszystkich rzeczy.
- Czy ty kompletnie zgłupiałaś?
Ten facet cię obrażał! Ciebie i mnie! Nie mogłem mu na to pozwolić. Nie
potrafię zrozumieć jak możesz tak po prostu dać mu się ranić i pozwolić się
oczerniać przed tymi wszystkimi ludźmi…
Przerwałam mu.
- Ktoś nauczył mnie bardzo dobrze
znosić rany i cierpienie, które zadają nam ludzie, na których nam zależy i
zadbał, bym uodporniła się na ten ból. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej –
wyszeptałam nagle, spoglądając mu prosto w oczy.
Nim dotarło do mnie, co właściwie
powiedziałam, Matt chwytał już za klamkę drzwi.
- Zaczekaj! – jęknęłam.
Gdy ujrzałam ból w jego oczach,
gdy zwrócił ku mnie swój wzrok, poczułam silny ucisk w klatce piersiowej. W
jednej chwili zrozumiałam jak bardzo zraniły go moje słowa.
- Przepraszam, ja nie… - zaczęłam,
czując łzy pod powiekami i wyciągając ku niemu swoją dłoń.
- Miłego wieczoru – szepnął tylko,
spuszczając wzrok i zniknął za drzwiami.
Wtedy widziałam go po raz
ostatni.
Listopadowa pogoda w Nowym Jorku
nigdy nie rozpieszczała. Tego dnia lało niemiłosiernie, a wraz z wieczorem
nadszedł lekki przymrozek, który sprawił, że jezdnię spowiła cienka warstewka
lodu. W połączeniu z targającym człowiekiem gniewem i chwilowym wytrąceniem z
równowagi stanowi to mieszankę wybuchową.
Tym razem jednak Matthew nie prowadził.
Najwyraźniej zapragnął trochę ochłonąć po naszej rozmowie i wybrał się na
spacer. Tuż przed parkiem, do którego kiedyś zawędrowaliśmy i rozmawialiśmy o
naszej przeszłości, nie zważając na tę pogodę, na okropne warunki i słabą
widoczność, wkroczył na jezdnię, próbując pokonać ostatnie kilka metrów do, jak
mi się wydaje, swego celu. Tamtej kobiecie również się spieszyło. Była na tyle
zaabsorbowana równoczesną rozmową przez telefon i prowadzeniem samochodu, że
nie zauważyła ciemnej, zakapturzonej postaci, która według niej znalazła się tuż przed nią nie wiadomo skąd.
Po całym tym incydencie z Matthew i
moim ojcem, poprosiłam tatę, aby zawiózł mnie do domu. Zauważyłam, że samochód
Matta wciąż stoi nieopodal domu ojca, dlatego nie zdziwiłam się, gdy jako pierwsza
dotarłam do posiadłości. Uznałam, że chciał po prostu to wszystko przemyśleć,
więc dałam sobie spokój. Opowiedziałam o wszystkim Marie, aby nie martwiła się
o syna i poszłam spać.
Około trzeciej piętnaście obudził nas
stróż, który powiadomił, że przed domem stoi policja, która bardzo chce się z
nami spotkać.
Pamiętam, jak szłam nieco w
amoku, wciąż zaspana i niczego nieświadoma. Dopiero, gdy schodząc po schodach
zauważyłam niebiesko-czerwone światło, wpadające do domu przez okno w salonie i
tańczące niewzruszenie na marmurowej podłodze, serce podeszło mi do gardła.
Poczułam to.
Poczułam, że coś jest nie tak.
Zaczęłam biec do drzwi, niczym
oparzona. Niemal wyrwałam je z zawiasów, szarpiąc za klamkę. Gdy tylko ujrzałam
dwóch stróżów prawa, stojących tuż za bramą, już wiedziałam. Mieli nietęgie
miny, byli równie zaspani, co ja. Gdy tylko stróż wpuścił ich do środka, jeden
z nich podszedł do mnie zdecydowanym krokiem, pytając: Pani Collins?. Wtedy
kątem oka zauważyłam, jak Marie schodzi po schodach, w szlafroku, poprawiając
usilnie rozczochrane włosy.
- To ja. O co właściwie chodzi? –
spytała. – Czy chodzi o Matthew? Wszystko z nim w porządku? – zalała ich gradem
pytań, nim którykolwiek z nich pisnął choćby słówko.
Jeden z nich, młodszy, zrobił
krok w stronę Marie i wyciągnął ku niej rękę. Poczułam ucisk w żołądku.
Wiedziałam.
- Bardzo mi przykro, proszę pani…
Nim mężczyzna zdążył wypowiedzieć
jej nazwisko, Marie zaczęła osuwać się na ziemię. Drugi z policjantów z
prędkością światła znalazł się tuż obok niej, nim całkowicie zemdlała.
Nic więcej nie pamiętam. Nie
straciłam przytomności. Po prostu zupełnie się wyłączyłam i nie pamiętam
kompletnie nic z reszty tamtego wieczoru. Obudziłam się dopiero nazajutrz, w
poczekalni na posterunku policji. Niewygodne, plastikowe krzesełko wbijało mi
się w kręgosłup, ale nie czułam bólu. Poczułam go dopiero kilka dni później,
zwijając się w kłębek na kanapie w domu mojego ojca, gdzie pomieszkiwałam przez
kolejne trzy miesiące.
Do pewnego momentu cholernie bałam
się wracać pamięcią do tamtego wieczoru. Bałam się przywoływać w myślach obraz
jego twarzy. Jego słodkich, idealnie miękkich i pełnych warg. Jego kształtnego,
prostego nosa. Jego smukłej, przystojnej twarzy z perfekcyjnie wysuniętymi
kośćmi policzkowymi. I tych oczu. Oczu pełnych gniewu, nienawiści i
okrucieństwa, ale i miłości, cierpliwości, smutku i cierpienia. Tych
najpiękniejszych, ciemnobrązowych oczu, które niejednokrotnie patrzyły na mnie
z konsternacją, oddaniem i uwielbieniem. Te, skrywające tajemnicę, którą
jedynie mnie udało się odkryć.
Przez pierwsze kilka dni nie
potrafiłam w to uwierzyć. Wciąż miałam nadzieję, że to okrutny żart, który ma
mi dać nauczkę za te krzywdzące słowa, które wypowiedziałam tuż przed jego
wyjściem. Miałam wrażenie, że Matthew zaraz wyskoczy zza rogu, uśmiechnie się w
ten swój nonszalancki sposób, a mnie zmiękną kolana i wybaczę mu to, że
pozwolił mi tak cierpieć.
Jednak tak się nie stało. Mimo,
że nigdy nie zobaczyłam jego ciała na własne oczy, w końcu dotarło do mnie, że
on naprawdę odszedł.
Czas dłużył się niemiłosiernie,
zmieniając dni w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Czasem miałam wrażenie, że
gdy nie patrzę, wskazówki zegara zastygają w miejscu, nie pozwalając czasowi
płynąć jego własnym tempem. Nie pozwalają mi iść dalej, lecz przeciągają te
chwilę, aby trwała wieczność.
Ból był jedynym co mi pozostało,
jedynym co pozwalało mi twierdzić, że moja egzystencja to wciąż życie.
Myślałam, że skoro czuję, to wciąż w pewnym stopniu jestem człowiekiem i nie
umarłam, dlatego, gdy tylko przestawałam go czuć, choćby na chwilę, odtwarzałam
sobie w myślach tę rozmowę z policjantami, w której omawiali z nami wypadek.
Jego przyczynę, prawdopodobny przebieg i konsekwencje.
Matthew został uderzony przez
samochód, który jechał z prędkością około stu kilometrów na godzinę. Jako, że
według kierowcy Matthew znalazł się na jezdni nagle i nie było możliwości, by
zauważył go wcześniej, samochód zaczął hamować zdecydowanie zbyt późno, by miał
jakiekolwiek szanse na przeżycie. Niejednokrotnie wyobrażałam sobie, jak
przetacza się przez maskę samochodu, by następnie uderzyć w ziemię i przetoczyć
się kilka metrów, niczym szmaciana lalka.
Policjanci zapewniali nas, że nie
cierpiał. Siła uderzenia sprawiła, że umarł, nim zdążył cokolwiek poczuć. Ja
zastanawiałam się tylko, o czym myślał, nim to się stało? Co zaprzątało mu
głowę w ostatnich sekundach jego życia? Czy mnie nienawidził, za to, co
powiedziałam?
Cóż, zadbał o to, bym ja
znienawidziła siebie.
Odpowiedź przyszła wkrótce, gdy
policjanci zajmujący się tą sprawą zakończyli dochodzenie, a sprawa w sądzie, w
której Marie oskarżyła kierowcę o spowodowanie śmierci Matthew, dobiegła końca.
Wtedy to odzyskaliśmy resztę osobistych rzeczy Matthew, które miał przy sobie w
tamten wieczór, a które mogły stanowić jakieś dowody w sprawie. Wśród
dokumentów, kluczy i innych drobiazgów znalazło się maleńkie pudełeczko, a w
nim subtelny pierścionek zaręczynowy, na którym wygrawerowany był napis nawet śmierć nas nie rozłączy.
Kiedy traci się kogoś kogo się kocha,
tak definitywnie, nieodwołalnie i na zawsze, człowiek czuje się, jakby ktoś go
oszukał. Jakby całe to dotychczasowe życie, plany i marzenia, były tylko
zabawą, wymyśloną grą, w którą bawią się dzieciaki na podwórku, a teraz
nadszedł wieczór i pora wrócić do domu i prawdziwego życia. Czujemy wtedy taki
tępy ból, gdzieś w głębi naszego ciała, jakby ktoś chwycił nas za serce i
ścisnął mocno, próbując je wyrwać, zmiażdżyć i doszczętnie nas zniszczyć. Nagle
zdajemy sobie sprawę, że bez tej osoby jesteśmy tylko ciałem, pustym naczyniem
bez wypełnienia. Mamy wrażenie, że wszystkie kolory z całego świata zniknęły, a
my jesteśmy niczym sparaliżowani, otoczeni przez ciszę, zdani tylko na łaskę
własnego umysłu i kłębiących się w nim myśli.
Gdy go przy mnie zabrakło, czułam się,
niczym bezpański pies, który nie ma dokąd wrócić. Jakbym została wysłana na
samotną tułaczkę, skazana na wieczność bez konkretnego celu własnej podróży.
Śniąc o nim, pełnym życia i szczęśliwym, przez chwilę czułam się, jakbym po
całej tej ciężkiej i nużącej podróży, która choć wiele mnie nauczyła i sprawiła,
że doceniłam dotychczasowe życie, nareszcie dobiegła końca, a ja mogłam
wreszcie wrócić bezpiecznie do domu, który stanowiły jego ramiona.
Wiele miesięcy zajął mi powrót do
żywych. Tak, byłam martwa. Nieobecna. Nieosiągalna. Niedostępna. Niespokojna.
Nieszczęśliwa. Jednak któregoś dnia zrozumiałam, że nie mogę tak żyć. W głębi
duszy czułam, że w jakiś sposób sama nie pozwalam sobie pogodzić się ze stratą.
Nie pozwalam mu odejść, a sobie odpocząć. Wiedziałam, że to w jaki sposób
rozstaliśmy się tamtego wieczoru, nie daje mi spokoju, dlatego chwyciłam kartkę
papieru, długopis, usiadłam przy stole w kuchni mojego ojca i zaczęłam myśleć,
co chciałabym mu powiedzieć, gdybym mogła.
To
już czternasty list, który dziś napisałam. Każdy z nich był zbyt banalny lub
ckliwy, a ja potrzebuję konkretów. Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, by
powiedzieć ci, co tak naprawdę czuję. Ból? Udręka? Cierpienie? Żadne z nich nie
jest dostateczne, aby wyrazić, jak bardzo to przeżywam. Czuję się, jakbyś
zabrał ze sobą wszystko, co najpiękniejsze we mnie. Zostawiłeś tylko te smutną,
marudną część, której tak trudno pozbierać się do kupy. Dlaczego Matthew?
Dlaczego świat tak bardzo uwziął się na nas?
Przepraszam.
Przepraszam za te kilka słów, które niespodziewanie wyszły z moich ust tamtego
wieczoru. Gdyby nie ja, wciąż bylibyśmy razem. Tak bardzo przepraszam, że to
wszystko się stało. Nigdy nie miałam do Ciebie żalu, bo wiem, jak wiele
zmieniłeś dla mnie. To złość przemawiała przeze mnie, a ja nie zdążyłam ugryźć
się w język. Nie myślę tak. Nie uważam, że uodporniłeś mnie na ból swoimi obelgami,
w końcu cierpię równie mocno, jak kiedyś. Cierpię, bo kocham Cię jak wariatka.
Kocham i nigdy nie przestanę, bo dla mnie wciąż gdzieś tu jesteś. Czuję, że
chcesz odejść i pragniesz, abym ja też ruszyła dalej.
Dziękuję,
za każde uratowanie mnie, każdy kojący szept i dotyk. Za twoją miłość, którą
pragnąłeś ofiarować mi na zawsze. Że poruszyłeś niebo i ziemię, by mnie
odnaleźć, gdy mnie porwano. Za to, że tkwiłeś przy moim łóżku w szpitalu przez
wszystkie te miesiące. Że trwałeś przy mnie, mimo wszystkich złych decyzji i
błędów, które popełniłam. Że wysłuchałeś wszystkich tajemnic, które ci
zdradziłam i ofiarowałeś mi swoje. Że za wszelką cenę pragnąłeś własną piersią
obronić mnie przed resztą świata. Za to, że nauczyłeś mnie kochać i wybaczać,
ale także doceniać. Że pozwoliłeś mi wkraść się do twojego życia i zostać w nim
do końca. Za wszystkie wspomnienia, słowa, pocałunki. Za całego Ciebie.
Wybacz
mi, że nie potrafiłam tego docenić.
Mam
nadzieję, że tam gdzie jesteś, jesteś szczęśliwy, i że spotkasz chłopca o imieniu
Marcus, który ma Twoje piękne oczy, i którego kocham nad życie, zupełnie jak
Ciebie.
Gdy skończyłam, zalana łzami, weszłam
na najwyższe piętro domu i trzymając list w jednej ręce, drugą wydobyłam
zapalniczkę z kieszeni spodni. Pozwoliłam, aby ogień zajął górną krawędź listu
i pochłonął całą jego treść, wraz z dymem niosąc ją tam, gdzie znajdowała się
teraz miłość mojego życia.
*
Gdy zbliżyliśmy się do bram cmentarza
wręczyłam taksówkarzowi pięćdziesiąt dolarów, prosząc, aby poczekał piętnaście
minut.
Dookoła panowała niczym niezmącona
cisza, która działała na mnie wyjątkowo kojąco. Serce biło mi szybko, gdy
niepewnym krokiem zbliżałam się do celu. Musiałam pokonać strach, na moment
rozdrapać stare rany, aby móc w końcu w pełni pójść naprzód.
Dziś po raz pierwszy miałam go
zobaczyć. Miejsce, w którym znajdował się jego grób mieściło się po drugiej
stronie cmentarza, jednak nim się obejrzałam, dzieliło mnie od niego jedynie
kilka kroków.
Grób był okazały, cały usłany
świeżymi kwiatami, choć od śmierci minęło wiele miesięcy. Było tam też kilka
kartek, listów i świec, które płonęły niewzruszonym blaskiem. Na marmurowej
tablicy nie widniały żadne mądrości, jedynie jego imię, nazwisko i data
urodzenia oraz śmierci. Mimo to, poczułam jak robi mi się słabo. Nagle to, z
czym tak długo nie mogłam się pogodzić i z czym nie dawałam sobie rady, stało
się faktem. Koniec oszustw i niedomówień.
Matthew Collins nie żyje.
W dzień jego pogrzebu zamknęłam się w
pokoju i tkwiłam tam aż do wieczora, kiedy ojciec oznajmił mi, że jeśli
natychmiast nie otworzę drzwi to je wyważy. Nie chciałam tam być, razem z
wszystkimi tymi ludźmi, którzy byli mi zupełnie obcy. Nie chciałam słuchać
wciąż tych samych słów pocieszenia, bo nie byłam na nie gotowa. Nie chciałam
dzielić z nimi swego żalu, ponieważ pragnęłam pozostać z nim sama.
Jednak wiedziałam, że nim opuszczę
miasto, będę musiała się tam wybrać. Choćby na chwilę. Przekonać się, że
wszystko to, co działo się przez ostatnie kilka miesięcy to nie sen, tylko
gorzka rzeczywistość.
*
Krótko po napisaniu listu i spaleniu
go, odzyskałam trochę radości i chęci życia. Postanowiłam, że skończę liceum w
domu i pójdę na studia. Pragnęłam wyjechać do innego miasta, albo kraju –
całkowicie zmienić otoczenie. Chciałam też pomóc Marie, która przez pewien czas
zupełnie nie mogła na mnie liczyć. Mimo tego, co przeżywała, za wszelką cenę
starała się mi pomóc, za co byłam jej cholernie wdzięczna, dlatego gdy się
podniosłam, postanowiłam, że pociągnę ją za sobą.
Spędzałyśmy ze sobą wiele czasu.
Namówiłam ją nawet na kilka wizyt u psychologa i nie pozwoliłam jej ani na
chwilę zostać samej. Wiele rozmawiałyśmy. Wymieniałyśmy się własnymi
spostrzeżeniami i uczuciami. Czułam się tak, jakbym rozmawiała z samą sobą,
ponieważ czułyśmy się bardzo podobnie, z tym, że wiedziałam, że ona jeszcze nie
potrafiła pogodzić się ze stratą. W końcu opowiedziałam jej o swoim pomyśle – o
napisaniu listu i spaleniu go. Jednak ona miała swój własny „list”. Powiedziała
mi, że odwiedza go każdego dnia i czuje, jakby on nigdy nie odszedł.
Po skończeniu liceum i napisaniu
wszystkich egzaminów, złożyłam papiery na studia w Londynie. Ciężko pracowałam
aby osiągnąć upragnione wyniki i udało mi się dostać na wymarzony kierunek.
Zajęcia zaczynały się dopiero za trzy
miesiące, jednak postanowiłam, że gdy tylko załatwię wszystkie formalności, od
razu przeprowadzę się do Londynu. Może odnajdę Helgę i resztę ludzi, którzy
pracowali w moim rodzinnym domu? Może w końcu odnowię kontakt z resztą rodziny
ze strony matki? Miałam nadzieję, że po raz pierwszy od dłuższego czasu w
jakimś miejscu na świecie wreszcie poczuję się jak w domu.
Marie już dawno opuściła rezydencję,
którą wcześniej zamieszkiwaliśmy i znalazła sobie coś w centrum miasta.
Znalazła też pracę w redakcji jakiegoś dobrze sprzedającego się pisma, gdzie
zajmuje się artykułami odnośnie życia zwykłych obywateli. Nigdy nie
domyśliłabym się, że jej pasją było pisanie.
Gdy tylko przeniosę się do Londynu, a
dom opustoszeje, wprowadzi się do niego jakaś nowa rodzina. Wielu było kupców,
którzy byli zainteresowani kupnem domu kogoś takiego, jak Matthew Collins, więc
nie miałyśmy z Marie problemów, aby się go pozbyć. Żadna z nas nie chciała
wrócić do domu, który był pełny jego i związanych z nim wspomnień. Mimo, że
ruszyłyśmy naprzód, w miejscach takich jak to, przeszłość nigdy nie daje o
sobie zapomnieć.
*
Stałam nieruchomo, tępo wpatrując się
w datę jego śmierci. Czułam się tak, jakby to wszystko zupełnie mnie nie
dotyczyło. Jakby gdzieś tam, wgłębi ziemi nie leżał mój Matt, a obcy mężczyzna,
na którego grób trafiłam zupełnie przypadkiem. Sięgnęłam dłonią do
spoczywającego na mojej szyi łańcuszka z pierścionkiem zaręczynowym, który
znaleziono w jego kieszeni. Czując pod powiekami gorące łzy, szepnęłam:
- Tak.
Uśmiechnęłam się delikatnie,
czując jak ucisk w klatce piersiowej, pierwszy raz od kilku miesięcy, trochę
zelżał.
- Tak, chciałam za ciebie wyjść,
Matthew Collinsie. Pragnęłam tego najbardziej na świecie. – westchnęłam cicho,
czując jak ciepłe, słoneczne promienie subtelnie osuszają łzy, kreślące ślady
na moich policzkach. – Masz rację. Nawet śmierć nas nie rozłączy. Nic nie
sprawi, że przestanę cię kochać. – wyszeptałam, po czym dodałam głośniej: -
Żegnaj.
I wróciłam do taksówki.
_____________________________________
Od autorki:
Któregoś dnia, siedząc kolejny raz nad tym samym rozdziałem uznałam, że się nie nadaję i, że przecież o wiele łatwiej jest po prostu odejść i wszystko zostawić, niż kolejny raz się tłumaczyć i składać obietnice bez pokrycia. Nie będę przepraszać, bo ile razy już to robiłam?
Po prostu w którymś momencie swojego życia, kilka tygodni temu uznałam, że ostatnio nic mi się nie udaje. Ot, gorszy dzień zmienia się w tydzień, tydzień w miesiąc, miesiąc w rok. Nagle poczułam, że to dziwne uczucie w głębi mnie wciąż ciągnie mnie tutaj. Był taki czas w moim życiu, że kompletnie zapomniałam o pisaniu - liceum. Niedługo zaczynam ostatni rok. Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Nie wiem, czy w kwestii pisania cokolwiek się zmieniło, bo nie mam na nie czasu. Moje marzenia, to już tylko ulotne wspomnienie, kryjące się z tyłu mojej głowy. Od czasu do czasu da o sobie znać, ale musiałam odstawić je na bok.
Nagle zrozumiałam, że muszę to zrobić. Muszę skończyć tę historię, aby udowodnić sobie, że potrafię. I zrobiłam to. Co prawda, wszystko wyszło w trakcie pisania. Po raz pierwszy w życiu dałam się zupełnie ponieść chwili - nad niczym nie myślałam, nic nie analizowałam, nie zastanawiałam się nad konsekwencjami. Po prostu napisałam to, co leżało mi na sercu. To, co uznałam za stosowne.
Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek to przeczyta - zapraszam. Mam nadzieję, że lektura Wam się podobała. Że pamiętacie jeszcze, kim są Sunny i Matthew i jak wiele kosztowała ich ich własna miłość.
Dziękuję wszystkim, którzy kiedykolwiek przeczytali choćby jedno słowo z tego, co napisałam. To dzięki Wam przez pewien czas czułam się naprawdę wartościowym pisarzem, który ma jakąś przyszłość. Niestety, szkoła i nauka robią swoje.
Mam nadzieję, że spełnią się Wasze wszystkie marzenia, że przeżyjecie swoje życie tak, jak tego pragniecie. Dziękuję. Za wszystko.
To koniec.
Może jeszcze kiedyś spotkacie jakiegoś mojego bloga, mam taką nadzieję.
Wasza Sharley Shy (Aleksandra L.)